Литмир - Электронная Библиотека
A
A

PÓŹNE POPOŁUDNIE

Iwona nie chce zapalać światła. I tak nie może czytać. Ktoś delikatnie puka do drzwi. To Marta – Iwona uśmiecha się. Wygładza obok siebie pościel. Dzisiaj w niebiesko-fioletowe pasy. Żeby pasowały do dywanika przed łóżkiem.

Drzwi uchylają się i staje w nich Tomasz. Przed sobą trzyma niezgrabnie bukiecik wątłych gerberów.

– Iwona? – Tomasz ma miękki głęboki głos.

Chwila paniki. Opanować się szybko, zanim on podejdzie bliżej. Przepchnąć ucisk z gardła niżej. Żeby móc chociaż wykrztusić słowo. Żeby się nie zorientował. Potem to z brzucha samo przejdzie.

– To ja. – Iwona się uśmiecha. – Nie poznałeś mnie? Tak źle wyglądam?

Szkoda, że nikt jej nie uprzedził, może by się podmalowała.

– Wyglądasz ślicznie. Mogę? Liczyłem, że nie będzie Marty…

– Pewno już jest w domu. Nie stój w drzwiach. Wejdź.

A więc chce z nią porozmawiać. Podchodzi. Przysuwa sobie krzesło.

– Jak się czujesz?

Głos ma niezwykły, spokojny, pewny.

Kłamać? Nie kłamać? Wie? Niech wie.

– Umieram – mówi Iwona i znów się uśmiecha. – A co u ciebie?

Oczy Tomka tak blisko. Zmarszczki. I ta powaga w oczach.

– Chciałem się z tobą zobaczyć

– To miło.

Będą tak milczeć? Nie będą milczeć.

– Chciałem cię prosić…

– Chciałam cię o coś prosić…

Razem to powiedzieli, w jednym momencie, i razem przerwali. Patrzą sobie teraz w oczy, uśmiechają się niepewnie.

– Ty pierwszy – mówi Iwona.

– Chciałem, żebyś mi wybaczyła.

Tomek jest odważny.

– Masz to u mnie jak w banku. – Ucisk sobie przeszedł niżej, nie przeszkadza, nie widać go przecież, można mówić tym lekkim tonem, nie ma sprawy.

– To ważne dla mnie. Nie chciałem…

– Niestety pamiętam. Ale to już bez znaczenia.

Czego on chce?

– Może dla ciebie, ale dla mnie…

Iwona nie może sobie na to pozwolić.

– Daj spokój.

– Właściwie chciałem ci podziękować…

Nie ułatwi mu sprawy.

– A za cóż to?

– Że Marta się nie dowiedziała.

– Nie chwal dnia przed zachodem słońca.

– Żartujesz?

Tomek się wystraszył?

– Żartuję, żartuję… – Iwona kręci głową.

– Bałem się, jak przyjechałaś. Jesteście teraz…

– …jak siostry? – Trzeba wchodzić mu w słowa, wtedy rozmowa przebiegnie tak, jak ona sobie życzy.

– Można tak powiedzieć. Właściwie chciałem cię prosić, żebyś jej nie mówiła…

Czy on z niej kpi?

– O czym? Tomku, kochanie? O jednej zwariowanej nocy na styropianie? Zachowujesz się doprawdy jak kobieta.

– Nie powinienem był wtedy…

Tomek nie chce żartować. Jego sprawa.

– Owszem, nie powinieneś.

– Już byłem z Martą.

Jakby o tym nie wiedziała!

– Od kiedy wróciłaś, nie mogę…

– Wtedy mogłeś. – Iwona nie może sobie podarować odrobiny kąśliwości. Lekkości. Żeby nie było jej tak ciężko.

– Nie kpij.

Znają. Więc będzie szczera.

– Po co mnie o to prosisz? Nie bój się, nie zniszczę twojego świetlanego małżeństwa.

– Nie chodzi o nas. Damy sobie radę.

O nas. Czyli o niego i o nią, tamtą, Martę. O nas.

– Więc o co chodzi? – Iwona czuje chłód. Jest zmęczona.

– O ciebie. O mnie.

– Słucham?

– Chciałem cię przeprosić.

Znowu! Ten ton! Mój Boże. Niech on już sobie idzie. Albo nie.

– Teraz dopiero mnie wkurzyłeś. Nie odgrywaj roli skruszonego małżonka. Ja umieram. Nie zasługuję na coś tak plugawego… Zrobiłeś to tak dobrze prawie dwadzieścia lat temu, że możesz sobie podarować powtórkę.

Zraniła go. A zaraz go zrani jeszcze bardziej.

– Nie przyszedłem tu po to, żeby cię obrażać.

Iwonko, ja… Iwona podnosi się na łokciu. Jej oczy ciemnieją. Teraz ją wkurzył.

– Nie masz prawa mnie oceniać ani rozgrzeszać.

– Iwonko, przyszedłem cię po prostu zobaczyć. Podziękować ci. Zawsze byłaś ważna dla Marty… Dla nas.

Ciężkie milczenie kładzie się na łóżku. Iwona mruży oczy. Za dużo światła? Przecież jest prawie ciemno… A potem nagle podpiera się, nie może tak rozmawiać, z dołu do góry. Musi go mieć przed oczyma. Nie będzie żartować. Nie.

