Ci, którym się udało dochrapać stanowisk, stanowią klikę rządzącą, powiedział, nową uprzywilejowaną klasę. Podczas gdy zwykli ludzie marzą o jeszcze jednej latrynie w publicznym ustępie, kadra ma spłukiwane ubikaqe, łazienki, telefony, służących i nianie.
– Czy kiedykolwiek słyszałaś, żeby ktoś z kadry umarł z głodu podczas klęski? Najważniejszą sprawą dła tych ludzi jest konsolidacja wspólnych interesów swojej klasy i przelanie przywilejów na córki i synów. Drugi istotny cel to wzajemne prześciganie się we wspinaczce po drabinie społecznej. Oczywiście nieuchronny konflikt pomiędzy tymi dążeniami powoduje niekończącą się walkę polityczną, a ta z kolei sprowadza nieszczęścia na głowy zwykłych ludzi. Tak naprawdę mieliśmy do czynienia z dwiema rewolucjami kulturalnymi – mówił dalej. – Podczas pierwszej doszło do walk wewnętrznych w najwyższych organach partyjnych. Ludzie sceny politycznej muszą przez cały czas mieć się na baczności. Za korzystanie ze szczególnych przywilejów nieraz przychodzi zapłacić głową. Ale nie mają prawa mieć o to pretensji, bo sami dokonali takiego wyboru. Pewni ludzie, czy nawet potomkowie tych ludzi, wypisujący obecnie gniewne donosy na rewolucyjnych buntowników, którzy ich prześladowali, są godni pożałowania. Natomiast w drugiej rewolucji kulturalnej udział wzięli zwykli ludzie, którzy w akcie zemsty zaatakowali komitety partyjne, wykorzystując walkę między przewodniczącym Mao a przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej, Liu Szao-ti. Ale już w sześćdziesiątym dziewiątym roku Mao zwrócił się przeciw rewolucyjnym buntownikom i przez ostatnie jedenaście lat to oni są celem ataków. Kadra nie wyrównała jeszcze rachunków z tymi, którzy odważyli się z nią zadrzeć.
Wpatrywałam się w nauczyciela historii szeroko otwartymi oczyma. Mówił z ogromną ekscytaqą, szeroko gestykulując. Nigdy nie słyszałam, by wyrzucił z siebie taki potok słów naraz. Chyba nawet go nie obchodziło, czy rozumiem, co mówi, albo czy się z nim zgadzam. Wyraz jego twarzy budził we mnie rodzaj współczucia. Nauczyciel historii wiedział znacznie więcej niż ja, ale tak samo cierpiał z powodu obezwładniającego braku zrozumienia. W sferze potrzeb emocjonalnych byliśmy sobie równi.
Mała butelka była już pusta, tylko w kieliszku zostało parę kropli alkoholu. Podnosił go i odstawiał, jakby nie mógł się zdecydować, czy wypić do dna. Zaśmiał się nerwowo, kiedy wyznał, że – nie licząc żony – jestem pierwszą kobietą, z którą poszedł do restauraqi. Zazwyczaj jada proste posiłki w domu, sam. Nie potrafiłam odgadnąć, czy zarumienił się pod wpływem alkoholu, czy w wyniku tego wyznania. Odwróciłam głowę i obserwowałam właściciela restauraqi, który to się wyłaniał z kuchni, to w niej znikał. Przy pozostałych dwóch wolnych wcześniej stolikach siedzieli teraz goście.
W restauraqi panowała senna cisza. Słońce kryło się za góry, więc musiała być piąta albo szósta. Restaurator mieszał w garnku świeżą porcję wodnistego ryżu. Większość klientów zjawi się między siódmą a ósmą.
Po raz pierwszy nauczyciel wspomniał o swojej żonie, ł to zaledwie przelotnie. Podsłuchałam kiedyś, jak w rozmowie jeden z nauczycieli napomknął, że ona pracuje w szkole podstawowej w administracji, a nie jako nauczycielka. Jego siedmioletnia córka nie chodziła do szkoły na Południowym Brzegu, tylko na jakimś odległym przedmieściu. Dawał mi do zrozumienia, że zazwyczaj jest w domu sam, i choć wiedziałam, do czego zmierza, nie pokazałam tego po sobie.
