– Zgadzam się. – Wyrzucił z siebie z ulgą.
Obaj jego rozmówcy uśmiechnęli się lekko.
***
Pozostaje mi przypuszczać, iż tragedia jakowaś tajemnicza światło życia rozumnego na Marsie zgasiła w tej właśnie chwili, gdy porozumienie między naszymi ludami, przez kilometry próżni wreszcie zrealizowane być mogło…
Cywilizacja Marsa
W moim bloku straszy
Tomasz Etter Warszawa
ul. J. Tkaczuka 11 m. 25 dnia 28 lutego 1999
Warszawa
Do Ministra Spraw
Wewnętrznych i Administracji
Do wiadomości:
1) Koordynatora Służb Specjalnych
2) Premiera Rzeczypospolitej Polskiej
3) Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej
Szanowny Panie Ministrze!
Uważam za swój obywatelski i patriotyczny obowiązek poinformować o szeregu dziwnych zjawisk, jakich świadkiem byłem w okresie po przeprowadzeniu się do swojego nowego mieszkania. Zacznę może od początku, bo tak będzie łatwiej. W sierpniu 1998 roku, wygrawszy przypadkowo miliard w środę w totolotku, kupiłem okazyjnie mieszkanie dwupokojowe w bloku przy ulicy wówczas Ślusarskiej, obecnie zdekomunizowanej i noszącej imię znanego opozycjonisty Józefa Tkaczuka. Mieszkanie dwupokojowe położone jest na piątym piętrze (cały blok ma pięter dziesięć) i posiada wszelkie wygody. Z okien rozciąga się piękny widok na pobliską bazę MPO, w której jestem zatrudniony. Przez dwa miesiące mieszkałem sobie zupełnie spokojnie, atoli po pewnym czasie zaczęły nękać mnie dziwne podejrzenia. Zaobserwowałem mianowicie, że ilekroć wychodzę z mieszkania, czy to rano do pracy, czy wieczorem do sklepu monopolowego, za każdym razem, gdy naciskam guzik wezwania, winda przyjeżdża z dołu, tj. z parteru. Początkowo ignorowałem ten fakt, później jednak zacząłem się nad nim głębiej zastanawiać. W zastanawianiu się i logicznym formułowaniu wniosków pomogło mi znacznie moje wykształcenie (niepełne średnie).
Po pierwsze, wydało mi się dziwne, że windę za każdym razem wołać muszę z parteru. Ostatecznie ludzie jeżdżą i w dół, i w górę, więc jeśli mieszkam na piątym piętrze (w połowie bloku, można by rzec), winda powinna przyjeżdżać to z dołu, to z góry w równej ilości, tj. po pięćdziesiąt procent każdego wariantu. Wyliczyłem też (to było obliczenie pomocnicze), że gdybym mieszkał na parterze, to w dziesięciu procent przypadków winda czekałaby na mnie, a w pozostałych przypadkach przyjechałaby na wezwanie z góry. Ponieważ jednak, gdy wracałem z roboty, winda za każdym razem czekała na mnie na parterze, zacząłem się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi. Stwierdziłem, że jedynym logicznym wyjaśnieniem tego fenomenu jest możliwość taka, że więcej osób zjeżdża w dół niż jedzie windą do góry. Postanowiłem wobec tego przeprowadzić obliczenia ilości osób wchodzących i wychodzących z budynku.
Wziąłem dwa dni wolnego i zaczaiłem się przy oknie na korytarzu swojego piętra, skąd miałem niezły widok na wejście do bloku. Wedle moich wyliczeń w budynku, liczącym sobie 60 mieszkań, mieszkać powinno około 240 osób. (Średnio po cztery na mieszkanie). Teoretycznie niektóre osoby w ciągu dnia kilkakrotnie wchodzą i wychodzą z budynku, udając się do roboty lub do sklepu, jednak liczba wchodzących i wychodzących powinna się równoważyć. (Wprawdzie budynek posiada także zagadkowe drzwi koloru szarego od drugiej strony, ale są one zamknięte na głucho.) Wedle moich wyliczeń, od szóstej rano do dwudziestej czwartej, do bloku weszło trzysta osób, opuściło go zaś ponad pół tysiąca. (Konkretnie 532 osoby, w tym prawie wyłącznie mężczyźni.) Zdecydowana większość wyszła około godziny siódmej rano. Następnego dnia proporcje były zbliżone. Tym razem obserwację prowadziłem od piątej rano do dwudziestej, bo później był mecz w telewizji i nie chciałem go przegapić.
W ciągu następnych tygodni zająłem się sprawą wodociągów i kanalizacji. Zaobserwowałem, że w godzinach między czwartą a szóstą nad ranem ciśnienie wody w kranie mam tak nikłe, że praktycznie niemożliwe jest umycie się.
Za część pensji nabyłem sobie nieduże radio turystyczne produkcji japońskiej. Niestety, odbieranie jakichkolwiek programów w moim mieszkaniu okazało się niemożliwe. Wszystkie stacje toną w dziwnym szumie. W odległości dwudziestu metrów od domu, radio odbiera normalnie.
