Włoski na rękach stanęły mi dęba. Nie dziwiłem się już, że nikt nie chciał siedzieć z nim w ławce.
Lekcja historii. A właściwie powtórka przed maturą. Nauczycielka przypominała kubek w kubek tę, która zatruwała mi życie w poprzedniej szkole. Głupia, niedouczona, złośliwa. W życiu niewiele przeczytała poza podręcznikiem. Słuchałem jej głosu, mówiła monotonnie, nudno, referowała koncepcje, które dawno już zweryfikował rozwój nauki. Przez ostatnie dziesięć lat nie interesowała się odkryciami ze swojej dziedziny. Skąd oni biorą takich belfrów? Klonują w jakiejś podziemnej fabryce?
– Myślę, że system nastawiony jest na odsiewanie tych inteligentniejszych – szepnął uprzejmie Sławek.
Spojrzałem na niego zupełnie dzikim wzrokiem.
– Czytasz w moich myślach?!
W tym momencie zareagowała baba:
– Rychnowski, coś ty taki rozmowny? Chodź no tu do tablicy.
Powlokłem się niechętnie.
– No więc, co masz nam do powiedzenia na temat chrztu Polski?
Odetchnąłem z ulgą. Sprawdzała tylko, czy uważałem podczas jej wypowiedzi.
– Referowała nam pani teorię, która do niedawna powszechnie obowiązywała, a w myśl której Mieszko I przyjął chrzest z Czech. Jest to, oczywiście, przekłamanie, bowiem biskupstwo w Pradze posiadało uprawnienia misyjne tylko na obszarze Czech i Moraw. Dlatego też Mieszko I chrześcijaństwo przyjąć mógł z Magdeburga, bowiem to właśnie tamtejsza diecezja otrzymała bullę papieską, nakazującą ochrzczenie wszystkich ludów żyjących na wschód od Łaby. Nawiasem mówiąc, znaleziska na grodzisku w Podebłociu, rotunda A na Wawelu, baptysterium w Wiślicy i żywot świętego Metodego czy bursztynowe krzyżyki z Gdańska świadczą o tym, że chrześcijanie pojawili się na ziemiach polskich już w końcu ósmego wieku naszej ery. Znaleziska metalowych grzywien, na przykład z Krakowa, są dowodem, że Polska południowa była przez co najmniej pięćdziesiąt lat okupowana przez państwo wielkomorawskie, istnienie misji na tym terenie wydaje się absolutnie pewne. Za czasów Mieszka chrześcijanie stanowili już zapewne pokaźny odsetek jego poddanych.
– Siadaj, pała!
Usiadłem grzecznie. I westchnąłem nad swoim losem. Dlaczego nie potrafię ukrywać przed nauczycielami swojej wiedzy? Drugi dzień w nowej szkole i już mam przechlapane…
***
Pracownik instytutu zaprosił Vlanę do biura.
– Moja droga – powiedział. – W ciągu mojego życia byłem w drugim świecie tylko kilka razy. To wyjątkowo trudny teren.
– Zostałam przeszkolona w walce wręcz, odebrałam też lekcje fechtunku i posługiwania się bronią palną…
– To może nie wystarczyć – mruknął. – Tam jest po prostu niebezpiecznie. Wejście do świata człowieków to jak spacer po wybiegu tygrysów.
– Są od nas słabsi fizycznie…
– Owszem, ale… Ewolucja stworzyła dwie odmiany istot rozumnych. W obu światach żyliśmy jednocześnie my i oni. U nas człowieki zostały wytępione jeszcze w czasach prehistorycznych. W odległych zakątkach globu przetrwali nieco dłużej. Obecnie już tylko niedobitki żyją w rezerwatach. W drugim świecie było odwrotnie. Choć wampiry lepiej przystosowały się do środowiska, zostały wybite do nogi. Nie wiemy, dlaczego. Pokazuje to jednak, jakie są potencjalne możliwości tych istot. Dlatego zesłanie do drugiego świata zawsze było równoznaczne z karą śmierci. Książę Vlad był jedynym wampirem, który, skazany na banicję, zdołał się tam zaaklimatyzować. A i jego przecież w końcu dopadli.
– Słyszałam o nim. Dlaczego żył tak długo? Przecież dla wampira czterysta lat to granica…
– Krew człowieków… Co wiesz na jej temat?
– Potwornie silny narkotyk, o wiele mocniejszy niż heroina. Ich hemoglobina wchodzi w reakcję z naszą.
– Owszem. W zasadzie kto raz spróbuje krwi człowieka, jest stracony. Do końca życia będzie marzył o zdobyciu kolejnej dawki. Jednak jest coś jeszcze, o czym nie uczyli was w szkole. To drastycznie zmienia osobowość. Ale w zamian pozwala żyć bardzo długo.
