Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Bo kot, panie doktorze, nie człowiek. On potrzebuje miłości.

Powrót do domu

Wchodził po schodach z każdym rokiem coraz wolniej. Dopiero dzisiaj zdał sobie z tego wyraźnie sprawę. Tylko trzecie piętro, a musi odpoczywać. Kiedyś wbiegał po dwa stopnie. Ale nie będzie korzystał z windy. Lekarz zresztą zalecił chodzenie po schodach. To dobra gimnastyka dla serca. Serce! To serce, jak nie może złapać tchu? Zawsze dbał o siebie. Palenie rzucił w czterdzieste urodziny. I namówił do rzucenia Marię.

– Skoro się mamy razem starzeć, róbmy to zdrowo – zażartował pewnego wieczoru i nazajutrz po prostu nie kupił papierosów. Trochę się męczył, Maria pożegnanie z nałogiem przeszła bezboleśnie. Kobiety są zawsze silniejsze.

Zanim wsadził klucz do zamka, zadzwonił. Zawsze w ten sposób dawał znać Marii, że wraca, czekała na niego w przedpokoju lub w drzwiach kuchni. To był ich rytuał, wypracowany przez trzydzieści dwa lata wspólnego życia. Niewiele par może się pochwalić takim stażem. Oni mogli. I to nie chwaląc się, dzięki niemu. Wiedział, jak ważna jest tradycja, dbanie o pewne niezmienne formy wspólnego życia. Coś stałego, do czego się wraca jak do domu. Nie do mieszkania.

Wiedział, że musi o dbać o swój związek, że tylko ciężka praca może zaowocować wspólną przyszłością.

Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Nie zauważył tego rano, jak wychodził. Trzeba koniecznie trochę naoliwić zawiasy. Powiesił kapelusz i rozejrzał się po pustym przedpokoju.

– Mario! – zawołał w głąb mieszkania.

Po raz pierwszy od trzydziestu dwóch lat odpowiedziała mu cisza.

Coś podobnego. Maria wyszła. Wyszła, choć dobrze wiedziała, o której wraca. W ciągu tych wspólnych lat spóźnił się do domu tylko dwa razy, i to za każdym razem uprzedzał ją, że będzie później. I nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby nie wychodziła na jego spotkanie. Oprócz tych tygodni, które spędziła w szpitalu. No, ale to była siła wyższa.

Powiesił płaszcz na wieszaku, wszedł do łazienki i starannie umył ręce. Przejrzał się w lustrze nad umywalką. Niczego mu nie brakowało, doprawdy. Owszem, zakola na czaszce są z każdym rokiem większe, ale niektórzy jego koledzy (ci, co jeszcze żyją, oczywiście) byli zupełnie łysi. Udało mu się nie podhodować brzuszka, ale też dokładnie Marii tłumaczył, jaka dieta jest wskazana dla osób w ich wieku. Zawsze o wszystkim musiał myśleć. Ale w ten sposób Maria czuła, że się o nią troszczy, a on mógł jej dać to, co miał najcenniejszego. Siebie.

Dlaczego i dokąd Maria wyszła? To się nie zdarzało. Będą musieli usiąść wieczorem i porozmawiać o swoich oczekiwaniach. Będzie jej musiał powiedzieć, co czuł, kiedy wszedł do pustego domu. Zawsze można zacząć wszystko od początku. Wiedział, że rozmowa o uczuciach to najważniejsza rzecz w życiu każdego małżeństwa. Jak niewiele osób przywiązuje do tego wagę! I, nie chwaląc się, był chyba jedynym mężczyzną, który nie wstydził się o tym mówić. Wprost przeciwnie, uważał, że to właśnie robi z niego prawdziwego mężczyznę.

Trzydzieści lat temu zdecydował, że zmieni swoje życie. Kiedy poznał Marię. I o związek z Marią postanowił zadbać.

Zgasił światło i wszedł do kuchni. Czysto i schludnie.

A jednak. Nie mylił się. Coś się musiało stać! Maria zostawiła na gazie ziemniaki. Lekko pyrkały, stuknął w jeden widelcem. Twardy, musiała widocznie wyjść niedawno. Będzie jej musiał zwrócić uwagę. Cóż za lekkomyślność! Ale to do Marii nie pasowało. Musiało się wydarzyć coś ważnego.

Odsunął krzesło i ciężko usiadł. Co przeoczył? Maria była wszystkim w jego życiu. Powiedział jej to wyraźnie, obiecał, że będzie dla niego zawsze najważniejsza. I dotrzymał słowa.

Oparł głowę na dłoniach i przyglądał się kratce obrusa. Czy zrobił coś nie tak? Wiedział przecież od początku, że będzie szczęśliwy tylko wtedy, gdy uczyni szczęśliwą Marię. Niczego jej przecież nie brakuje.

Ziemniaki podskakiwały w garnku, okno w kuchni zaparowało.

