Za oknem toczyła się bezkresna rzeka, promienie słońca kładły się plamami na mym nagim ciele. Z twarzą wtuloną w moje piersi, ssał brodawkę, delikatnie ją przygryzając. Oczami przepełnionymi wstydem i pragnieniem błagałam, by nie przestawał, by został. Położył rękę między moimi udami, jeszcze raz zbłądził płonącym palcem w wilgotne, gorące, wygłodzone miejsce i w jednej chwili otworzyłam się dla niego.
Nasze ciała stopiły się w jedno i nawet gdyby otaczała nas gromada patrzących z wyrzutem ludzi, nie chciałabym, żeby się ode mnie oderwał. Nie pamiętam już tytułu tamtego utworu, ale wiem, że jego smutne piękno pozwoliło mi dojrzeć dwa bliźniacze szczyty: radość i rozpacz, górujące nad nicością tego świata.
A potem przyszła refleksja, że nie zostawił wiadomości nie ze względu na konsekwenqe, jakie mogłyby z tego wyniknąć dla mnie i mojej reputacji, ale ponieważ wiedział, że niewiele znaczyłam w jego życiu, podobnie jak on w moim, i że jego obowiązkiem było mi to uświadomić tym milczącym pożegnaniem.
Tamtego wieczoru poszłam samotnie na brzeg rzeki i podarłam na strzępy wszystkie zapiski w moim pamiętniku, które w jakikolwiek sposób wiązały się z jego osobą, a potem wrzuciłam je do rzeki i pozwoliłam im odpłynąć z prądem.
Według lokalnego przesądu dusze wisielców zmieniają się w upiory, które nie podlegają wędrówce dusz ani reinkarnacji i nigdy nie trafiają do raju. Inne wierzenie mówi, że wszystkie rzeki prowadzą do podziemnego świata. Więc skoro cierpiał za żyda, teraz też cierpi. Jeśli rzeka rzeczywiście płynie do podziemnego świata i zaniesie mu te kartki, których nigdy nie miał okazji przeczytać, to czy i tym razem on powie: „Kiedyś zrozumiesz”?
W ciągu dwóch tygodni mężczyzna, który dawno temu zniknął z mego życia, pojawił się na nowo, a drugi, który w nim na chwilę zagościł, zniknął na dobre, jak gdyby moje życie było trawnikiem, po którym można deptać do woli.
Właśnie wtedy podjęłam decyzję o opuszczeniu domu.
Wiedziałam, że pcha mnie do tego skłonność do ucieczki od rzeczywistości, ta przypadłość ludzi słabych, ale kiedy patrzyłam na stłoczone rudery na zboczu wzgórza i sznurki mdłych świateł latarni, czułam, że tylko dzięki ucieczce mam szansę odzyskać spokój.
Prom stał przy przystani na przeciwległym brzegu, ociągając się z przepłynięciem rzeki. Tłum pasażerów gęstniał, a ja, ukryta w kącie, nie wiedziałam, dokąd się wybieram, jak sobie poradzę i czego właściwie szukam. Moim jedynym celem była ucieczka.
W plecaku miałam kilka książek i trochę rzeczy na zmianę. Powtarzałam sobie z uporem, że w tej chwili muszę skoncentrować się wyłącznie na przepłynięciu rzeki. Ta myśl działała na mnie kojąco. Przysłuchiwałam się rozmowie stojącej obok pary.
– Słyszałaś? Dwóch więźniów próbowało zbiec z obozu pracy.
– To nie pierwszy taki przypadek. Ale ci dwaj nie uszli zbyt daleko, zagnano ich do domu strażnika, a tam znaleźli siekierę i rzucili się na tych, co ich ścigali.
– Wcale tak nie było. Oni tam poszli z zamiarem zabicia strażnika i nawet podnieśli rękę na jego dzieci.
– Złapano ich?
– A jak myślisz? Rozłupano im czaszki, zanim się zorientowali, skąd padły ciosy.
– Może strażnicy zaczną lepiej traktować więźniów.
– Teraz nie mogą im pobłażać. Powinni jeszcze mocniej przykręcić śrubę. „Łagodne traktowanie wroga stanowi zbrodnię wobec narodu”. – Polityczny slogan gładko popłynął z ust mężczyzny.