Milczała.
– Tamten świat pełen jest przedmiotów, które są dla nas niebezpiecznie.
– Broń, miny…
– Nie. Przedmioty codziennego użytku.
Wyjął z szuflady szklane pudełko.
– Na przykład to. Widelec, powleczony warstewką srebra. Wystarczy, że złapiesz coś takiego i poparzysz palce do kości. Jeśli spróbujesz nim jeść, umrzesz po kilku minutach, gdyż związki metalu przenikną wraz z jedzeniem do wnętrza twojego organizmu. Problem kolejny. – Wydobył słoik z jakby dziwnym owocem w środku. – Czosnek.
– Co to jest?
– U nas niebezpieczny chwast, prawie całkowicie wytępiony. U nich powszechnie używana przyprawa. Spożyty wywołuje wrzody żołądka, dwunastnicy, może być przyczyną nowotworów. Jednak najgorsze jest to, że jego zapach w większych ilościach powoduje ataki duszności i silną reakcję alergiczną. Uczulonych zabija jak gaz bojowy…
Ostrożnie uchylił pokrywkę. Vlanie natychmiast stanęły łzy w oczach i potwornie zakręciło jej w nosie. Zamknął czym prędzej i schował słoik z powrotem do szafki.
– A osikowe kołki? – zapytała
– Kontakt z drewnem osikowym nie stanowi niebezpieczeństwa. Owszem, człowieki lubią używać tego właśnie materiału do uśmiercania wampirów, nie wiemy jednak, dlaczego wybrali akurat osikę. Może ma to podłoże religijne, a może wiąże się z dostępnością surowca. Rzecz bez znaczenia. Wreszcie problem najważniejszy. Słońce.
– Człowieki żyją w dzień.
– Są aktywne w dzień – sprecyzował. – W nocy śpią. Zupełnie odwrotnie niż my. W dodatku słońce nie parzy ich skóry. Wiesz, jak długo jest w stanie przeżyć wampir wystawiony na działanie światła słonecznego?
– Chyba około trzech minut, przy czym powyżej dwu oparzenia są już tak silne, że nie da się go odratować.
– Dokładnie tak. Jednak można się przed tym chronić. Nasze pogotowie ratunkowe, brygady śmieciarzy i tak dalej poruszają się przecież po mieście w dzień. Korzystają z tego. – Położył przed Vlaną na blacie tubkę kremu. – To specjalna emulsja. Działa około ośmiu godzin. Trzeba natrzeć nią wszystkie części ciała, nie zakryte ubraniem.
– Włosy?
– Chronią skórę wystarczająco. Będzie problem z oczami. Mam tu ciemne okulary, zatrzymują siedemdziesiąt procent światła słonecznego. Nie możesz ich jednak zdjąć ani na chwilę.
– Wypali mi oczy?
– Na szczęście nie, ale natężenie światła dziennego kompletnie uniemożliwi ci poruszanie. Wyobraź sobie, że cały czas wpatrujesz się w stuwatową żarówkę… To jest mapa Warszawy. – Mężczyzna podał Vlanie książeczkę. – Ich miasto jest znacznie większe niż nasze i dużo dziwaczniej zabudowane. W podziemiach instytutu mamy bramę do tamtego świata. Na początku będziesz bardzo zdezorientowana, ta część miasta wygląda dokumentnie inaczej. U nas małe domki, tam nieużytki pomiędzy liniami kolejowymi. Idąc na zachód, dojdziesz do starej dzielnicy robotniczej. To, niestety, obecnie miejsce dość paskudne, zamieszkane przez rozmaitych łotrzyków. Jednak na jego obrzeżach znajduje się willa, w której mieszka rodzina naszych agentów. Zgłosisz się do nich, pomogą ci przetrwać w tym nieprzyjaznym świecie… Musisz bardzo na siebie uważać.
– Rozumiem. Jak tam dotrzeć?
– Ich dom jest tutaj. – Wiecznym piórem narysował kółko na mapie. – Wystarczy, że będziesz szła wzdłuż wałów. Te budynki to fabryki. Musisz przejść około pół kilometra. Staraj się do nikogo nie odzywać, są problemy z językiem.
– Przecież człowieki w drugim świecie mówią tak jak my, po polsku?
– Owszem, ale akcent jest zupełnie inny.
***
Po lekcjach poszedłem na wały. Musiałem odpocząć, odreagować, przemyśleć to i owo. Wspaniały dzień, po niebie wiatr gonił niewielkie, białe chmurki, było dość ciepło. Powoli mijał stres po starciu z historycą. Wiedziałem, że miałem rację, ale chyba niepotrzebnie poszedłem z nią na udry. Trzeba było zrobić to inteligentniej…