Maria. Jego jedyna wielka miłość. Miała zaparowane okulary, jak zobaczył ją po raz pierwszy. Kiedy je zdjęła, żeby przetrzeć szkła rąbkiem spódnicy, ujrzał chabry w jej oczach. Wyciągnęła do niego rękę i powiedziała: Jestem Maria. Nie Marysia, Majka, Maryla. Maria.

I tak już zostało.

Wiedział, że spotkanie z nią odmieni jego życie. Cierpliwie zabiegał o tę dumną, kruchą dziewczynę. Wiedział, że ta albo żadna. Co się z nimi stało przez tyle lat? Kiedy zaczęło się coś psuć? Teraz sobie uświadomił, że już dawno nie widział na twarzy Marii uśmiechu, a przecież śmiała się tak często. Jej śmiech roznosił się w powietrzu jak zapach konwalii. Świat wydawał się lepszy, i on był lepszy dzięki niej. Dlaczego jej nie ma? W tak ważnym dniu?

Dzisiaj mu powiedzieli, że pójdzie na wcześniejszą emeryturę. Emerytura. Jak to brzmi.

Jak śmierć. Jak koniec. Jak niepotrzeba. Ale teraz będą mogli sobie poświęcić więcej czasu. Będzie miał więcej czasu dla Marii. Może gdzieś pojadą? Może w ogóle zaczną podróżować? Kiedyś obydwoje o tym marzyli. Jakoś się nie składało.

Podniósł się i wyjął z pudełka zapałkę. Nikły pomarańczowy płomyk zapalił gaz. Postawił patelnię, ukroił kawałek masła. Maria przysmażyłaby na oliwie, zdrowiej, ale w takim dniu mógł sobie pozwolić na odrobinę luksusu. Rzucił na teflon, zaskwierczało. Uniósł pokrywkę rondelka. Kotlety mielone? Dawno już nie było mielonych. Nie są specjalnie zdrowe, ale będzie wyrozumiały… Z prawej strony z pietruszką, z lewej z czosnkiem. Nie, poczeka na Marię, nie będzie sam jadł. Zgasił gaz, masło topiło się powoli na ciepławym teflonie.

Ziemniaki będą za moment gotowe. No cóż, to wypije najpierw kawę. Nastawił wodę, wyjął niebieską filiżankę z miśnieńskiej porcelany. Detale były ważne. Życie składało się przecież z detali.

Dla niego życie składało się z Marii, pracy dla Marii i powrotów do Marii. Bycia z Marią. Rozmów z Marią. Mężczyzna, który nie ma zaplecza w postaci kochającej kobiety, jest martwy. Jest nikim. On wie o tym najlepiej. Zna tych wspaniałych mężczyzn z pustymi domami, z kobietami w innych domach, z wolnością w kieszeniach, biednych samotnych ludzi, którzy nie mają dokąd wracać. I na szczęście on do takich nie należy.

Maria zawsze robiła kotlety z pół kilograma mielonego. Jedne z tym, drugie z owym. Nie znosił monotonii. Te wiecznie zapracowane kobiety z rękami o nabrzmiałych żyłach, pracowicie gotujące obiad w sobotę i niedzielę na cały następny tydzień! Od razu po ślubie uświadomił Marii, że najważniejsze są kompromisy. Przestała pracować. Bardzo tego chciał i w końcu ona też zechciała. Niech kobieta stworzy prawdziwe gniazdo, a mężczyzna nigdy nie odejdzie.

Zalał kawę wrzątkiem i odcedził ziemniaki. Nienawidzi takiej kawy, ale nie będzie włączał ekspresu dla jednej osoby.

Maria na pewno zaraz wróci.

No i siedzi sam w kuchni nad filiżanką. Ale też dawno już tak nie siedział z Marią. A przecież zawsze było im tak dobrze razem. Ograniczyli nawet swoje niewielkie znajomości. Ludzie zaburzali rytm ich życia, wprowadzali zbyt dużo niepokoju. Robert z żoną na przykład. Kiedy zaczęli się rozwodzić, rozsądniej było nie zajmować stanowiska, trochę się odseparować. Właściwie ta przyjaźń od początku wpływała destrukcyjnie na ich związek. Najważniejsze to wyważyć wszystko. Pomoc pomocą, a utrata własnego życia i własnej tożsamości to co innego.

Pamięta długa rozmowę z Marią na ten temat. Ta rozmowa przywróciła proporcje pomiędzy ich życiem a życiem Robertów. Cierpliwie tłumaczył, że to ich małżeństwo jest najważniejsze, nie ludzie, którzy pojawiają się obok i przemijają.

Prawie zapomniał o tej całej sprawie z Robertem. A przecież parę razy, jeszcze przed rozwodem, pokłócili się przy nich. Cóż za nietakt! Jakby kulturalni ludzie nie mogli sobie wszystkiego wyjaśnić w sposób kulturalny. On nigdy nie pokłócił się z Marią. Wszystkie sprawy omawiali na bieżąco. I wtedy zgodzili się, że trzeba ograniczyć ten kontakt.

4
{"b":"100429","o":1}