– Właściwie to sprawa jest jasna – powiedział zamkowy klecha. – To czarownica. Wystarczy popatrzeć. Ma rude włosy i zrośnięte brwi.
– A próbowaliście ją zważyć?
– Po co?
– Nie wiecie? Czarownice są znacznie lżejsze niż zwykłe kobiety.
– Mamy dowody, świadkowie zeznali…
– Nikt nie łże tak jak naoczny świadek. Będzie z mojej strony aktem pokory przesłuchać ich jeszcze raz.
Uchański poczuł nagle nieokreślony lęk przed tym człowiekiem. Podszedł bliżej.
– Jestem właścicielem tego zamku – powiedział. – Zechciej, czcigodny gościu, postąpić w moje progi. Twoim życzeniom stanie się zadość. Ile czasu zajmie ci, panie, rozpatrzenie tej sprawy?
– Jeden dzień.
– Wobec tego pozwolisz, że nie będziemy rozbierać stosu. Może być jeszcze potrzebny… Jutro.
– Takież i moje zdanie.
Feudał stanął przed ludźmi i gromkim głosem zaczął im wyjaśniać po rusku, że dla lepszego zbadania tego przypadku egzekucję odkłada na dzień następny. Tymczasem inkwizytor wdrapał się na rusztowanie i srebrnym sztyletem przeciął więzy dziewczyny. Dopiero, gdy bose stopy dotknęły zimnej wilgotnej ziemi, uwierzyła, że to dzieje się naprawdę. Dłoń Torralby spoczęła na jej ramieniu. Na dziewczynę spłynęło ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
Orszak zawrócił do zamku. W tłumie rozległy się westchnienia rozczarowania. A potem wszyscy ruszyli za nimi. Wiedzeni ciekawością, odprowadzili ich aż do bramy. Dalej ciżby nie wpuszczono.
– Masz jakieś życzenia, inkwizytorze? – zapytał Uchański, gdy znaleźli się na dziedzińcu.
– Owies, siano i woda dla mojej klaczy. Chciałbym też umyć się po podróży. Dziewczynę też umyjcie i ubierzcie w coś świeżego. Nos może odpaść od tego smrodu. Czy nie wiecie, że wiedźmę na stos należy ubrać w nieużywaną, białą koszulę?
– Wybacz, panie, nie wiedzieliśmy. Czy zrobisz nam ten zaszczyt i zjesz z nami obiad?
– To ja poczytam sobie za zaszczyt, mogąc posilać się z wami, ale chcę nadmienić, że spożywam wyłącznie chleb i wodę.
– Stanie się wedle twojego życzenia. Kiedy zaczniesz przesłuchania?
– Zaraz po posiłku.
***
Monika siedziała w balii, pozwalając, aby ciepła woda opływała jej ciało. Szare plamy brudu znikały jak zły sen. Jeszcze jedna wiązka mydlnicy, włosy… Wycierała się szorstkim, płóciennym ręcznikiem. Przyjemnie było czuć jego fakturę. Ubierała się powoli. Przyniesiono jej suknię. Włosy związała rzemieniem z tyłu. Wprawdzie lubiła chodzić z rozpuszczonymi, ale nie chciała robić złego wrażenia na inkwizytorze. Jak on się nazywał? Ach tak, Pablo de Torralba. Zapewne Hiszpan. Piękny mężczyzna. Przystojny, kulturalny, widać, że posiada znaczną wiedzę. Nagle jakby się obudziła. Znowu się zamyśliła, a przecież jutro ten człowiek podpali jej stos. Zbladła i zaczęła drżeć. Wyszła z łaźni. Przed drzwiami stali dwaj rycerze, a za nimi, oparty o ścianę, stał on. Czekał na swoją kolej. Cierpliwie. Sługa całego świata. Uśmiechnął się do Moniki smutno. Zobaczyła w oczach Torralby ból i życzliwość. Woje poprowadzili ją schodami do góry, a on poszedł się kąpać. Gdybym umiała, mogłabym zatruć wodę, pomyślała. Zanurzyłby się w niej i umarł.
Zamknęli za nią drzwi celi. Siadła na brzegu stołka. Nie pozostała długo sama. Do pomieszczenia wpuszczono kuchcika. W ręku trzymał glinianą misę, wypełnioną kaszą ze skwarkami i kilkoma kawałkami mięsa.
– To dla mnie?
– Inkwizytor kazali – wyjaśnił chłopak.
Jadła wolno, niewielkimi kęsami. Przez kilka tygodni uwięzienia zdążyła zapomnieć, że jedzenie może być przyjemnością, że może mieć smak i zapach. W kaszy pływały skwarki. Im bliżej dna, tym było ich więcej. Kucharz był zawsze przyjacielem jej ojca. Skończyła jeść i wyjrzała przez zakratowane okienko. Zobaczyła kawałek błotnistego dziedzińca. Zamkowy kowal podkuwał wielkiego, czarnego konia. Podkowa przyłożona do kopyta lśniła jak wypolerowane zwierciadło.
