– Kim jesteś? – wycharczał pytanie.
Miała ochotę powiedzieć coś złośliwego, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Wyszczerzyła zęby, niech przynajmniej wie, że ginie z ręki wampira… Cięła srebrnym sztyletem. Brzegi rany natychmiast ogarnął proces rozkładu.
Jakubowski próbował coś jeszcze powiedzieć, ale już nie zdołał. Przechylił się i padł jak długi na ziemię. Trup, oceniła Vlana bezbłędnie.
Odwróciła się. Studentka nadal wyła histerycznie. Człowieki otaczały ją kręgiem. Trzydziestu, może czterdziestu. Kilku wyciągnęło z kieszeni noże, paru zbiorniki z gazem obezwładniającym.
Syknęła, pokazując zęby. Wszyscy odruchowo cofnęli się o kilka kroków. Nie miała czasu, żeby się rozebrać, zresztą w obecności tylu mężczyzn wstydziłaby się… Zamknęła oczy i skoncentrowała się. Ubrania upadły na ziemię. Tylko nieliczni widzieli małego, czarnego nietoperza, który wzbił się w niebo.
***
– Urwał, urwał, urwał? – Usłyszałem tuż nad głową.
– Urwał, urwał!
Leżałem dobrze wpasowany w kolczasty krzak. Dzięki temu, że miałem na sobie czarny płaszcz, byłem prawie niewidoczny. W każdym razie drechy mnie nie zauważyły.
Swoją drogą, to nasz język w zadziwiający sposób zmienia się z fleksyjnego na aglutynacyjny, pomyślałem, analizując toczący się obok mnie dialog.
– Urwał – zadecydował ich przywódca i oddalili się.
Zacisnąłem dłoń na rękojeści sztyletu. Odetchnąłem z ulgą. Byłem ostatnim idiotą. Co mogę zdziałać z takim króciutkim majcherkiem przeciw opętanym żądzą krwi wampirom? Nic. Do walki z nimi niezbędna jest broń palna!
W piwnicy mam tokarkę. Będzie trzeba jeszcze trochę dobrej stali rusznikarskiej…
***
Vlana wleciała przez okno i siadła na parapecie. Sławek odwrócił się dyskretnie, a Nina podała jej ubranie. Wampirzyca zeskoczyła z gracją na podłogę.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała.
– Drobiazg. – Wyszczerzył się chłopak. – To może, skoro odwaliliśmy już obowiązki, zostaniesz u nas kilka dni?
– Niestety. – Uśmiechnęła się smutno. – Muszę wracać… Szkoła czeka.
– To wy, wampiry, też chodzicie do szkoły!? – zdumiała się Nina.
***
Do szkoły wlokłem się z szumem w uszach. Kułem srebro, do czwartej rano ukrywałem się w krzakach przed dresiarzami, nie wyspałem się. W dodatku rodzice przyszli o szóstej i zrobili mi burę o zdewastowany pokój. Usiłowałem wyjaśnić, ale zupełnie nie chcieli słuchać. Jeszcze kiedyś mi podziękują…
Jasne światło poranka trochę rozproszyło moje nocne obawy, kieszenie, napchane czosnkiem dodawały pewności siebie. Sztylet przyjemnie ciążył w plecaku. No, może sztylet to nie najlepsze określenie. Nie miałem wprawy w kuciu. Obejrzawszy go w świetle dziennym, ze skruchą musiałem przyznać, że wyszło mi coś bardziej przypominającego maczetę…
Sławka dopadłem dopiero na długiej przerwie.
– Jest mi potrzebna twoja pomoc – powiedziałem.
Popatrzył na mnie z zainteresowaniem.
– A co konkretnie miałbym zrobić? – zaciekawił się.
– Jesteś telepatą. Wyczuwasz myśli innych ludzi. A nieludzi?
– Czasem zdarza się, że wyłapuję, co myśli pies mojej siostry – powiedział z dumą. – Ale co do tej telepatii, to gruba przesada, to raczej empatia, bardziej wyczuwam nastrój drugiego człowieka. Zresztą nie ma w tym nic nadzwyczajnego i można to racjonalnie wyjaśnić. Mamy szczątkowy zmysł radiowy, ale tylko nieliczne osobniki, takie jak ja, urodzone po Czarnobylu, są w stanie odbierać sygnały…
– A potrafiłbyś zidentyfikować wampira? Rozpoznać go po jego myślach?
Westchnął ciężko.
– Zdaje się, że jesteś kolejną ofiarą profesora…
– Proszę?
– Ganiał cię po wałach, żebyś mu tyczki wtykał, potem zaprosił do laboratorium i puszczał reklamy, rzekomo z drugiego wymiaru, gdzie żyją wampiry?
– No…
– Facet ma świra. Wylali go z politechniki i z litości wlepili na posadę tutaj.
