Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Meszit – zakląłem w jidysz.

– Car Włodzimierz miał rano wylew. – Pan Paweł mówił spokojnie i rzeczowo. – Od dwudziestu minut Rosja ma dwu carów. Dwaj kolejni już oprotestowali ich deklaracje, żądając zwołania Dumy i głosowania. Od dwudziestu minut niejaki Hans Kloss jest w Kijowie, twój wujaszek go przejął i wyparowali obaj.

– Co jeszcze zdarzyło się w ciągu tych dwudziestu minut? – Spróbowałem zakpić.

– Aleksy Aisin-Gioro Ungern von Sternberg, carski namiestnik, ogłosił niepodległość Chin i Mongolii.

– No to go wdepczą w ziemię – mruknąłem. – Ma pod bokiem zabajkalski okręg wojskowy, tam jest ze dwadzieścia dywizji, rakiety międzykontynentalne, dwie armie pancerne…

– Zagroził, że spuści im na głowy bombę atomową – powiedział agent. – Dziś, koło południa, w górach Nemegt na pustyni Gobi Mongołowie dokonali udanej próby atomowej. I prawdopodobnie mają tego więcej.

Zatkało mnie.

– A wy nie macie – powiedziałem wyzywająco.

– Tia… Odsłuchaliśmy taśmy z nagrań rozmów twoich i Klossa. – Uśmiechnął się tak, że poczułem, jak kropla lodowatego potu spływa mi po plecach. – Sprytnie kombinował stary nazista… Naprawdę, teoryjka niczego sobie. Odgadł, że otrzymaliśmy pomoc. Tylko w jednym się pomylił. Ten człowiek nie przywiózł bomb. Jedynie wiedzę, jak je zbudować.

– Jak? Bez przemysłu, bez zaplecza, infrastruktury, uranu…

– Tak samo jak to zrobili w Mongolii. Na skróty.

– Przecież nie mogli wyprodukować tej broni w jurcie krytej wojłokiem!

– Zrobili je z radu. Ma bardzo małą masę krytyczną – odezwała się niespodziewanie Magda. – Fryderyk Joliot, zięć Marii Skłodowskiej-Curie, zaobserwował w 1935 roku procesy wzmożonego rozpadu tego pierwiastka. To podsunęło mu myśl o możliwości zaistnienia reakcji łańcuchowej.

– I właśnie ten przybysz z przyszłości podsunął nam myśl, jak to wykorzystać – uzupełnił jej ojciec. – Kupowano surowiec na całym świecie. Oczywiście, rzekomo do naświetlań. Drogo było jak cholera, ponad milion dolarów za gram, a dolary były wówczas naprawdę mocną walutą. Wystarczyło na pięć bomb… Technologia jest prosta jak drut, nie trzeba bawić się w dobieranie odpowiednich izotopów uranu czy plutonu. Każdy, kto będzie miał dostęp do radu, zbuduje to w zwykłym garażu. Tylko na szczęście nikt już nie ma dostępu. Zadbaliśmy o to starannie. Po wojnie pojawiły się nowe metody walki z nowotworami, nowe urządzenia do naświetlań i rad wyszedł z użycia. Tylko w krajach bardzo zacofanych, takich jak Mongolia czy Chiny, onkolodzy jeszcze go używają…

– Czemu mi to mówicie? – Spojrzałem na nich zupełnie dziko.

Może tu taki zwyczaj, że skazańcowi przed rozwałką wyjaśnia się wszystkie okoliczności?

– Bo Aleksy to idiota. Gdy podkładaliśmy nasze atomówki w Berlinie i Moskwie, zaopatrzyliśmy je w pancerze z uranu. Zrzuciliśmy lipną bombę na Londyn, byle tylko zamaskować, z czego tak naprawdę je robimy. I udało się. Elemelek działał przez dziesiątki lat. Pchnęliśmy badania wszystkich światowych laboratoriów na fałszywe tory. A Ungern walnął radową. Amerykańskie, rosyjskie i brazylijskie satelity zrobiły już z pewnością analizę spektralną miejsca eksplozji. To już nie jest tajemnica. Za kilka tygodni będą mieli własne.

– Co ze mną zrobicie?

– Uratowałeś Magdę, więc darujemy ci życie, szpiegusiu za dychę. Choć domyślamy się, że nieprzypadkowo znalazłeś się we Lwowie akurat w przededniu wojny. Pojedziesz do wujaszka, bo idę o zakład, że macie swoje umówione kanały łączności i dasz mu to. – Wyjął z aktówki teczkę.

