Литмир - Электронная Библиотека
A
A

POPOŁUDNIE

Marta wpada do sali i w pierwszym momencie nawet nie zauważa, że separatka jest pusta. Stawia koło łóżka wypchaną foliową torbę i odgarnia kołdrę.

– Tutaj jestem! – głos Iwony jest cichy, płynie od drzwi, zza jej pleców. – A kuku!

Marta podbiega do Iwony.

– Dlaczego wstajesz? – Przenosi niemal Iwonę na łóżko, ale jest zła. – Na co ty mnie naraziłaś, idiotko!

– Podziałało? – Iwona jest bystra.

– Jesteś wstrętna! Po prostu brak mi słów.

Marta wyjmuje z foliowej torby różową pościel w niebieskie kwiaty i fachowymi ruchami szybko przerzuca koc i poduszkę. Podnosi nogi Iwony – są cienkie jak patyki – i delikatnie je przykrywa.

– Opowiadaj, opowiadaj. Ciekawie się zaczyna.

– Ty idiotko!

– Ja idiotko? – Iwona nie jest obrażona, śmieje się.

– Ja, idiotko, idiotka taka sama! Co mnie podkusiło, żeby tak się… mucha, mucha hiszpańska!

– Nie wiedziałaś, co to jest? Naprawdę?

– A skąd do cholery miałam wiedzieć? – Marta jest zła. Rzuca białą pościel ze szpitalnym druczkiem koło drzwi. Potem wytłumaczy lekarzowi, że to w końcu separatka, więc niech chora ma, co chce.

– To nawet dzieci wiedzą – śmieje się Iwona.

– Nie śmiej się! Wchodzę do sklepu, oglądam cholerne muchy, aksamitne, w kratę, czarne, bordowe, no i pytam, czy mają hiszpańskie, bo podobno są magiczne. – Marta uważa, że domowa serwetka też nie zaszkodzi. – No, bardzo śmieszne, bardzo. Im też było wesoło. Uraczyli mnie paroma eufemizmami na temat porno shopów! Pokładali się ze śmiechu, jak wyszłam! Widziałam przez szybę!

– A małżonek?

– Zapytał, co się stało. Ale wiesz… Byłam taka zła, że wszystko mu opowiedziałam. Pierwszy raz mnie słuchał… od wielu miesięcy. Chyba nawet… Ma taką zmęczoną twarz, tak ciężko pracuje. Podobały mu się moje włosy…

Iwona patrzy na Martę. Naprawdę jest jej lepiej w rozpuszczonych.

– Ale woli, jak nie jestem tak wymalowana. Zmizerniał ostatnio. Nie zauważyłam…

– Siadaj tutaj, koło mnie. – Iwona ma proszące oczy i Marta siada. – Element zaskoczenia zrobił swoje.

– Nie powinnaś mnie była tak podpuścić, bo… Ale pogadaliśmy. Pierwszy raz nie o szpitalu. Powiedziałam mu zresztą, że pomysł z muchą nie był mój.

– No i dobrze.

– Aż się popłakałam. Bo wiesz, kurczę, on nie rozumie, że ja też… potrzebuję czułości i w ogóle… – Marta nie chciała się rozkleić, ale już jest za późno.

– Każdy potrzebuje – mówi cicho Iwona.

– No, masz większe doświadczenie. – Tym razem Marta nie chce robić przykrości Iwonie.

– Mam.

– Ale jesteś sama – wzdycha Marta.

– Ano tak.

– Z wyboru. Czasem to ci zazdroszczę. Robisz, co chcesz. Z nikim nie musisz się liczyć. Małżeństwo, romanse. Ciekawe życie… Twoje obrazy są kupowane w całej Europie! A ja? Jeden mężczyzna i to… – Robi ręką koło i w tym kole znajduje się tylko szpitalne łóżko.

Zapada milczenie, które przerywa Iwona.

– Co ty za głupstwa mówisz?

– Sama już nie wiem. Muszę iść, czekają na mnie. – Marta się podnosi, przecież jest na dyżurze, nie może stale siedzieć tutaj.

– Przyjdziesz potem?

Marta otwiera drzwi i od tych otwartych drzwi uśmiecha się do Iwony.

– Tak, oczywiście.

WIECZÓR

Światło z korytarza wślizguje się do sali podłużną smugą. Marta maca ręką ścianę w poszukiwaniu kontaktu, rezygnuje, podchodzi do łóżka, zapala małą lampkę. Nachyla się nad Iwoną. Ciemne cienie pod oczami i jasne rzęsy.

– Halo! – mówi cicho.

Iwona otwiera oczy i mówi tak samo cicho:

– Nie spałam. Możesz zapalić górne.

Marta cofa się do drzwi i jarzeniówka zalewa pokój jasnością.

– O matko, jaki tu burdel. Będę musiała opierdolić salową.

– Jak ty mówisz, Marta!

– Daj spokój. Nikogo tu dziś nie było, czy co? – Marta nie zwraca uwagi na Iwonę.

