Литмир - Электронная Библиотека
A
A

VI. GIOWANI, SŁUŻĄCY MILIONERA JOHNA WATHE’A

Inspektor obudził się o świcie z ciężką głową. Zwlókł się z łóżka, zrzucił ubranie i wziął długi prysznic. Okręcił się ręcznikiem i wrócił do pokoju. Spojrzał na porozrzucane w nieładzie rzeczy. Nie miał wątpliwości, że fiolka zniknęła. Podniósł i włożył do torby notes i lornetkę. Naiwność rodziny Childhoodów sięgnęła dna. Szkoda. Zanim porozmawia z Dianą, przeprowadzi krótką rozmowę z Giowanim. Parę rzeczy wymaga wyjaśnienia. Tak dali się nabrać na fiolkę leków? Jadąc tutaj, sprawdził w aptece, co, kto i kiedy kupował. Prowincjonalni aptekarze traktują swój zawód bardziej serio niż ci w mieście. Obejrzał spisy z dwóch ostatnich miesięcy. I to nie lek na serce przepisywany od lat starszemu panu wzbudził jego podejrzenia.

Ale jak w takim tempie zaczną się samooskarżać, sami wydadzą na siebie wyrok. Wcześniej czy później. Zamknął oczy i położył się w ręczniku na łóżku. Biedna Diana! Myśli, że ten facet byłby ją kochał, gdyby była bogata. Dwóch rzeczy nie można kupić – zdrowia i miłości. Ale o tej prawdzie na ogół dowiadujemy się zbyt późno. Tylko John Wathe o tym wiedział.

Inspektor David pomyślał ciepło o tym nieznanym sobie człowieku.

Telefon do notariusza również niczego nie wyjaśnił. Notariusz wspomniał tylko, że testament ma być otwarty miesiąc po śmierci Johna Wathe’a. Powiedział, że świadkiem ostatniej woli był Giowani, oraz że on sam przez najbliższy miesiąc nie będzie uchwytny.

Inspektor David nie mógł zasnąć. Widział słabego człowieka na łożu śmierci, otoczonego rodziną, która go nienawidzi. Pieniądze nie dają szczęścia.

Kiedy powtórnie otworzył oczy, blask słońca zalewał pokój. Było wpół do siódmej. Znakomita pora, żeby porozmawiać z Giowanim. Ale trzeba to zrobić umiejętnie.

Ubrał się i zszedł na dół. Nie mylił się – cały dom spał, tylko w kuchni kręciła się służba. Giowani zaparzył kawę i usiedli obaj na tarasie.

– Ale panie inspektorze, ja nic nie wiem – zastrzegł się wierny sługa. Kawa pachniała smakowicie.

– Kiedy pan John dowiedział się, że jego guz mózgu jest nieuleczalny?

– O, dawno, ale nie pamiętam kiedy.

– Czym był pan tak zburzony, że w dzień jego śmierci włożył pan buty nie od pary? – Inspektor rozkoszował się świeżym porankiem.

– Niczym, proszę pana, niczym. – Giowani był poruszony, ale David nie zwracał na to uwagi.

– Dlaczego z pana polecenia w dniu śmierci pana Wathe’a została zwolniona służąca Beatris?

– Ona… – Giowaniemu plątał się język.

– Czy nie dlatego, że wiedziała, kto zamówił w aptece za dużo leków na serce? Kto zamówił dodatkowe strzykawki?

– Ale… Przecież pan Wathe otrzymywał dożylnie środki…

– Przez wenflon na stałe wprowadzony do żyły. Zamówienie z piętnastego, robione przez pannę Pilar, obejmowało dwadzieścia sztuk. Po co komu innemu potrzebne były strzykawki?

– Ale to nie pani Kathy zamówiła strzykawki… – wyszeptał Giowani.

Inspektorowi zrobiło się przykro.

– Niech mi pan pomoże, zanim ktoś niewinny wyląduje w więzieniu.

Giowaniemu pot spływał z czoła.

– Pan John strasznie się denerwował, że oni nic dla niego nie chcą zrobić. Że chcą, żeby zdychał tak jak warzywo. Strasznie się pieklił, a oni byli dla niego tacy dobrzy… Tylko że przez niego odszedł od panny Diany ten człowiek… Najpierw starszy pan obiecał pieniądze, a potem się rozmyślił. Zupełnie nie w jego stylu. I wtedy pani Childhood bardzo go prosiła, a on krzyczał, że nic nie dostaną, skoro nic nie rozumieją! I pan Kris z nim rozmawiał, słyszałem niechcący, jak krzyczał; „Ojciec to celowo robi! Ale ja znajdę sposób!”. I pan Peter, od kiedy się ożenił, też potrzebował gotówki…

– Peter się ożenił?

Giowaniemu pot zalał czoło.

