Wysłali mnie na testy na HIV i syfilis. Potem dali mi jakieś lekarstwa – nie te same, co za pierwszym razem. Chcieli spróbować innej terapii.
– Tym razem musimy pozwolić ci trochę pocierpieć – powiedzieli. – Inaczej nigdy się nie zmienisz.
Codziennie zażywałam garść małych żółtych, różowych albo białych pigułek. Powodowały, że nie chciało mi się spać i było mi gorąco. Chodziłam tam i z powrotem po pokoju, czasem bez przerwy gadałam do siebie, byłam oszołomiona, miałam zawroty głowy i zataczałam się. Pewnej nocy do mojego pokoju wkradła się jakaś pacjentka. „Jeśli chcesz prędko stąd wyjść, nie bierz więcej tych żółtych pigułek” – ostrzegła. Zanim podniosłam głowę, już jej nie było, ale nastraszyła mnie. Wypłakałam się, po czym postanowiłam przestać brać żółte pigułki. „Nie chcę brać tych żółtych” – powiedziałam lekarzowi.
Po atakach astmy, koszmarach i okresie pozbywania się wszystkich możliwych wydzielin zaczęło mi się poprawiać. Tym razem pracowałam razem z innymi; jakaś pacjentka nauczyła mnie grać w karty. Zaczęłam tęsknić za matką. Tęskniłam za jej gotowaniem, za wszystkim. Codziennie śpiewałam z innymi piosenki wypisane na tablicy. Ale wciąż nie mogłam przełknąć tutejszego jedzenia. Bez grama tłuszczu i rozgotowane na miazgę, przypominało mi wikt w tamtym więzieniu na północnym wschodzie, gdzie trafiłam za młodu.
Raz na miesiąc dostawaliśmy czerwone mięso, co było prawdziwym wydarzeniem dla wszystkich. Tego też nie mogłam przełknąć. Ktoś spytał:
– Jak to, nie jesz mięsa?
Usłyszała to moja lekarka. Moja lekarka była szanghajką, bardzo piękną i modnie ubraną intelektualistką.
– Czemu nie jesz mięsa? – spytała.
– Boli mnie żołądek. Naprawdę, mdli mnie – odparłam.
– Za kogo ty się uważasz? Życzę sobie, żebyś to zjadła.
– Wątpię, czy uda mi się to przełknąć. Mówię szczerze.
– Chcesz stąd wyjść jak najszybciej, prawda?
– Chcę.
– Więc jedz. Jesteś taka sama jak wszyscy pacjenci, pamiętaj o tym.
– Nie będę tego jeść – oznajmiłam.
– W porządku, wezwę twojego ojca. Zobaczymy, czy wtedy zjesz.
Na jej oczach zjadłam kawałek mięsa. Patrzyła, jak je zwracam, płacząc, kęs po kęsie.
– Nie różnisz się niczym od innych i nie chcę widzieć, jak marnujesz jedzenie. Pamiętasz te pieniądze, które zostawiłaś dla salowej zeszłym razem? Skonfiskowaliśmy je. Nie jesteś nikim wyjątkowym, a twój postępek w rezultacie jej zaszkodził, ponieważ już nie może być salową. Nie mamy pewności, czy nie zrobiła dla ciebie czegoś, czego nie powinna. Miej to na uwadze.
Jedna z pacjentek dostała jakiejś infekcji skórnej i nie mogła pracować z nami. Siedziała sama na stołku i obserwowała, jak pracujemy. Kiedy przechodziłam obok, spytała:
– Gdzie pracowałaś, zanim tu trafiłaś?
– Co? Jak to gdzie pracowałam? A ty gdzie pracowałaś?
– W dyskotece JJ.
Spojrzała na mnie. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na chorą, ale miała zwyczaj kołysania się w przód i w tył i wiecznego powłóczenia nogami.
Kiedy policyjna furgonetka przywiozła do kliniki całą grupę narkomanów, atmosfera się nieco ożywiła. Wszystkich osadzono tu przymusowo. Jeden z nich raz rzucił mi: „Masz świetne żyły. Założę się, że nie masz z tym problemów. Wtykasz igłę – i natychmiastowa rozkosz”. Do mojego pokoju wprowadziły się dwie nowe dziewczyny, szanghajki, prosto z Japonii. Ciągle śpiewały japońskie piosenki. Zbliżał się Nowy Rok; pewnego dnia zabrali nas autokarem na Pudong [12] . Kiedy wróciliśmy, ktoś powiedział: „Wiesz co? Życie na wolności wygląda całkiem nieźle!”
W Boże Narodzenie urządziliśmy przyjęcie. Pewna pacjentka podjadła trochę mojej czekolady i zaczęła śpiewać. Była jedyną wśród nas noszącą okulary. Śpiewała kolędy, te same, które słyszy się w wykonaniu chórów. Miała piękny sopran, jej głos naturalny mieszał się w swobodny sposób z falsetowym. Kiedy skończyła, spytałam ją:
– Gdzie się nauczyłaś tych piosenek?
– Jestem nauczycielką.
– Jak tu trafiłaś?
– Zabiłam męża.
– Dlaczego?