– Ale pokazywał mi reklamę…
– Krwi „Łaciatej”? – Uśmiechnął się. – Nie tobie pierwszemu. Co za problem złożyć coś takiego na komputerze? Dwadzieścia minut roboty. Problem w tym, że on bardzo wierzy w ten świat równoległy i sądzi, że wcześniej czy później go odkryje. Tylko że jest sam. Poszukuje pomocników, a jak niby ma ich zachęcić do współpracy? Tylko rozpalając ich ciekawość. Dlatego zmajstrował te niby-przekazy. Na zasadzie, że cel uświęca środki.
– Jesteś pewien, że on jest świrem?
Stuknął się palcami w skroń.
– Jestem telepatą. Ja to wiem…
Cholera. I po co przetapiałem moją kolekcję monet?
Szambo
Stiepan nie przypuszczał, że tajna rządowa stacja metra Kremlowskaja faktycznie istnieje. Owszem, słyszał jakieś pogłoski na jej temat, ale teraz, ku swojemu zdumieniu, stwierdził, że rzeczywiście jest takowa.
– Tędy. – Prowadzący go strażnik wspiął się na wąską kładkę, zawieszoną z boku tunelu. Szli przez chwilę wzdłuż torów, a potem, z lewej strony, otworzył się czarny korytarz. Skręcili weń bez słowa. Przejście było ciemne i szwankowała w nim wentylacja. Oddychało się ciężko. Stiepan po raz pierwszy od zejścia w podziemny świat poczuł nad głową ciężar setek i tysięcy ton ziemi, betonu, domów i ludzi. Wymacał pistolet w kieszeni, poczuł się nieco pewniej. Coś z piskiem wyrwało się im spod nóg.
– Szczury – wyjaśnił towarzysz.
– Nie można by wytruć?
– Próbowaliśmy. Przyłażą z kanałów. Tam, głębiej, żyją w stadach liczących setki sztuk. Napadają na ludzi, walczą między sobą. To istna plaga. Ciekaw jestem tylko, co zrobimy, jak zaczną wyłazić na ulice.
– Mam nadzieję, że nie zawloką jakiejś zarazy.
– Nadzieja jest matką… hmm… wynalazków. Ale oto i jesteśmy.
Ten tunel był szerszy niż poprzedni. Stał w nim pociąg towarowy. Rozładowywało go kilkunastu ludzi ubranych w mundury z demobilu po KGB. Pilnowali ich uzbrojeni w karabiny strażnicy. Opodal potężna winda pomknęła w górę ze zgrzytem.
– Tędy idzie zaopatrzenie dla Kremla? Dla rządowych sklepów?
Mężczyzna obejrzał się na niego z drwiącym uśmiechem.
– Jakie zaopatrzenie i dla jakich sklepów?
Stiepan zrozumiał natychmiast.
– Miałem jakieś przywidzenia. Już mi lepiej.
– To pewnie na skutek długiego przebywania w ciemności. Zaraz dojdziemy w oświetlone miejsce i powinno się wam poprawić.
Stanęli przed potężnymi, żelaznymi drzwiami zaopatrzonymi w zwykły, dwuryglowy zamek. Na drzwiach, nieco obłażących z farby, widniał napis: Schron C sektor 4. Za nimi ciągnął się wąski korytarz.
Minęli stróżówkę, w której jakiś człowiek obserwował na ekranach wyładunek towarów. Przeszli obok wieszaków z byle jak przerzuconymi cywilnymi ubraniami. Wreszcie trafili do niewielkiej sali. Agent rzucił okiem na solidny właz w podłodze. A więc to tędy zejdzie na dół? Kilku mężczyzn siedziało w kącie i, paląc papierosy, czyściło broń. Na ścianach wisiały listy gończe. Było ich kilkadziesiąt. Część ktoś poprzekreślał na skos grubym, czerwonym flamastrem. Z kantorka po lewej stronie wyszedł wojskowy w mundurze pułkownika FSB.
– Szyłganow – przedstawił się.
– Agent Iwańczuk.
– Dzwoniono już do nas w waszej sprawie. Najlepszy fachowiec od tych labiryntów powinien być tu od dziesięciu minut, trochę się spóźnia. Poczekacie, czy wolicie sami…?
– Poczekam. Miały być dla mnie mapy.
– Tak. Mamy je. Zrobiliśmy ksero. Niestety, muszę was od razu rozczarować. To najdokładniejsze plany, jakie udało nam się zdobyć, ale powstały jeszcze za komunizmu i odzwierciedlają tylko wiedzę, którą można było uzyskać z pewną kategorią dostępu. Na przykład nie ma na nich siłowni geotermalnych ani tej próbnej elektrowni. Część kanałów, zwłaszcza w okolicy Kremla, została z premedytacją źle zaznaczona.