Zarzucono cumy na żelazne pachoły, marynarz dał sygnał gwizdkiem. Gdy tylko pasażerowie opuścili prom, weszliśmy na pokład. Owa para rzuciła się w stronę wolnych miejsc, ani na chwilę nie przerywając rozmowy, lecz teraz zagłuszało ją rzężenie silnika.
Bure fale wywoływane przez przepływające parowce kołysały promem, pasażerowie z piskiem uciekali przed bryzgami wody, które chlustały na pokład. Stałam przy relingu, bo wszystkie miejsca w kabinie były pozajmowane i coraz więcej ludzi wciskało się do środka. O tej porze roku poziom wody powinien być niski, tymczasem rzeka pozostała wezbrana, zalewając błotniste nabrzeże aż do stóp wzniesienia. Woda obmywała kamienne stopnie, po których zeszłam na przystań pontonową, i nie zamierzała ustąpić. Ludzie mówili, że nigdy nie widzieli rzeki tak rozszalałej. Pale ruder stojących wzdłuż brzegu były do połowy zanurzone w wodzie.
Podniesiono kotwicę, marynarz ponownie dał sygnał gwizdkiem, po czym wskoczył na rufę i wciągnął cumy.
Prom odbił od przystani, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył ku przeciwległemu brzegowi. Światła reflektorów ślizgały się po powierzchni, dziób pruł wodę jak nożyce, pozostawiając biały ślad; rozkołysana woda ginęła w ciemności poza kręgami światła.
Matka zawsze powtarzała, że trójka jest moją szczęśliwą cyfrą. W dialekcie syczuańskim słowa „trzy” oraz „wzgórze” mają identyczne brzmienie. Urodziłam się w roku Tygrysa, więc sprzyja mi szczęście w pobliżu gór, natomiast na równinie jestem zdana na łaskę wrogów. Mówiła również, że wróżbici zgodnie orzekli, iż układ moich ośmiu cyfr daty narodzin jest niekorzystny ze względu na przewagę pierwiastka yin i dlatego czeka mnie ciężki los, jeśli opuszczę góry. Kto wie, może chciała mnie zwyczajnie nastraszyć?
A ja zawsze lubiłam trójkę i jej wielokrotności. Jestem pewna, że istnieje jakiś magiczny związek między mną i tą cyfrą. Trzy szóstki to osiemnaście – jak moje osiemnaste urodziny, co było oczywistym znakiem, którego nie potrafiłam odczytać.
W związku z tym nasuwa mi się to samo nurtujące mnie od dawna pytanie: dlaczego kiedy miałam trzy lata, matka wybrała dla mnie Mandżusri na bóstwo opiekuńcze? Czyżby wiedziała, że moją udręką będzie nie tylko głód poznania, ale również nieumiejętność wyrwania się spod wpływu uzyskanej wiedzy?
Nikt nie znał mnie lepiej niż matka, więc musiało ją to martwić.
Pierwszą noc przespałam na ławce w zatłoczonej poczekalni na przystani parowców przy Niebiańskich Wrotach, a plecak posłużył mi za poduszkę. Wokół kręcili się podróżni objuczeni bagażami, a ja zwinęłam się w kłębek i gdy tylko przymknęłam powieki, przyśnił mi się taki sen… Szłam po rzece skutej lodem, lecz gdy znalazłam się na środku, lód zaczął topnieć i pękać z trzaskiem. Dookoła była jedynie bezkresna biel i ani żywej duszy. Na powierzchnię zaczęły wypływać zdechłe psy i koty… Czym prędzej otworzyłam oczy, żeby odpędzić od siebie tę scenę. Nie przeraziło mnie, że we śnie pojawią się zwłoki ludzi, których pochłonęła rzeka, tylko obleciał mnie strach, że rodzina może mnie wytropić.
