Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– No cóż. W takim razie wracam do projektu pierwotnego. Postuluję wysłanie grupy likwidacyjnej – powiedział twardo Solski

– A zasada nieingerencji? Nie wolno nam wpływać…

– Zasada nieingerencji jest bardzo piękna. Ale teraz nadszedł czas, by posprzątać. Usunąć skutki niefrasobliwości naszych służb…

– Obawiam się, że wysłanie grupy zamachowców naruszy bardzo kruche status quo – zaprotestował ktoś z koalicji rządzącej. – Moim zdaniem to błąd, który może mieć potworne skutki.

Przewodniczący stuknął laską o podest.

– Proponuję zagłosować.

Trzydzieści głosów za, sześćdziesiąt cztery przeciw. Senator Solski przegrał.

***

Wspiąłem się na ocalały strop bunkra. Pokryty ziemią i trawą, przypominał niewielki pagórek wznoszący się nad okolicą. Wyjąłem z kieszeni niewielką, czeską lornetkę i popatrzyłem wokoło. Na wschodzie linie wałów kolejowych rozchodziły się na boki. Pagórki i wądoły, porośnięte zagajnikami, ciągnęły się aż po horyzont. Dopiero tam widać było budynki jakichś zakładów, zbiorniki i wysoki komin. Na południu majaczył potężny wiadukt kolejowy. Nieużywany nasyp przecinała wyrwa – prawdopodobnie też ślad po moście, wysadzonym podczas działań wojennych.

Gdyby splantować teren, to można by tu postawić całą dzielnicę, pomyślałem. Piękny kawał ziemi się marnuje.

Nieoczekiwanie w okularze lornetki mignął mi Sławek. Szedł z tamtą śliczną dziewczyną, oboje nieśli wypchane plecaki. Widziałem ich tylko przez moment, znikli w zagajniku.

Ciekawe, co tu robią? – pomyślałem.

Ruszyłem na wschód i po pewnym czasie wyszedłem na częściowo utwardzoną drogę. Prowadziła do starego, zawalonego wiaduktu. Pozostały po nim tylko dwie ceglane ściany.

Wyciągnąłem plan okolicy, zidentyfikowałem linię pierwszą i drugą. Zorientowałem się, że idąc starym nasypem na zachód, dojdę do miejsca, gdzie wszystkie trzy zbiegają się w jeden węzeł. A potem wystarczy, że zejdę na dół, i będę o rzut kamieniem od mojego bloku.

***

– Widział nas? – zapytała Nina.

– Pojęcia nie mam. – Sławek przez swoją lornetkę lustrował okolicę. – W każdym razie nie ma go już na górce. Diabli nadali! Albo nie widział i poszedł dalej, albo widział i poszedł dalej, albo widział i teraz nas szuka.

– Albo nie widział, ale idzie w naszą stronę. – Siostra chłopaka uzupełniła wyliczankę. – Co robimy? W instrukcji jest, że jeśli koś nas śledzi, odkładamy akcję o co najmniej sześć godzin.

– Tylko że nie wiemy, czy nas zauważył. Zresztą do wiru jeszcze spory kawałek. Trzeba by się podkraść i zobaczyć, gdzie jest.

Przez chwilę węszył w powietrzu.

– Nie wyczuwam go – powiedział. – Ale sprawdzić, faktycznie, trzeba. Idziesz ty czy ja? A może razem, zajdziemy go z dwu stron?

– Mnie już zna, ciebie nie rozpozna. Popilnuję plecaków. Ostatecznie mamy w nich towaru za czterdzieści tysięcy…

– Przecież nikt ich nie ukradnie. – Uśmiechnął się.

– Niechby spróbował… – Jej oczy zalśniły chłodnym blaskiem.

***

Szedłem po koronie wału, mimowolnie rozglądając się po krzakach. Nigdzie jednak nie dostrzegłem ani kumpla z klasy, ani dziewczyny. Zapadli się pod ziemię? Nagle uśmiechnąłem się do swoich myśli. To przecież niewykluczone. Wśród wysadzonych bunkrów mogły przecież jakieś ocaleć. Schowali się w którymś z nich… Zgromiłem się w myślach za niepotrzebne wścibstwo. Mają swoje sprawy i nic mi do tego.

Nagle wśród krzaków na stosie betonowego rumoszu spostrzegłem duże, szare zwierzę.

Wilk?! Tutaj, tak blisko miasta? E, niemożliwe, pewnie nietypowo ubarwiony husky… Nie widziałem go dobrze, leżał pomiędzy krzakami malin, ale zauważyłem, że rozgląda się po okolicy. Nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, po czym zwierzak dziwnie, tyłem, wycofał się w gęstwinę i zniknął.

