– Istnieje kilka metod zbadania, czy kobieta jest czarownicą – powiedział. – Każda metoda działa tylko w określonym przypadku i wystarczy, by dwie z pięciu prób wypadły na niekorzyść, aby móc uznać oskarżoną za winną.
Zza stołu wydobył swoje krzesło i postawił je na środku pomieszczenia. Następnie zmusił dziewczynę, aby na nim usiadła.
– Najpierw cechy wyglądu zewnętrznego. Pierwszy wyznacznik to rude włosy. Jak widzicie, jej włosy mają lekko rudawy odcień, nie są jednak zupełnie rude. Drugi – to zielone oczy. W naszym przypadku ten wyznacznik nie ma żadnego zastosowania, bowiem jej oczy mają przyjemny, brązowy kolor. Trzeci wreszcie to zrośnięte brwi. W porównaniu z kilkoma przypadkami, z jakimi zetknąłem się na Śląsku, tych kilka włosków między jej brwiami… To, oczywiście, pewne poszlaki, dla przewodu sądowego bez znaczenia.
Monika siedziała, zasłuchana w jego miły, spokojny głos. Patrzenie w tę łagodną i szczerą twarz sprawiało jej przyjemność.
Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, zapewne mogłabym go polubić, pomyślała, ale zaraz przypomniała sobie, gdzie jest i co tu się dzieje.
– Drugą cechą, mogącą wskazywać na zajmowanie się czarami, jest nienaturalna waga ciała. Nie jestem przekonany, co do prawdziwości tych twierdzeń, ale niektórzy autorzy stwierdzają, że czarownice są z reguły znacznie lżejsze niż inni ludzie.
Gestem poprosił ją na wagę. Stanęła na jednej szali, podczas gdy on stanął na drugiej.
– Usunąć podpórki – rozkazał.
Pisarz odłożył pergamin oraz pióro i wyjął dwa pniaczki. Waga przez chwilę stała nieruchomo, po czym dziewczyna opadła wyraźnie w dół. Torralba zeskoczył na ziemię i, kurtuazyjnie podając dłoń, pomógł jej zejść z drugiej szali. Potem znowu posadził ją na krześle, a sam podszedł do okna i popatrzył przez nie. Gdy się odwrócił, był lekko pobladły na twarzy.
– Tak więc ważenie wykazało, że masa jej ciała nie odbiega od normy. Pozostały nam jeszcze dwie próby.
Podniósł ze stołu swoją Biblię.
– To Pismo Święte pobłogosławił osobiście Ojciec Święty – powiedział. – Połóż na nim rękę.
Zrobiła, co kazał. Popatrzył jej w oczy i uśmiechnął się.
– Istnieje rozpowszechniony pogląd, że czarownica umrze natychmiast, gdy dotknie rzeczy pobłogosławionej przez papieża – powiedział.
Znowu odesłał ją gestem na krzesło i wyjął swój sztylet.
– Srebro jest cudownym metalem. Leczy rany, chroni przed szatanem i urokami. Gdy przyłożymy czarownicy kawałek srebra, na ciele wystąpi czerwone znamię.
Przyłożył jej sztylet do policzka i po chwili oderwał. Czekali w skupieniu przez kilka minut. Skóra nie zmieniła koloru.
– Uwalniam ją z części podejrzeń – oświadczył.
– Wezwać świadków? – zapytał proboszcz. – Czekają za drzwiami, aby złożyć zeznania.
– Wezwijcie.
Wprowadzono pierwszego świadka – pachołka. Twarz inkwizytora, dotąd dobrotliwie uśmiechnięta, stężała. Odmalowała się na niej surowość. Wziął ze stołu kartę pergaminu.
– Waśko, syn Jana – odczytał. – Zeznałeś poprzednio, że widziałeś, jak obecna tu córka pisarza zamkowego, panna Monika, latała nago na miotle.
– No tak. – Głos chłopaka łamał się pod badawczym spojrzeniem Hiszpana.
– Czy powtórzysz swoje zeznanie, trzymając rękę położoną na znak przysięgi na Piśmie Świętym i zbawieniem własnej duszy zagwarantujesz prawdziwości swoich słów?
Sługa przełknął ślinę.
– Było ciemno. Może to nie była ona.
– Co widziałeś? Połóż rękę na Biblii!
– Chyba mi się przywidziało. Było ciemno…
– Zostanie ukarany chłostą za składanie fałszywych zeznań i kłamstwo przed poprzednim sądem – zawyrokował Torralba.
– Tak się stanie – powiedział Uchański, wbijając w pachołka spojrzenie bazyliszka. – A potem zostanie usunięty ze służby. Na moim zamku nie ma miejsca dla kłamców.
– To zbyteczne. Teraz, gdy wie, jak srogo karane jest kłamstwo, będzie go unikał i w ciągu paru lat stanie się twoim najlepszym sługą.
– Czy chłosta ma nastąpić od razu?