Zrobiło się późno. Jeżeli jeszcze nie zauważyli mojej nieobecności, niewątpliwie odkryją ją jutro, a najdalej pojutrze. Jak to przyjmą? Matka obrzuci mnie przekleństwami. Będzie najbardziej rozczarowana ze wszystkich. Ojciec, który rzadko okazuje emocj uzna mój postępek za niewybaczalny i zacznie ubolewać, że na darmo mnie wychowywał. Czwarta Siostra i Dehua będą z upodobaniem opowiadać, jak to rodzice karmili i odziewali takiego niewdzięcznego bachora jak ja, a poza tym się ucieszą, iż wreszcie mają dla siebie całe poddasze i nikt im nie przeszkadza. Kto wie, może lepiej zacznie się im układać w małżeństwie, skoro wreszcie zyskają przestrzeń, której tak bardzo potrzebowali? Trzeci Brat, pierworodny syn, a zarazem samozwańcza głowa rodziny, wpadnie we wściekłość i oskarży mnie o zdradę, a potem wyrzuci wszystkie moje rzeczy do rzeki; może nawet odszuka mego naturalnego ojca i zażąda, aby mnie oddał. Naturalny ojciec… człowiek, który musiał dzielić odpowiedzialność za moje narodziny, a którego nie mam zamiaru więcej oglądać. Żądanie, by przyrzekł, że przestanie za mną chodzić, już zraniło jego ojcowską dumę, a teraz nawet gdyby chciał, nie mógłby mnie śledzić.
No dalej, możecie się wszyscy pieklić, ile wam się żywnie podoba! Akurat się tym przejmuję.
Być może byłam zbyt małoduszna, aby obdarzyć kogokolwiek jakąś serdeczną myślą. Zresztą bez względu na to, czy moja nieobecność ich cieszyła, czy martwiła, i tak wkrótce do niej przywykną.
Dość, nakazałam sobie. Przestań się nimi przejmować. Czas rozejrzeć się za jakimś dachem nad głową. Po zmroku, kiedy w drodze do przystani promowej na alei Strumienia Kotów mijałam punkt skupu surowców wtórnych, zauważyłam nimfomankę na kamiennym mostku. Nawet w ciemnościach dostrzegłam, że była goła do pasa i wcale jej nie krępowało, iż przechodnie widzą nagie piersi. Twarz miała usmarowaną, tak samo jak ramiona i ręce, ale jej oczu nie zasnuwała mgła jak u większości szaleńców. Powiew wiatru od rzeki załopotał jej długimi, szerokimi spodniami. Czy ona nie marzła? Wiedziona impulsem, podeszłam i chciałam coś powiedzieć, a ona roześmiała się głośno, odsłaniając zęby.
Nie odpowiedziałam uśmiechem. Nie byłam w radosnym nastroju.
Ponieważ nie mogłam zasnąć na ławce, usiadłam i rozglądałam się dokoła. Na zaplutej podłodze leżały kawałki papieru; ławki i wszystkie miejsca pozajmowali przybysze z prowincji, którzy dzień żebrali na ulicach, a noce spędzali tutaj. W progu stanął żebrak z pozlepianą smarkami i flegmą siwą brodą, równie długą jak jego zmierzwione włosy.
– Pomóżcie biednemu człowiekowi, błagam – prosił.
Chociaż mógł mieć około czterdziestki, zwracał się do wszystkich mężczyzn „wujku”, a do kobiet „ciociu”, klękając przy tym przed nimi.
Widok tego żebraka przyprawił mnie o dreszcz. Czy tak zapowiada się moja przyszłość? Nagle poczułam strach, który jednak szybko przeminął. Poradzę sobie, pocieszałam się. Pójdę obojętnie z kim i nieważne, czy to będzie mężczyzna, czy kobieta, bo poznałam już sztukę uwodzenia. Może to nie jest coś, z czego można być dumnym, ale niewątpliwie wymaga odwagi.
Przy odrobinie szczęścia mogę spotkać się z życzliwością. Jeżeli nie, trudno. Mało to razy byłam źle traktowana? Najważniejsze, że zostawiłam za sobą mój dom na zboczu wzgórza po drugiej stronie rzeki i zerwałam wszelkie więzy z przeszłością. Tak jej miałam dość, że nie było ceny, której nie byłabym gotowa zapłacić za rozpoczęcie nowego życia.
Głowa, ciężka od tych rozważań, co rusz opadała mi na ramiona. Zapatrzyłam się na brzęczącą muchę i w jednej chwili opuściły mnie wszystkie myśli. Osunęłam się na ławkę i nie wiadomo kiedy zasnęłam.