Mając w ramach zwolnienia lekarskiego (rozharatałem sobie rękę i wdała się infekcja, jak to zazwyczaj u śmieciarzy, taki to już zawód parszywy) trochę wolnego czasu, poświęciłem go na dokładniejszą obserwację mojego bloku i jego mieszkańców. Nabyłem na stadionie od Ruskich lornetkę i za jej pomocą poczyniłem dalsze spostrzeżenia. Za dnia z budynku wychodzą prawie wyłącznie kobiety. Jak wyliczyłem statystycznie, dziewięćdziesiąt procent z nich jest blondynkami. Wynik obliczeń wydał mi się dziwny i odbiegający od średniej kraju. Obliczenia porównawcze przeprowadziłem na Krakowskim Przedmieściu. Uzyskane wyniki pozwoliły mi stwierdzić, że wśród mijających mnie koło uniwersytetu kobiet, blondynki stanowiły zaledwie osiem procent.
Kupiłem jamnika, co pozwoliło mi włóczyć się wokół domu o różnych porach bez budzenia podejrzeń. Po zmroku zaobserwowałem kolejne zdumiewające zjawisko. Dwadzieścia siedem procent okien mojego bloku świeci nocą na czerwono. (Okna zasłonięte są w większości nieprzejrzystymi zasłonami z grubej czarnej tkaniny, ale trochę przebija bokami.) Światło pali się non stop, a czasami błyska pulsacyjnie ze zmienną częstotliwością. Rozbłyski zapisywałem i usiłowałem rozszyfrować, czy nie chodzi o jakiś kod, ale nic z tego nie wyszło. Kartkę z zapisem załączam, może wasi specjaliści zdołają to odczytać. Pewnej nocy, wracając z psem około dwudziestej trzeciej, natknąłem się na jeszcze jeden fenomen. Przed moją klatką zaparkowany był autobus, z którego wysiadali żołnierze w mundurach i gęsiego znikali wewnątrz budynku. Co zagadkowe, znikali w tych szarych drzwiach zazwyczaj zamkniętych na głucho! Jak mogłem stwierdzić, z autobusu wysiadło ich stu pięćdziesięciu (!), co wydało mi się fizycznie niemożliwe. Autobus natychmiast odjechał. Nie muszę chyba nadmieniać, że mimo iż oczekiwałem do czwartej rano, a potem od ósmej do dwudziestej drugiej, żaden z mężczyzn w mundurach nie opuścił budynku.
Postanowiłem, nie zrażając się trudnościami, prowadzić badania dalej. Myszkując po bloku, stwierdziłem, że na wszystkich piętrach, poniżej mojego, drzwi mieszkań wykonane są ze stali i wyposażone w wyjątkowo wymyślne wizjery, przywodzące na myśl skomplikowaną aparaturę optyczną. Następnym moim posunięciem było spisanie stanu wszystkich liczników w budynku. Po miesiącu powtórzyłem pomiar. W przypadku dwudziestu mieszkań (nie muszę nadmieniać, że były to te mieszkania, które mają stalowe drzwi, a nocami świecą na czerwono), odczyty liczników wykazały średnie zużycie prądu rzędu 33 tysięcy kilowatogodzin, czyli miesięcznie tyle, ile ja w poprzednim miejscu zamieszkania wypaliłem przez dziesięć lat!
W ciągu kilku dalszych tygodni zmieniłem miejsce obserwacji. Przyczajony w śmietniku, zbadałem dokładnie rodzaj mężczyzn wychodzących z budynku. Jak mogłem stwierdzić, ludzie ci byli w wieku pomiędzy dwudziestką a pięćdziesiątką. Wygląd ich był podejrzanie przeciętny, podobnie jak ich ubiór, reprezentujący właściwie pełną gamę tego, co się w naszym kraju nosi.
Przejdę teraz do rzeczy, tj. moich wniosków z obserwacji. Oczywiście zwykły człowiek by się nie domyślił, ale ja czasami książki fantastycznonaukowe czytam, na wideo różne rzeczy oglądam, a i kablową telewizję posiadam, więc się połapałem. W podejrzanych mieszkaniach działają tajemnicze urządzenia. Ich praca charakteryzuje się bardzo dużym poborem mocy (średnio ponad tysiąc kilowatogodzin dziennie!). Podczas pracy emitują czerwone światło oraz innego rodzaju promieniowanie powodujące odbarwianie się włosów kobiet. Aparaty te prawdopodobnie dla chłodzenia swoich stosów atomowych używają wody kranowej i to w ilości powodującej spadek ciśnienia w instalacji całego bloku. Urządzenia są cenne (świadczą o tym żelazne drzwi w podejrzanych mieszkaniach) oraz nielegalne (o czym świadczy dokładne zasłanianie okien). Efektem działania maszyn są tłumy facetów opuszczających co rano budynek.