– Nie sprzątaj, proszę. Usiądź tu, koło mnie. – Iwona mówi cicho, zanim sens słów dociera do Marty, już zgarnia naczynia od obiadu. Kładzie je w zlewie, a potem ściąga czepek i podchodzi do Iwony. Przystawia krzesło do łóżka.

– Jestem. Co słychać?

Iwona ma zamknięte oczy. Mówi z wysiłkiem, nie sprawdza, czy Marta jej słucha.

– Wózek… ten co rozwozi posiłki… ma taki charakterystyczny dźwięk… I kroki… Wiesz, odróżniam kroki Basi i Joli… wiem, która ma dyżur… Właściwie nic mnie poza tym nie obchodzi… Może ci się to wyda śmieszne, ale teraz nie zobaczysz, bo jest ciemno… Tam jest taka nisza, za oknem, widzę ją stąd… Gołębie… Ta gołębica przed srokami tych jaj pilnuje… A on, znaczy jej mąż, przylatuje do niej i tak ją dzióbkiem całuje.

– Karmi – poprawia Marta.

– Może też i karmi. Potem przylatują sroki i drą się. Ona się niepokoi… Teraz to ja codziennie czuwam… najważniejsze, czy one dopilnują tych jej… śmieszne, nie? – Iwona otwiera oczy, niebieskie w piwnych.

– Nie – Marta mówi nie, ale to nawet nie zaprzeczenie.

– Wiem, że to głupie.

Marta nie wie, co odpowiedzieć. Jest niespokojna, za chwilę odezwie się brzuch.

– Potrzeba ci czegoś?

– Nie. – Iwona odwraca wzrok.

– Może chcesz pić?

– Nie!

– Może przyniosę ci telewizor?

– Nie.

Marta nie wie, co powiedzieć.

– Naprawdę ci nic nie trzeba?

– Nic.

Marta podnosi się, białym rękawem przeciera blat szafki. Nie wie, co robić.

– Może już pójdę? – pyta nieśmiało. Może Iwona nie chce jej obecności.

A więc tak. Milczenie.

– Zostań jeszcze… proszę… – szept tak cichy, że Marta nie wie, czy się nie przesłyszała.

Siada naprzeciw Iwony, zdejmuje buty. Nogi ma spuchnięte w kostkach. Iwona przygląda jej się uważnie. Marta masuje stopy. Widzi wzrok leżącej i natychmiast niepokój w brzuchu powraca.

– Jestem po dublecie… wiesz, co to znaczy? Podwójny dyżur, od szesnastu godzin na nogach. Popatrz!

Będzie milczała?

– Ciężki miałaś dyżur?

Marta zdziwiona podnosi wzrok, widzi zmęczone oczy Iwony. Ona naprawdę chce wiedzieć.

– Nie ma lekkich dyżurów, wierz mi.

– Słyszałam ten cholerny wózek, od trupów. Umarł ktoś?

– Tak. – Marta nie chce rozmawiać o śmierci.

– Kto?

– Nie dręcz mnie, proszę. Piękna osiemnastoletnia dziewczyna. Kiedyś. A dziś osiemdziesięcioletnia staruszka. Lepiej. Wtedy lżej, prawda? Ale to nieprawda. Za każdym razem jest tak samo. Nigdy się nie przyzwyczaję… Nigdy… Cały czas czekała, że córka przyjdzie… Nie przyszła… Na karcie jak byk stało, że przywieźli ją z domu starców… Ale do końca udawałam, że wierzę w tę córkę… Pozwól mi odejść, jestem taka zmęczona…

– Byłaś przy niej, jak umierała?

– Nie mówmy o tym. Posiedzę z tobą chwilę i pójdę. Zapomniałam, jak mój dom wygląda. Nie powinnam brać dwóch dyżurów z rzędu… Potrzebujesz czegoś?

Iwona sięga po grzebień. Rzadkie włosy, trzycentymetrowe odrosty. Przeczesuje je z trudem.

– Przepraszam, nie pomyślałam… To dlatego, że jesteś stała jak wzorzec metra czy coś takiego… Wydajesz mi się taka… Zupełnie o tym nie pomyślałam… Idź już, oczywiście, że idź… Jak wyglądam?

– Dobrze. – Marta nie słyszy w swoim głosie kłamstwa, ale wie, że Iwona je słyszy. – Znowu tak nie chwytaj mnie za słowa… – Prostuje ramiona, jakby zrzucając z siebie ciężar. – Bez przesady. Mogę jeszcze chwilkę posiedzieć.

– Nie, idź, bardzo proszę, idź już. Zajrzysz do mnie jutro, prawda? Na chwilkę, proszę, jeśli będziesz mogła…

Marta podnosi się, nachyla nad Iwoną, całuje ją w policzek.

– Oczywiście, śpij. Miałaś dzisiaj zastrzyk?

– Nie. Mam jeszcze poczwórniaka z południa. Odłożyłam na potem. Będę spać, obiecuję, no idź już, idź.

26
{"b":"100429","o":1}