Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kiedy jeszcze nie byli małżeństwem.

Taka umowa. O dwunastej. A teraz on śpi.

Czas minął. Ich czas. Za późno.

Przesunęła palcem po klinkierze…

Tak przecież nie może być. Ogarnęło ją zmęczenie. Wszechogarniające zmęczenie wieczną ucieczką przed wspólnym pójściem spać. Przed wspólnym udawaniem, że jeszcze można poleżeć w łóżku. Przed wspólnymi spacerami, z obowiązku, dla zdrowia. W których już nic nie ma. Wszystko dokonało się bez ostrzeżenia. Ile lat można udawać, że pilna robota na jutro jest koniecznością, że najlepiej jej się pracuje w nocy? Bo w dzień, sam rozumiesz…

Rozumiała, domyślała się, podejrzewała, że to właśnie on po prostu chce już być sam.

Piekło wybrukowane dobrymi chęciami…

Przegrali.

Telefon kusił coraz bardziej. Zadzwonić! Zadzwonić gdziekolwiek, żeby nie czuć się tak bardzo samotną! Ani chwili dłużej tu, w tym miejscu, gdzie już nic…

Kłaść się w tym samym łóżku, kiedy nie zostało nawet wspomnienie miłości. Mimowolne spotkanie dwóch obcych ciał. Odwracał się przez sen w jej stronę i ciepłą senną ręką przysuwał ją bliżej. Z przyzwyczajenia.

A ona drętwiała z rozpaczy, że to nie ta ręka, co kiedyś, choć ta, nie ten człowiek, co kiedyś, choć ten, a piekło otwierało się coraz szerzej. Ale też mogła wyobrażać sobie, że to ktoś zupełnie obcy. Kogo nigdy nie kochała. Kto nigdy między dwunastą a pierwszą w nocy nie czekał na jej telefon.

Grzech. To jest właśnie grzech.

***

Na górze skrzypnęły drzwi.

– Czy ty musisz o tej porze palić?

– Znowu nie możesz spać? – Pytania były lepsze niż odpowiedzi.

– Napij się mleka.

Bo przecież nie powiesz tak jak kiedyś „nie mogę bez ciebie zasnąć”.

Napięcie rozlewało się w pokoju jak olej. Tłuste, nie do usunięcia.

– To pomaga. – Zdobyła się na troskę w głosie. – Przynieść ci?

– Dlaczego siedzisz po nocy? Czy ty to robisz specjalnie?

Siadł przy niej i wziął do ręki kartkę, którą przedtem miała w ręku.

– Naleję ci. – Podniosła się.

Za szybko. Trzeba uważać, trzeba cały czas uważać na to, co robi. Nie za szybko, nie od razu, nie za troskliwie. To budzi podejrzenia. Pomyśli, że czegoś od niego chce. Że jeszcze czegoś oczekuje. A przecież nic już się nie może zdarzyć. A ona nie da mu tej satysfakcji.

Lodówka, karton mleka, chude, 0,5%, nie więcej. Powinna rozciąć nożyczkami.

– Co ty tam robisz?

A głos? Jaki ma głos? Smutny? On już nie miewa smutnego głosu. To jest głos wyprany z jakichkolwiek emocji.

– Szukam nożyczek.

– W lewej szufladzie, chyba że jak zwykle nie odłożyłaś na miejsce.

O, to już lepiej. Jak zwykle.

Już nie trzeba udawać. Można się lekko naburmuszyć. Już nie musi tęsknić. Może powoli zapominać. Przeszłość jest nieważna. Jest tylko dzisiaj. Dzisiaj jest właśnie takie.

Rozerwała karton palcami. Znowu nierówno. Mleko lało się poszarpanym strumieniem do szklanki.

Postawiła ją na stole.

– Jest po pierwszej. Długo będziesz siedziała?

Ciekawość, wyrzut? Boże, jakżeby chciała powiedzieć, tak jak kiedyś: „może ci to jest na rękę?”. Ale kiedyś zapalały mu się oczy i głos matowiał, kiedy mówił „niedoczekanie” i podchodził do niej z tyłu, brał jej twarz w swoje ręce i delikatnie całował. Nie pozwalał jej myśleć już dłużej o niczym, oprócz tego, że oto są we dwoje.

Teraz jej nie było.

Czas minął.

– Nie wiem. Idź spać – powiedziała w tłustą oliwę. – Dobranoc.

***

W którym momencie decyduje się zdjąć lampę? I czy się nie myli? Właśnie, czy się nie myli? Może myśli, że taki marny haczyk nie wytrzyma. Może chce tylko spróbować? Szklanka z mlekiem stoi w dalszym ciągu na stole. Wypił tylko trochę i odszedł. Jest sama. Niech wobec tego będzie sama. Bez udawania, że nie jest. To uczciwe. To nie grzech.

Mroźne powietrze wpada przez uchylone okno. Cegły rozpływają się, wisielec zamienia się w buldoga, buldog zamienia się w okrągły księżyc w pełni. Podczas pełni nie może spać. A teraz pełnia ma oczy mężczyzny, który patrzy na nią z miłością. I już tak zostanie. Chce wyciągnąć do niego ręce, ale jej ręce już zwisają bezwładnie.