– Boże, Boże, obiecałem, że nigdy nikomu, to była tajemnica… Przecież panna Hariett była w ciąży, ale oni to już dawno planowali. Tylko pan Peter się uparł, żeby nic nie mówić, żeby się dziadek nie dowiedział, żeby nie myślał, że to pod jego naciskiem… Niech pan o tym nie wspomina…

I wtedy wzrok inspektora Davida padł na pobladłą Dianę, która wyszła zza drzewa i stanęła przy nich. Ale Diana się zachowywała tak, jakby nie widziała inspektora. Wlepiła wzrok w Giowaniego, a Giowani cofał się przed jej spojrzeniem.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – wyszeptała i David wiedział, że ma do czynienia z kobietą przestraszoną. Dlaczego nie mógł jej ochronić?

– Bo panicz zakazał. Powiedział, że przyjdzie czas, to powie… Ojej, panienko, proszę na mnie tak nie patrzeć, chciałem dobrze… Nic więcej nie mogę powiedzieć, nie mogę powiedzieć…

– Jesteś wolny, Giowani. – Diana usiadła przy inspektorze. – Niech pan go nie męczy. Musi pan porozmawiać ze mną.

Giowani spojrzał na Dianę i wstał.

– To ja zamówiłam strzykawki. Mój dziadek nie zginął od tabletek nasercowych. Wstrzyknęłam mu 400 gramów potasu. To zabije każdego. Mój brat o tym wiedział i postanowił mnie chronić – powiedziała Diana i inspektor poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Znał wyniki sekcji i wiedział, że Diana nie kłamie.

Spojrzał na Giowaniego. Giowani wyglądał na zdruzgotanego, ale kiedy się odwrócił, w szklanych drzwiach tarasu przez sekundę inspektor widział odbicie jego twarzy.

Giowani uśmiechał się pogodnie.

VII. INSPEKTOR DAVID I DIANA, WNUCZKA MILIONERA JOHNA WATHE’A, SIOSTRA PETERA

Inspektor szedł z Dianą polną drogą. W głowie kłębiły mu się myśli. Wszystko to było pozbawione sensu. Diana po raz pierwszy wyglądała na odprężoną. Jej ciemne włosy lśniły w słońcu i inspektor powstrzymywał się, żeby ich nie dotknąć. Włosy morderczyni. Niewiele rozumiał z tego, co się działo, ale instynktownie czuł, że po raz pierwszy w życiu chce zrezygnować z zawodu.

– Kochaliśmy dziadka, był dobry – mówiła Diana. – Potem nagle się zmienił, wszyscy to odczuliśmy. Może to był już wpływ choroby. Mama zabrała buteleczkę lekarstw, które dziadek zamówił przez tę Beatris, zwolnioną służącą. Chciał je zażyć i skończyć ze sobą. Mama nie wiedziała, co to jest, i rzeczywiście pytała Pilar o ich moc. Mogło wyglądać, że to ona… Ojciec zachował się wspaniale, prawda? Czułam, że zawsze mamę kochał. Przyznał się, żeby ją chronić. A mama myślała, że to Peter, bo on najbardziej potrzebował pieniędzy. Hariett jest zamożna, Peter nie chciał być u niej w kieszeni i dlatego opierał się pomysłowi ślubu. Chciał stanąć na własnych nogach. Być mężczyzną. Oni się bardzo kochają.

Diana patrzyła na inspektora, a jego serce fikało koziołka za koziołkiem i czuł, że gdyby spotkał tamtego chłystka, który tak niecnie ją porzucił, toby go zabił. Za głupotę i bezmyślność. Za to, że miał w ręce taki skarb i tego nie widział. Pomyślał również, że sam był głupcem, tęskniąc za Helen, skoro po tym świecie chodziły takie dziewczyny jak Diana. Niedostępna dla niego na zawsze. Spojrzał na profil Diany, delikatny jak stara chińska rycina i zanim pomyślał, z jego ust wypłynęło pytanie:

– Warto było dla takiego chłystka?

– On się zmienił – powiedziała Diana, a inspektorowi zaparło dech w piersiach. – Już dawno nie gra. Dziecko musi mieć ojca. A on chciał chronić rodziców. Mam nadzieję, że pan to rozumie.

Teraz inspektor niewiele rozumiał. Zaraz, zaraz, ona mówi o bracie…

– Peter jest dobry. Ale ja byłam z dziadkiem związana najsilniej, każdy panu to powie. Nie mogłam patrzyć, jak on cierpi. Myślałam, że się nie wyda… Tyle leków… Potas przecież nie zostawia śladów… Dziadek brał potas… Nie męczył się, to była chwila…

– Nie mówiłem o Peterze, mówiłem o tamtym… przecież chciała pani, żeby wrócił…

– Inspektorze… – Diana uśmiechnęła się łagodnie – nie dałabym za jego powrót złamanego grosza… Zrobiłam to dla dziadka, nie dla niego… On mnie nie kochał, kochał tylko moje pieniądze… Dlatego tak trudno mi się z tym pogodzić… A Peter jest wspaniały. Ileż trzeba odwagi i męstwa, żeby podjąć taką decyzję. Hariett jest zamożna, on nie ma nic. Wahał się… To trudne dla mężczyzny. Mam nadzieję, że będą bardzo szczęśliwi. Hariett kocha jego, a nie jego pieniądze. Dobrze, że to zrozumiał.

19
{"b":"100429","o":1}