Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Marta nie może się nie roześmiać.

– Słuchaj, prawdę powiedziawszy, to był zdrowy czterdziestolatek. – Iwona robi się poważna.

– Chory, on był chory – prostuje Marta i wypycha wózek z sali.

POŁUDNIE

Marta przytrzymuje kolanem drzwi. Musi bardzo uważać, wózek jest szeroki, a drzwi stanowczo za wąskie. Wpycha wózek do separatki. Iwona cierpliwie czeka, aż Marta poprawi pościel, strzepnie prześcieradło, dostawi wózek do łóżka i pomoże jej się przemieścić. To już nie jest takie proste. Marta musi mocno stanąć na ziemi, a potem pomalutku podnieść Iwonę. Musi uważać na swój kręgosłup – lekarz powiedział, że to choroba zawodowa pielęgniarek. Choć Iwona jest z każdym dniem lżejsza, Marcie sprawia coraz większą trudność podnoszenie jej.

Udało się. Iwona leży, oddycha ciężko, Marta przykrywa ją kołdrą.

– Kurczak! Zjadłabym kurczaka! – Iwona przymyka oczy.

– W kraju, gdzie tak drastycznie spada przyrost naturalny, chcesz jeść ptaki?

– Kurczaka, powiedziałam! Nie bociana! Choć nie zostało udowodnione, że to bociany.

– To zupełnie inne ptaki… A nawet na pewno! – podejmuje temat Marta.

– Nie poznaję cię, siostro! – Iwona nie może powstrzymać się od śmiechu. Ale Marta wcale nie jest wesoła.

– No cóż, głodnemu chleb na myśli… – przerywa w pół słowa. Wie, że za dużo powiedziała.

– O ile się orientuję, masz męża.

Teraz trzeba się zdecydować i Marta decyduje się. Siada na łóżku Iwony, Iwona się przesuwa, robi jej miejsce. Marta poważnieje.

– Ale coś ostatnio nie za dobrze się między nami układa. – Reflektuje się. – To znaczy w ogóle dobrze… Tylko…

– Pamiętam… Byłam mężatką… – Głos Iwony jest ciepły.

– No i co? – Marta postanawia słuchać. Zawsze to łatwiejsze, niż mówić.

– Fajnie to się dopiero rozwodziliśmy.

– Dlaczego?

– Dlaczego co?

– Dlaczego się rozwiedliście?

– Oj, czyja wiem. Bo dlaczego nie ugotowałaś rybnej? Dlaczego rybna? Dlaczego ta długa spódnica? Pokaż nogi. Dlaczego taka krótka spódnica, przecież pokazujesz nogi! Na spacerek, raz dwa, raz dwa. Dlaczego mam z tobą chodzić na spacery, idź sama. I tak dalej.

Marta sięga na szafkę Iwony. Otwiera karton soku pomarańczowego i nalewa do kubka bez śladów kawy.

– Eeee – mruczy cicho, patrzy na kubek – chcesz trochę?

– Nieee. Dopiero na rozwodzie porozumieliśmy się. Choć nie całkowicie. Sędzina nas prosi na salę, Piotr drepcze za mną. Siada przy mnie. Sędzina mówi, miejsce pana jest po przeciwnej stronie, to przemieszcza się, ale znacząco mnie dotyka, tak wiesz, dodaje mi otuchy… szarpie za rękę. Sędzia pyta, od jakiego czasu nie żyje pan z żoną. No, chyba ze cztery lata – mówi Piotr. Ale przecież państwo jesteście trzy lata po ślubie. A to przepraszam, to prawie trzy, poprawia się. A po orzeczeniu rozwodu taki speszony podchodzi i pyta, czy przyjmę od niego prezent.

– Prezent?

– Wyobraź sobie! Akurat skończył książkę i dostał gratisy. „Siedemnaście wypróbowanych sposobów na trwały związek!” – Kiedy Iwona się śmieje, wygląda prawie jakby była zdrowa.

Marta krztusi się ze śmiechu.

– Przys… przys… przys… przys… przy sędzinie ci to dał? – Marcie udaje się skończyć zdanie, ale parska przy tym głośno i zaraźliwie.

– To nie był rozwód! To było rozwiązanie adopcji! – oświadcza Iwona między wybuchami śmiechu. – Opowiem ci jeszcze coś wesołego. – Prostuje się. – Był u mnie lekarz. Dwa dni po operacji! Od razu mu powiedziałam kawał, wiesz, ten o Chrystusie. Idzie z uczniami, a tam człowiek jęczy, w bólach się wije.

– Ale brzydki kawał! – Marta nie chce słuchać bluźnierstw.

– No i Chrystus – Iwona patrzy na Martę uważnie – powiedział „jesteś zdrów”, jęczący się zerwał i pobiegł. Uczniowie zachwyceni, ale następnego dnia ten sam człowiek leży i jęczy, sytuacja się powtarza, człowiek się podnosi, lecz po czwartym razie Chrystus się nawet nie zatrzymuje i uczniowie pytają dlaczego, a On macha ręką i mówi „jemu już nic nie pomoże, on ma raka!”. – Iwona wybucha śmiechem. – Nie podoba ci się? Lekarzowi też się nie podobał.