Popatrzyłem na okładkę. Skóra, złocony orzeł…

– Oficjalne stanowisko naszego rządu – wyjaśnił. – I list żelazny. Jeśli zechce zrobić powstanie, zrównamy Kijów z ziemią. Jeśli ma ochotę negocjować, niech przyjedzie do Warszawy. Jutro zaczyna się sesja specjalna naszego parlamentu poświęcona sytuacji międzynarodowej. W związku z wojną domową w Rosji nasi sojusznicy mogą liczyć na pewne gesty dobrej woli… Zbieraj się, za kwadrans masz pociąg specjalny do Kijowa. Tam czeka samochód, który zawiezie cię, gdzie tylko rozkażesz. I spiesz się, bo jak wasi zaczną strzelać do naszych, na rozmowy może być za późno…

Wstał na znak, że rozmowę uważa za zakończoną. Magda uśmiechnęła się do mnie przepraszająco. Dopiero siedząc w wagonie, odetchnąłem z ulgą. Nie znaleźli rakiety…

***

Siedziałem przed kijowską Ławrą. Ochłodziło się. Wpuściłem w ucho słuchawkę radia. Car Georgij zarządził mobilizację i wysłał na Urgę ekspedycję karną. Car Fiodor Nikitycz ją odwołał, zapowiadając przy okazji, że słuchanie rozkazów uzurpatora karane będzie bez litości. Następnie wydali na siebie wzajemnie wyroki śmierci.

Parlament Rzeczypospolitej wysłuchał generała Ihora Pawluka. Trwają prace komisji spraw wewnętrznych. Komentatorzy sejmowi są przekonani, że teraz, po zakończeniu okupacji Rzeszy, propozycje ukraińskie przejdą prawie jednogłośnie. Przygotowywany jest specjalny aneks do Ugody Tarnopolskiej, dający Ukrainie pełną suwerenność, a po pięcioletnim okresie przejściowym niepodległość.

Wiadomości gospodarcze. Prezydent uznał, że z uwagi na napiętą sytuację międzynarodową należy natychmiast znieść akcyzę na paliwo. Wysunął też propozycję obniżenia podatków dochodowych. Obowiązujące obecnie progi podatkowe: trzy, dwa i jeden procent, zastąpi się podatkiem linowym, wynoszącym siedem promili dochodu. Będzie to wstęp do planowanego na rok przyszły całkowitego jego zniesienia…

Zapikała poczta. Wiadomość od Magdy.

Tata nie jest zachwycony, że zadaję się z ukraińskimi szpiegami, ale może przyjedziesz na ferie zimowe do Lwowa?

Uśmiechnąłem się pod nosem. Jasne, że przyjadę.

Polski patrol, trzej żołnierze, legitymowali kogoś przy wejściu do świątyni. Ale czułem, że po raz ostatni widzę taki obrazek na ulicy Kijowa. Szcze ne wmerła Ukraina! Będziemy wolni. Może już jutro.

Wiedźma Monika

Liście sypały się z drzew, targanych podmuchami ciepłego jak na tę porę roku wiatru. W powietrzu dominowały zapachy ziemi i siana. Tak było przynajmniej na początku jej drogi. Rozmiękła glina brudziła stopy. Domniemana czarownica miała na imię Monika i była całkiem ładna, choć to akurat nie miało specjalnego znaczenia. A przynajmniej nie w tej chwili.

W połowie drogi z zamku do kościoła czekał tłum. Ludzie zjechali się już poprzedniego dnia wieczorem. Niektórzy przybyli z odległych o dziesiątki mil wiosek. Chłopi, szlachta zagrodowa, Żydzi, Rusini. Rozłożyli się pomiędzy opłotkami, pili piwo, żarli przywieziony chleb i cebulę, rozmawiali. Wokoło wozów kręciły się bezpańskie psy, żebrząc o resztki pożywienia.

Dziewczyna uniosła głowę. Jej dumne spojrzenie przesunęło się powoli po kurnych chałupach chylących się w większości ku ziemi, po zgromadzonym tłumie, zatrzymało się na chwilę na masywnych drzwiach kościoła. A potem Monika popatrzyła w niebo.

Było piękne, błękit miał tę głęboką barwę, jakiej daremnie wypatrujemy we wszystkie mgliste poranki. Było czyste, jedynie nisko nad horyzontem wisiały białe kłaczki chmur. Było zamknięte dla jej duszy. Na zawsze. Na skraju wsi czekał stos. Gdy wreszcie zmusiła się, aby nań popatrzeć, w jej oczach odmalowała się najwyższa pogarda. W porównaniu z doskonałością nieba, ziemia zdawała się kalekim tworem, owocem drobnego roztargnienia Stwórcy. Zamek o krzywych ścianach, wzniesionych z miejscowego białego kamienia oraz kiepsko wypalonych, popękanych cegieł. Wieś – domy zbudowane z drewnianych, nie okorowanych belek, pokryte gliną. Zaprawa odpadała płatami, a nikt nie myślał, żeby polepić je na nowo. Chłopom się nie śpieszyło. Zima miała nadejść dopiero za kilka tygodni. Drewniany kościół stał, przechylony smętnie na jedną stronę. W niedużym bajorze pławiły się pospołu półdzikie świnie i kaczki.

54
{"b":"100370","o":1}