To nie mógł być wilk. Ale postanowiłem zachować od tej pory ostrożność. Zdziczałe psy też bywają niebezpieczne…

***

Sławek oddychał ciężko.

– Odchodzi. Ale idzie koroną trzeciego wału, z góry ma dobry widok na okolicę. Musimy przeczekać.

– Brak kondycji – zganiła go siostra.

Siedzieli pięć minut. Wreszcie chłopak wstał, otrzepał ręce z ziemi i podniósł leżący pod krzakami plecak. Zarzucił sobie na ramię i podjął wędrówkę. Ledwo widoczna ścieżka kończyła się niewielkim gruzowiskiem. Tu nie zostawią śladów. Spomiędzy cegieł wyrastały cztery karłowate brzózki. Wokoło rozciągał się zagajnik osłaniający miejsce transferu przed oczyma postronnych. Sławek wypakował plecak. Sześć pudeł oklejonych pianką, w każdym po kilkadziesiąt mikroprocesorów. Spora paczka płyt CD-ROM, bracia zebrali masę danych… Wreszcie paczka gazet.

Siostra też wyjmowała pakunki. Nie musieli się porozumiewać, rutyna… Położył między drzewkami pudełko z układem inicjującym i cofnął się pospiesznie.

– Dwie minuty do transferu – powiedział, patrząc na zegarek.

Powietrze zasnuł opar, kolumna z mgły miała dwa metry wysokości i około siedemdziesięciu centymetrów średnicy. No, to do dzieła.

Ujął pierwszą paczkę i rzucił przez bramę. Zniknęła. Po chwili kolumna zalśniła na moment zieloną barwą. A zatem przesyłka została odebrana.

– Jest sygnał. – Nina puściła czerwony strumień światła. – Rzucaj następne.

Potem dziewczyna rzuciła swoje paczki, wreszcie ostatnia. Teraz Sławek wyjął z kieszeni latarkę z wymiennymi szkłami. Przestawił na zielone i zaświecił w mgłę. Ich kolej. Coś brzęknęło na kamieniach. Schylił się, podniósł dwie sztabki złota. Umieścił je troskliwie w kieszeni. Puścił raz jeszcze snop światła. Wypadł aluminiowy tubus z instrukcjami. Trzy zielone błyski, koniec transmisji. Podniósł moduł. Mgła powoli opadała ku ziemi i po chwili polanka wyglądała zupełnie zwyczajnie.

***

Vlana przeciągnęła się w trumnie i podniosła wieko. Święto państwowe, można dłużej pospać… Ale nie chciało się jej. Pstryknęła pilotem, uruchamiając telewizor: brazylijska telehorrornowela „Krwawa smuga”. Przez chwilę patrzyła, jak trzy człowieki, uzbrojone w pistolety na srebrne kule, robią totalną rzeź w bursie dla licealistek. Zniesmaczona zmieniła kanał. Tutaj leciał jeszcze gorszy horror, dla odmiany spiracony z telewizji drugiego świata. Blondynka o imieniu Buffy wykańczała kolejnego fajtłapowatego wampira. Ech, te człowieki, co też im w głowach siedzi, takiego gniota nakręcić… Co na trzecim programie? Audycja kulinarna. Czym karmić owcę, żeby jej krew nabrała aromatu suszonych śliwek… Czwarty program, reklama krwi „Łaciatej”. Piąty, reportaż z badań archeologicznych w Ameryce Południowej. Wyłączyła odbiornik.

Trzasnęły drzwi wejściowe. Ojciec. Znowu obradowali przez cały dzień… Wyszła mu na spotkanie. Jeden rzut oka powiedział jej wszystko.

– Nie zgodzili się?

– Niestety… – Pokręcił głową. – Jesteś gotowa?

– Oczywiście. Kiedy mam lecieć?

– Dzisiejszej nocy.

***

Drugi dzień w nowej szkole. Oswajałem się z miejscem. Wiedziałem już, gdzie są nasze sale i pracownie, gdzie kibel, gdzie wisi plan lekcji wszystkich klas. Rozpoznawałem kolegów po twarzach, a niektórych nawet kojarzyłem z imienia. Ale jednocześnie oswoiłem się na tyle, by obudziły się dawne instynkty. Nienawiść do szkoły, niechęć do pisania w zeszycie, awersja do nauczycieli i samego procesu dydaktycznego.

To tylko rok, powtarzałem sobie. Jeszcze tylko kilka miesięcy, matura i koniec tych męczarni.

– Dwanaście lat, jak w pudle, w towarzystwie psychopatycznych strażników i to wszystko bez wyroku – powiedział półgłosem Sławek.

67
{"b":"100370","o":1}