– Srebro? – Zdziwiła się.
Z drzwi po lewej stronie wyszedł kapelan. Przedreptał przez dziedziniec, dźwigając znajomą jej skrzynkę. W innych drzwiach pojawił się inkwizytor. Zapatrzyła się na niego. Przeciągnął dłonią po lśniących wilgocią włosach. Musiał poczuć wzrok dziewczyny, bo uniósł głowę do góry i pomachał przyjaźnie ręką. Monika odwzajemniła się słabym uśmiechem. Poszedł dalej, popatrzył na dzieło kowala, który właśnie wbijał ostatni hufnal. Zapytał o coś, rozmawiali przez chwilę. Pogładził klacz po nosie. Zarżała. Poklepał ją po boku i zniknął w domu. Zaraz potem przez dziedziniec przedefilowali słudzy i pachołkowie niosący antałki wina i jedzenie. Obiad. Ludzie zajmowali się swoimi obowiązkami, tylko ona pozostawała na uboczu. Odsunięta. Skazana. Ale zobaczy jeszcze wschód słońca. A myślała, że ten był ostatnim w jej życiu.
***
Inkwizytor Pablo de Torralba siedział przy stole i wolno, z namysłem przeżuwał kawałek suchego chleba. Popijał źródlaną wodą z cynowego dzbana. Milczał. Zgromadzeni rycerze i obaj kapłani usiłowali go początkowo zabawiać rozmową, ale szybko zrezygnowali. Gość najwyraźniej błądził myślami gdzieś daleko.
Wspominał ojczyznę. Nie widział jej już pięć lat. Tyle czasu zajęła mu ta bezsensowna podróż. Zebrał relacje o czarach, zanotował kilka przypadków schizmy. Spalił dwu heretyków i jedną czarownicę, planował dużo więcej, ale tutaj dziwnie nie lubili stosów. Wracał już do siebie, gdy usłyszał o tym procesie. Wyruszył, zamiast w drogę do słonecznej Hiszpanii, do zamku ukrytego wśród wzgórz i lasów. Przybędzie do swojego kraju dopiero na wiosnę. Podróż przeciągnie się co najmniej dwa tygodnie. Inkwizytor odpocznie kilka dni, a potem znowu zacznie się praca. Zresztą właściwie wcale nie będzie odpoczywał. Zda relację z podróży i poprosi Święte Oficjum o skierowanie do któregoś z trybunałów. Zbudują wiele pięknych stosów. Zapłoną święte ognie. Wielu pogan nawróci się na ten widok. Wielka Inkwizycja uratuje wiele dusz. Ale wiele się, niestety, wymknie. Zbyt wiele. Łzy stanęły mu w oczach.
Poczuł straszliwą nienawiść do szatana. Przypomniał sobie, jakie potworne zmęczenie ogarniało go po każdym auto da fé. Stosy płonęły dzień w dzień, a machina sądowa wykrywała coraz to nowe przypadki. Żydzi i muzułmanie ciągle działali, toczyli jak choroba zdrowe, katolickie społeczeństwo. A on zmarnował pięć lat życia na ściganie przypadków herezji w dalekim, niegościnnym dzikim kraju. Tylko po to, żeby jego przełożeni mogli określić stopień zagrożenia w tej części świata.
Nigdy tu nie sięgniemy, pomyślał. Zabraknie nam siły. A miejscowi tolerują pogan.
Ale zaraz przypomniał sobie o potędze Boga i poczuł ulgę. Piekło nie obali murów Kościoła. Bóg nie dopuści, by Jego sprawy były zaniedbane. On daje miejscowym grzesznikom czas na opamiętanie się, a potem uderzy ze straszną siłą. Tak jak staro testamentowy Jahwe-Elohim. Koniec świata się zbliża. Wszyscy powinni zostać do tego czasu zbawieni.
***
Sala rycerska nie była specjalnie duża. Ale mieściła się naprzeciwko izby tortur, co mogło być przydatne. Ustawiono tu stół, za którym zasiedli obaj księża i pan zamku. Obok, przy pulpicie stanął pisarz, sprowadzony z zamku w Wojsławicach. Pod ścianą ulokowano naprędce skonstruowaną wagę. Inkwizytor stał na podmurówce wysokiego, sięgającego podłogi, ostrołukowego okna i spoglądał w dal. Przepaść, rozciągająca się niżej, nie robiła na nim wrażenia.
– Byłby znakomitym żołnierzem – szepnął pisarz do rycerza. – Nie ma w nim lęku.
– On jest żołnierzem – odpowiedział Uchański. – Jest żołnierzem swojej sprawy.
Wprowadzono Monikę. Inkwizytor zeskoczył z podmurówki. Dziewczyna stanęła pośrodku komnaty i rozejrzała się, spłoszona. Torralba uśmiechnął się do niej uspokajająco.