– Oczy cię zdradzają – mówił nieco gorączkowo. – Nie potrafisz ukrywać swoich myśli, nawet tych przelotnych. Wszystko czytam w twych oczach.
Energicznie pokręciłam głową.
Czyż nie wiesz, mówiłam do niego, ale tylko w duchu, że jedyną rzeczą, którą ukrywam, jest moja samotność? Wszystkich muszę trzymać na odległość, a tęsknię, by oddać komuś ciało i duszę. Ale nie mogę pozwolić, żeby ta tęsknota odbijała się w moich oczach, bo w ten sposób zanadto obnażę serce.
Młodszy chłopiec jest odrobinę wyższy od starszego brata, obaj mają smutne twarze. Od śmierci ojca wychowuje ich samotnie matka, a to niełatwe. Dzieli ich różnica czterech lat, lecz są podobni do siebie jak dwie krople wody. Kiedy zaczyna się rewolucja kulturalna i tworzą się frakqe rewolucyjnych buntowników, siedzą w domu i ćwiczą cytaty z myśli przewodniczącego Mao, żeby móc wykorzystać je jako broń w potyczkach na słowa. Potem opuszczają dom i stają się rewolucyjnymi aktywistami, a kiedy organizacje buntowników ulegają podziałom, kończą w przeciwstawnych obozach.
Takie sytuacje były na porządku dziennym w wielomilionowym mieście. W początkowym okresie rewolucji kulturalnej nawet stare kobiety, które utrzymywały się z cerowania łachmanów i wycinania zelówek, recytowały cytaty z myśli Wielkiego Wodza, przewodniczącego Mao, czy jego Wielkiego Drugiego Zastępcy, Lin Piao, i zamykały usta ich krytykom za pomocą rewolucyjnych haseł. Rodziny należące do wrogich frakcji skakały sobie do gardeł.
Najwyżsi rangą wojskowi bardzo szybko wykorzystali sytuaqę do wyrównania starych porachunków. Frakcję 15 sierpnia poparła Pięćdziesiąta Czwarta Armia stacjonująca w Czungcing. Lecz szybko przysłano do miasta Pięćdziesiątą Trzecią Armię, która stanęła po stronie frakcji rewolucyjnych buntowników „do końca”. To właśnie wtedy mieszkańcy Czungcing mieli okazję się przekonać, jak wiele fabryk broni istnieje na jego terenie, bo kiedy miasto znalazło się pod kontrolą skłóconych frakcji, rewolucyjni buntownicy, podjudzani przez wojsko, chętnie robili z owej broni użytek. Podczas rewolucji kulturalnej Czungcing stało się jednym wielkim polem bitwy, z godziną policyjną w nocy, fortyfikacjami na wzgórzach, gdzie znajdowały się punkty dowodzenia, z barykadami na głównych drogach i z ryczącymi dzień i noc głośnikami. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy 1967 roku toczono boje na noże i pałki, w lipcu zaczęto używać amunicji.
W tym czasie większość mieszkańców trzech brzegów obu rzek powyciągała spod łóżek wszelkie rupiecie i położyła w ich miejsce słomiane maty. Ludzie spali pod łóżkami, a na nich spiętrzali poduszki i kołdry. To była osłona przed zbłąkanymi kulami i pociskami artyleryjskimi, które w każdej chwili mogły przelecieć z jednego brzegu na drugi. Schrony przeciwlotnicze wydrążone w zboczach wzgórz podczas wojny z Japończykami, prawdopodobnie najlepsze na świecie i nienaruszone przez czas, służyły jako schronienie podczas walk ulicznych. Później, w latach siedemdziesiątych, kiedy pojawiło się zagrożenie wojny atomowej, te schrony powiększono i wzmocniono, aż całe miasto zaczęło przypominać jeden wielki plaster miodu.
Natomiast latem 1967 roku dzień w dzień po zapadnięciu zmroku, obojętnie jak gorąco i parno było na dworze, ludzie ryglowali drzwi, gasili światło i siedzieli w ciemnościach, uzbrojeni w żelazne pręty, nożyczki i tasaki.