– Jutro przed południem. Jeśli oczyścimy dziewczynę z zarzutów, trzeba będzie dać ludziom inne widowisko. Chyba należy zaprzysiąc wszystkich waszych świadków. Tak na wszelki wypadek. Jesteś wolny. – Machnął ręką na pachołka, a potem podszedł do okna i oparł ciężko się o framugę.
– Wezwać kolejnego świadka? – zapytał zamkowy kapelan.
– Zaczekajmy kilka chwil. Muszę sobie coś ułożyć w myślach.
Jego wzrok wędrował po pagórkach i dolinach. Nad zamkiem przeleciał klucz żurawi. W Hiszpanii ich nie będzie…
– Prosić następnego.
– Zygfryd Niemiec – odczytał z listy Uchański.
Pisarz wyszedł, aby go zawołać, a po chwili wrócił, zdziwiony.
– Panie, za drzwiami pozostał tylko jeden świadek. Reszta gdzieś poszła.
Inkwizytor przywołał na twarz uśmiech.
– Tak myślałem – powiedział.
– Wyjaśnij nam to, panie – zażądał proboszcz.
– Popełniliście błąd. Trzeba było żądać od każdego przysięgi na krzyż przed przesłuchaniem. Nie mieliby aż tyle do powiedzenia. No cóż. Proście tego jednego. Bo i on odejdzie.
Wszedł jeden z zamkowych rycerzy. Nie miał na sobie kolczugi, na skórzany kubrak założył jedynie swój rycerski pas. Z mieczem.
– Jak się nazywasz, panie?
– Jan Topór.
– Proszę położyć dłoń na Biblii i złożyć przysięgę. Rycerz podszedł i, położywszy rękę na księdze, wyrzekł:
– Przysięgam mówić prawdę. Jeślibym skłamał, niech zostanę strącony do piekieł i na miejsce Kaina powołany.
Brwi inkwizytora uniosły się do góry.
– Wobec tego słuchamy, panie rycerzu, co masz nam do powiedzenia.
– Obecna tu kobieta rzuciła na mnie urok. Od tamtej pory jestem chory, utraciłem swoją siłę, a strzały z mojej kuszy chybiają celu.
– Jak się objawia ta choroba?
– Czuję bóle w brzuchu, mam w ustach gorzki smak i ciągłe pragnienie.
– Wyciągnij przed siebie ręce.
Rycerz wykonał rozkaz. Dłonie drżały mu wyraźnie.
– Zdejmij kaftan.
Zdjął. Inkwizytor podszedł i przesunął mu dłonią po obrzmiałym bandziochu.
– W tym miejscu boli najbardziej?
– Tak.
– Chorobę twoją sprowadziły na ciebie nie czary, ale nadmiar trunków. Pamiętaj, że ci, którzy tarzają się w nieprzytomności pod stołami, nie są mili naszemu Panu.
– Mam dowód, że rzucono na mnie urok!
– Okaż go więc.
Zbrojny wydobył z sakwy przy pasie kawałek deski, na którym krwią namalowano magiczny symbol. Skrzyżowanie litery V i złamanej strzały.
– Tą deskę oderwałem od drzwi mojej komnaty. To znak szatana.
Inkwizytor pokiwał smutno głową.
– To rzeczywiście magiczny znak, mający sprowadzić nieszczęście na mieszkańca domu nim oznaczonego. Dlaczego jednak sądzisz, panie, że namalowała go ta dziewczyna?
Rycerz milczał. Torralba patrzył mu przez chwilę w oczy.
– Nastawałeś na jej cześć – stwierdził smutno.
– Nie…
– Składałeś przysięgę. Musisz mówić prawdę.
– Wobec tego będę milczał.
– Jako inkwizytor uznaję jego winę. – Zwrócił wzrok w stronę Uchańskiego.
Feudał poczerwieniał z furii.
– Skażemy go tedy na karę infamii za próbę zbrukania czci niewieściej – powiedział wreszcie.
Zbrojny jęknął i padł na kolana.
– Wstań i wyjdź – rozkazał Torralba. – Splamiłeś swoimi żądzami stan rycerski. Groziłeś jej śmiercią.
– Skąd wiesz? – zapytał kapelan. – Nie spowiadał się z tego.
– Ściany tego zamku mogą dać świadectwo. Tak było?
– Tak. Groziłem jej śmiercią, w razie jeśli komuś powie.
– Uznaję cię dodatkowo winnym spowiedzi świętokradczej i obciążam klątwą i ekskomuniką na lat trzy. Po tym czasie możesz dopiero odbyć spowiedź. A teraz wyjdź.
Rycerz odszedł.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał inkwizytor dziewczynę.
– Bałam się go. Chciałam sprowadzić na niego śmierć, aby dał mi spokój. Groził, że zabije mnie i mojego ojca…
– Grzech to ciężki, nawet zważywszy okoliczności, ale odpowiednia pokuta go zmyje. Jest winna czarów, ale na razie nie ma jeszcze podstaw, aby uznać ją za czarownicę. – Zwrócił się do pozostałych. – Czy dysponujecie jeszcze jakimiś dowodami?