Księżyc ci upadł

Deszcz dopadał ziemi dość wolno.

Tak, jedyne co lubiła w mieście, to widok mokrych drzew w świetle latarni. Wszystkie bez wyjątku robiły się koliste lub półokrągłe, żadnych kantów. Po prostu błyszczały w świetle jak obsypane srebrem stare bombki. Nierzeczywiste, nieteraźniejsze. Budziły wspomnienia z bardzo dalekiej, miękkiej przeszłości…

Ale nie teraz. Teraz już nie widziała nic, tak mokro miała pod powiekami. To wszystko nieważne. Jak najszybciej do domu. Trzeba tylko przebiec przez ulicę, jeszcze zdąży na ostatnia kolejkę. Jak najszybciej w przejściu podziemnym. Bezdomni i pijani o tej porze mieszkańcy dworca podmiejskiej kolejki budzili strach.

Nic nie jedzie.

Wbiegła na jezdnię. Bruzdy błotnego szlamu tworzyły na asfalcie dwie pokraczne linie. Ślady jej butów przecięły ten wzór, a torba obijała się o udo. Jeszcze schody w dół. Kolejka elektryczna już warczała – zamykające się drzwi o mały włos nie przycięły poły jej płaszcza.

W ostatniej sekundzie, zdążyła w ostatniej sekundzie. Co by zrobiła sama w mieście o tej porze? Co by się stało, gdyby była minutę później? Na pewno, wie to już na pewno, nie zwróciłaby się do niego o pomoc. Już nigdy. Wszystko przepadło, wszystko się skończyło.

Zostawił ją w środku nocy, samą na ulicy. Nie ma o czym rozmawiać. Nie ma nawet o czym myśleć.

Otworzyła torbę. Bilet. Musi mieć bilet.

Od jak dawna nie jeździła swoją kolejką? Z okien swego domu na wsi widziała wieczorami jasną gąsienicę – jedyny znak łączności z cywilizowanym światem. Tam był jej dom. I kiedyś przed samym nadjeżdżającym pociągiem przeszły spokojnie dwie sarny. I na małej stacyjce słychać wszystkie ptaki, jak się jedzie rano i czeka.

Teraz już nie zapomni tak szybko, co jest ważne. Ważne są te sarny. I żeby mieć zawsze bilety na kolejkę. Nigdy nie ufać też mężczyznom. To jest najważniejsze.

Nie ma. Oczywiście nie ma biletu.

Rozejrzała się po wagonie. Zmięte dwie starsze kobiety. Jedna już przysypia. Głowa oparta o szybę. Na pewno miesięczny. Druga wlepiła wzrok w okno. Po co? I tak nic nie widać, tak brudna jest ta szyba. Musi przejść do innego wagonu. Drzwi. Zacinają się. Ale tam ktoś jest.

Mężczyzna, kobieta i dziecko.

– Przepraszam, może macie państwo bilet do odstąpienia?

– Nie ruszaj tego, mówiłam ci tyle razy, siedź spokojnie, mówiłam, że to za późno o takiej porze, ale ty nigdy mnie nie słuchasz. – Monotonny głos niestarej jeszcze kobiety wlewał się w ucho nieprzyjemnym zgrzytem. – Zobacz no, Boguś, o tej porze to się nawet biletu nie dostanie, siedź spokojnie, ile razy mam to powtarzać, daj pani, Boguś, ten bilet – mówiła kobieta, nie podnosząc na nią oczu. – No daj, w porponetce schowałeś albo może i ja mam, pani czeka chwilkę. – Kobieta grzebała dłonią w torbie.

Porponetka, coś takiego!

Stała nad nią, niezręczna, wciśnięta między zdania kobiety.

– Tu gdzieś wsadziłam, a ty, Boguś, co myślisz, dobrze myśmy zrobili, że tam pojechaliśmy? Siedź, mówię ci. – Ręka wywędrowała z torby i lekko klepnęła chłopca.

Chłopiec odwrócił się od szyby pomazanej w esyfloresy i spojrzał zdziwiony na matkę.

– Pani poczeka, bo przecież o tej porze to jak kontrol przyjdzie albo co, to co pani zrobi? Boguś, no, dobrze zrobiliśmy? Patryk, nie kręć się, jak ja mam do tego chłopaka mówić, o proszę, jest! – Dopiero teraz podniosła na nią oczy i wyciągnęła rękę z biletem. A oczy miała przygarbione wieczną troską, szare.

– Dziękuję pani bardzo, w ostatniej chwili…

– Proszę, proszę, ludzie to sobie powinni pomagać, ja patrzyłam jak pani biegła, nawet mówiłam do Bogusia zdąży czy nie zdąży, nie Boguś? To ostatni pociąg dzisiaj, kiedyś to więcej jeździło i konduktor był, i inaczej tu było, a teraz strach po nocy jeździć samemu.

9
{"b":"100429","o":1}