W Akademii Medycznej doszło do całonocnej walki na karabiny maszynowe i czołgi. Mało kto się spodziewał, że starcie przybierze taki groźny obrót, a najbardziej zaskoczeni byli pierzchający w panice studenci; wielu uciekało przez parkan i wtedy mur nie wytrzymał naporu i runął. Tyle samo ludzi straciło życie pod gruzami, co w walce.
Najgorętszy czas przypadł na sierpień.
Członkowie frakcji 15 sierpnia, podobnie jak ich przeciwnicy, rewolucyjni buntownicy „do końca”, szykowali się do decydującej bitwy na Jangcy. Na Południowym Brzegu, w centrum miasta i na północnym nabrzeżu wzniesiono barykady. Rzeka opustoszała, zniknęły z niej statki handlowe i promy. Zamilkły nawet głośniki stacji propagandowej po nazwą „I co z tego, że zginiemy”, należącej do rewolucyjnych buntowników „do końca”, która nadawała program ze szczytu wieży – pomnika Wyzwolenia, stojącej w samym sercu miasta. Biała cisza wypełniła niebo i nikt nie zwracał uwagi na rosnącą temperaturę. Mieszkańcy nadbrzeża, wyczuwając nadchodzące niebezpieczeństwo, ukryli się pod łóżkami albo uciekli do schronów.
Ósmego sierpnia 1967 roku grupka dzieciaków recytowała na dworze dziecinne wyliczanki. Kiedy zaczęły padać pociski, mój nieustraszony Trzeci Brat, wówczas szesnastolatek, pobiegł do siedliska Ósmy Dziób, skąd roztaczał się dobry widok na Niebiańskie Wrota, i rozpłaszczony za skalnym występem, zaczął oglądać przedstawienie.
Ojciec ruszył za nim, przez cała drogę przywierając do ścian i kucając, żeby uniknąć postrzału.
– Synu! Synu! – wołał, pocąc się z nerwów.
A ja, wtedy nawet nie pięcioletni brzdąc, wiedziona ciekawością, chyłkiem wymknęłam się za nimi.
Kłęby dymu unosiły się ze szkieletów płonących statków w miejscu, gdzie Jangcy łączy się z Cialing. Zza Skały Turkawki wypłynął transportowiec; tonął powoli: rufa zanurzona, dziób jeszcze na wodzie. Drugi uniknął podobnego losu tylko dlatego, że pełną parą uciekł w dół rzeki.
Ani śladu brata w siedlisku Ósmy Dziób. Ojciec spostrzegł, że depczę mu po piętach, kiedy zaczął schodzić po stopniach na brzeg.
– A niech cię! – wrzasnął, wskazując na dom. – Uciekaj stąd!
Przystanęłam, zmrożona gniewnym tonem jego głosu, a potem zawróciłam i pobiegłam do domu ile sił w nogach.
Trzeci Brat powiedział, że kiedy zobaczył tonący transportowiec, pokonał biegiem stopnie nad rzekę, zanurkował i dopłynął do brzegu z czymś, co wydawało mu się godne uwagi. To była plastikowa tuba z dwunastoma lotkami. Okazało się, że statkiem płynęli studenci, gracze w badmintona. Pośród świszczących kuł ojciec zaciągnął Trzeciego Brata do domu i wepchnął go pod łóżko, gdzie ten dalej spokojnie prostował piórka swych cennych lotek.
Transportowiec rewolucyjnych buntowników „do końca”, płynący z fabryki broni w górę rzeki, starł się z kanonierką, niewielkim statkiem parowym frakcji 15 sierpnia, który spłynął z Cialing. Opancerzony statek miał otwory strzelnicze na karabiny i działa. Załoga składała się głównie ze studentów oraz paru robotników i była bardzo dobrze wyposażona. Nie okazała się jednak godnym przeciwnikiem dla transportowca rewolucyjnych buntowników „do końca”, na którym większość stanowili byli marynarze marynarki wojennej. Kanonierką została dwunasto-krotnie trafiona, w tym raz w główny silnik. Zanim buntownicy zdążyli pomyśleć o ucieczce, poszła na dno razem z nimi.