– A nie pomyślałeś, że nie zgrzeszyłam, śpiąc z tobą? – Słowa nie powinny być tak ostre, powinny być okrągłe. – Wpadło ci do głowy, że mogłam kochać cię całym sercem i że ta noc była dla mnie…

– Kochałem już Martę. – Tomasz mówi to z bólem.

– Jednak nie na tyle mocno, żeby móc się oprzeć moim wdziękom.

Może i nie chciała być tak bardzo sarkastyczna, ale tak wyszło.

– Nie trywializuj, błagam.

Teraz dopiero się zdenerwowała.

– Słyszysz, co mówię? Trudno ci to przyjąć do wiadomości? To takie niewygodne, prawda? I co teraz, Tomeczku?

– Nie wiem, co powiedzieć.

Prawie go nie usłyszała. Prawie.

– Nic. Wynoś się.

Tomek się podnosi, patrzy na nią, oczy ma takie jak kiedyś. Jak mogła nie zauważyć tego cholernego smutku? Wyjdzie bez słowa, bo co tu można powiedzieć? Nic.

Iwona zaciska zęby. Ucisk przechodzi z gardła do brzucha. Żeby tylko nie zaczęło burczeć. Niepokój już wziął ją we władanie. On pójdzie. Już jest przy drzwiach. Plecy ma nieco bardziej przygarbione niż wtedy, kiedy odchodził, dwadzieścia lat temu. Ale się odwraca, napotyka jej przestraszony wzrok, nie zdążyła nic z nim zrobić. Wraca, siada, przysuwa krzesło, za blisko. Iwona przymyka oczy i słucha głosu, który niegdyś kochała.

– Wiedziałem, że mnie kochałaś. I dlatego przyszedłem cię przeprosić. Bo ja kochałem Martę. To nie ty byłaś nieuczciwa, tylko ja. Ciąży mi to. Mogę nie mieć okazji porozmawiać z tobą. Nie przerywaj mi, błagam. Może to trudniejsze, niż myślałem. Wiedziałem, że ty myślałaś, że czujesz, że mnie kochasz, ale… Żałuję…

I wtedy Iwona mu przerywa:

– Ty durniu! Żaden facet nie ma na tyle uzwojonego mózgu, żeby po tylu latach żałować czegokolwiek. Że myślałam, że czuję? Ja nie myślałam, ja czułam!

– Tym bardziej mi przykro. – Głos mu lekko drży.

– Dziękuję. Myślałeś, że to wystarczy? – Iwona uspokaja się.

– Chciałem po prostu to powiedzieć.

– No, to już powiedziałeś.

Po co on siedzi? Już po wszystkim. To wcale nie było takie straszne.

– Iwona?

Śmieszna ta pościel. Wcale nie jest twarzowa, a ona w tym świetle pewnie wygląda jak trup. Ale pasuje do dywanika przed łóżkiem. Takie bazgroły. Esy-floresy. Iwona podnosi głowę.

– Tak?

– Naprawdę przepraszam. I naprawdę chciałem ci podziękować. Za wszystko, za te wszystkie lata. Za pomoc. Nawet za tę hiszpańską muchę. Chciałem cię tylko zobaczyć.

– No to zobaczyłeś. – Jej głos sztywnieje wbrew czemuś miękkiemu w środku brzucha.

– Tak. Trzymaj się.

Wyjdzie. Już teraz wyjdzie. Więc:

– Trzymaj się.

– Tak.

I wtedy to miękkie ze środka wydostaje się. Brzmi rozpaczliwie.

– Dlaczego? Dlaczego nie ja? Dlaczego ona?

O Boże, dlaczego o to zapytała? Iwona zamyka oczy. Nie, niech nie odpowiada. Ale on odpowiada.

– Bo ją kocham.

Teraz decyzja należy do niej.

– Dziękuję ci – mówi cicho.

– Nie rozumiem…

On patrzy na nią i nie rozumie. Co tu jest do rozumienia?

– Dziękuję ci… bo mogłeś powiedzieć tyle innych nieprawdziwych rzeczy. Więc dziękuję ci, choć nie było mi łatwo…

Tomek i te jego spojrzenia. Takie jak dwadzieścia lat temu. Teraz pójdzie.

– Możesz zostać jeszcze chwilę? – Iwona chce go zatrzymać.

– Z przyjemnością. – Tomasz uśmiecha się nieśmiało. – Jeśli to nie sprawi ci przykrości.

– Z przyjemnością nie sprawi mi to przykrości. – Iwona podnosi rękę do włosów. Ma odrosty, włosy straciły blask, wiąże je z tyłu, mniej widać, w jakim są stanie. – Fatalnie wyglądam, prawda?

– Nieprawda. – I tak wygląda, jakby to, co mówił, mówił szczerze. – Iwonka?

– No?

– To dla mnie ważne spotkanie. Cieszę się, że w końcu możemy tak pogadać.

– Jak?

– Od serca.

Od serca? To przecież nie jest od serca, co on sobie myśli. Nic nie zrozumiał? Iwona znowu czuje ciężar w brzuchu, taki zły ciężar, ciężar, który już przeszkadza. Co właściwie ma do stracenia? Nic. Teraz. Powie mu. Niech go zaboli, tak jak ją bolało.

27
{"b":"100429","o":1}