– Jakoś mnie to nie bawi. – Marta podnosi się z łóżka, myje kubek po soku pomarańczowym, wraca przed lustro i przygląda się swojej twarzy. Iwona już się nie śmieje.

– No dobrze, mów, co tam z mężem. – Iwona przerywa milczenie.

– No właśnie o to chodzi, że nic. Nawet nie mamy czasu porozmawiać. Jakoś tak się zrobiło… że jakoś nam trudno… Czy ja wiem…

– Zaskocz go czymś.

– Zaskoczyć?

– No tak. Na przykład rozpuść włosy. – Iwona z wysiłkiem podnosi się na łokciu.

– Nie zauważy.

– Jak nie zauważy, to go zabijesz.

Marta patrzy na siebie w lustrze. Blada, nie umalowana twarz, wysokie czoło, oczy piwne, usta nawet ładnie wykrojone, ale jakoś tak…

– Włosy… – powtarza bezwiednie.

– Chodź tu, daj grzebień. – Iwona klepie ręką materac. – Jest w szafce na dole. – Marta posłusznie podchodzi i siada na łóżku, Iwona również siada i nachyla się ku Marcie, przeczesuje jej włosy. Niepotrzebna gumka leży obok. – No, właśnie tak. Zobacz, zupełnie inaczej wyglądasz. Musi cię zapytać, co się stało, a ty… i tak od słowa do słowa. Podmaluj się. Chodzisz zawsze taka wyblakła.

– Będę z siebie robiła idiotkę! – Marta nigdy się nie malowała i teraz ma zacząć? Przed czterdziestką?

– Głupia! Nie idiotkę, tylko atrakcyjną kobietę, której zależy na mężu.

– On pomyśli, że to nie dla niego.

– To mu wytłumaczysz. Zaskoczenie. Tego mężczyzna się boi. Daj mi kosmetyczkę.

– Ale ja nie chcę, żeby on się bał! – Marta schyla się jednak do szafki. Iwona jest ożywiona, oczy jej błyszczą. Wyjmuje i tusz, i róż, i podkład, i coś jeszcze, czego nazwy Marta nie zna.

– Chodzi o to, żeby cię zauważył. Przymknij oczy. – Iwona smaruje twarz Marty, Marta poddaje się temu bez protestu. Miękki dotyk gąbki i grubego pędzla jest przyjemny. – Jeszcze oczy.

Iwona jest zadowolona z efektu swojej pracy, podaje jej maleńkie lusterko.

– Zupełnie inaczej wyglądasz. I zrób mu jakiś prezent. Tak sobie.

– Ja jemu? Bez okazji? – Marta przygląda się sobie z mieszanymi uczuciami. No, owszem, inaczej wygląda, ale jakoś tak… obco.

– Oczywiście, że bez. – Iwona jest z siebie dumna. – Świetnie wyglądasz.

– Jaki? – Marta odkłada lusterko.

– A ja wiem? Może krawat?

– No. Bardzo oryginalne.

– Muchę! Tak, muchę. – Iwona zakrywa się kołdrą. – Ale wiesz co? Nie normalną, tylko jaką… może… tak… hiszpańską! Śliczna!

– Muchę?

– No. To świetny prezent, niech się przekręcę, jeśli to nie będzie oryginalny prezent. – Iwona patrzy na Martę, dumna ze swojego pomysłu.

– A gdzie ja dostanę akurat hiszpańską?

– Gdzie? U Calvina Kleina na pewno. Zobaczysz. Będzie zaskoczony. A jak będzie zaskoczony, to rozumiesz… Rutyna niszczy. Element zaskoczenia jest po prostu jak z poradnika…

A jeśli Iwona ma rację?

– Eeee… Hiszpańską? – Marta się krzywi, ale już w niej coś kiełkuje, może tak zrobi, na pewno tak zrobi.

– Koniecznie, koniecznie! Wiesz, hiszpańska jest magiczna. Taki przesąd… Zobaczysz, przysięgam! Zrobisz to? Zrób nareszcie coś… coś innego! Zobacz, jak pięknie wyglądasz!

Marta jeszcze raz podchodzi do umywalki. Teraz widzi w lustrze dość atrakcyjną szatynkę, z dużymi oczami i pomalowanymi ustami. Rozpuszczone włosy opierają się na ramionach. Tak pielęgniarka nie może wyglądać. Marta sięga po gumkę i związuje włosy z tyłu. Ściera szminkę. Ale z lustra nadal patrzy na nią obca i – ach – atrakcyjna kobieta. Pójdzie do tego Kleina jeszcze dzisiaj.

– Wygodnie ci? Nie potrzebujesz niczego? – mówi do Iwony.

– Nie. Mówię ci, leć, nie zastanawiaj się, raz się nie zastanawiaj, zrób głupstwo, głupstwa są bardzo pożyteczne… – Iwona ma wypieki na twarzy.

– Dobra, to do jutra. – Marta już jest przy drzwiach.

– Do jutra – mówi do siebie Iwona. – Mam nadzieję, że nie przesadziłam.

25
{"b":"100429","o":1}