– Mój stary był taki malutki – jedno małe ściśnięcie, i już nie żył…
Po wypowiedzeniu tych słów jej twarz zachowała ten sam, idealnie spokojny wyraz.
Zaczęłam nienawidzić samej siebie. Przysięgłam, że nigdy już nie zapytam innej pacjentki, czemu znalazła się w klinice.
Melodia, którą śpiewaliśmy chórem tego dnia, była króciutką piosenką miłosną. Kilkadziesiąt starych kobiet zawodziło:
Pozwól mi myśleć o tobie, myśleć o tobie, Myśleć o tobie ostatni raz. Jutro kto inny pojmie mnie za żonę, Lecz w głębi duszy wciąż myślę o tobie.
Śpiewały bardzo starannie i prawie bez emocji, ale brzmiało to naprawdę wzruszająco. Piosenka poruszyła we mnie czułą strunę. Od dawna nie byłam tak wzruszona – na powrót odnalazłam swoje serce.
Potem wiele razy słyszałam ten przebój i dowiedziałam się, że ma tytuł Słowa z głębi serca. Za każdym razem utwór ten całkowicie mnie pochłaniał – tak że przerywałam wszystko, co akurat robiłam, i słuchałam aż do końca. Przypominał mi, skąd przychodzę.
Następnego dnia po Bożym Narodzeniu obudziłam się wcześnie rano. Moja salowa weszła do pokoju, żeby zabrać talerze, i powiedziała:
– Takie dobre pierożki, czemu nie zjadłaś?
Codziennie zadawała mi takie pytania, a ja zawsze odpowiadałam tak samo:
– Już tego nie zjem, może ty zjedz?
Jej dzisiejsza odpowiedź ograniczyła się do zabrania i wyniesienia talerzy. Wkrótce wróciła z mopem i zaczęła myć podłogę. Nagle oparła się o ścianę, a z jej ust wydobył się pęcherzyk śliny. Bojąc się odezwać, jednym okiem obserwowałam ją, a drugim spoglądałam w stronę grzejnika, bojąc się, że podniesie go i rzuci we mnie. W tym momencie przeszła korytarzem pielęgniarka.
– Hej – przywołałam ją półgłosem – co się z nią dzieje?
Pielęgniarka weszła do pokoju, podniosła mop i wręczyła salowej, zaciskając jej dłonie na trzonku.
– Zaraz jej przejdzie – powiedziała. – Nie przejmuj się.
Po kilku minutach salowa wyprostowała się i wróciła do mycia podłogi – miała bladą twarz, jej włosy przypominały druty. Chciałam wstać i umyć podłogę sama, ale bałam się poruszyć. Po jakimś czasie przyszła pielęgniarka i wyjaśniła:
– Miała atak, bo zjadła twoje pierożki. Zjada je codziennie, ale tym razem napadły na nią inne pacjentki, więc poczuła się źle. W przyszłości, jeśli nie zjesz swojej porcji, postaraj się za każdym razem oddawać ją komuś innemu.
Nowy Rok był już tuż – tuż, wszyscy wystroili się w czyste ubrania na czas odwiedzin. Jedna pacjentka jadła ciasto ze swoim synem, inna rozmawiała z mężem. Jeszcze inna siedziała z matką, która musiała mieć co najmniej osiemdziesiątkę. Ktoś wciąż czekał. Wszyscy szurali tam i z powrotem. Siedziałam obok łóżka, trzymając dłonie w rękawach i majtając nogami: w przód i w tył, w prawo i w lewo. Patrzyłam na czekoladki, które przyniosła mi matka. Spędziła w moim pokoju tylko dziesięć minut.
– Strażnik przy bramie zachował się okropnie wobec mnie – powiedziała. – Mówił, że dla takich narkomanów jak ty nic już nie da się zrobić.
Oznajmiła, że czuje się jak przestępca i że ma zamiar szybko sobie pójść, bo nie chce słyszeć kolejnych uwag.
Zbliżał się dzień mojego wyjścia z kliniki. Przenieśli mnie do wielkiej sypialni, gdzie spała reszta pacjentek. Co noc ktoś gadał przez sen i nie mogłam zasnąć. Byłam wiecznie głodna. Kiedy wstałam o północy, żeby przekąsić parę herbatników, inna pacjentka spojrzała na mnie spod koca i rzekła ze śmiechem:
– Co im przyszło do głowy, żeby cię przenieść do tej sali?
Wróciłam do domu.
– Chcę się wykąpać – oznajmiłam.
Tam nie było gdzie, i nie kąpałam się już stanowczo za długo.
– Łazienka w naszym mieszkaniu jest za zimna – dodałam. – A ja nie lubię zimna, więc pójdę do łaźni publicznej.
Matka dała mi jednego juana, a ja powiedziałam, że tyle wystarczy. Domyślałam się, że boi się dać mi więcej pieniędzy z obawy, że kupię narkotyki.
Byłam znowu na starych śmieciach i wybierałam się do łaźni, gdzie bywałam często jako dziecko. Wystrojona w perukę, którą kupił mi ojciec, wkroczyłam do zakładu kąpielowego. W czasie kąpieli czułam się słabo, miałam duszności i brakowało mi tchu. Spadła mi peruka, a jakaś kobieta w średnim wieku, też kompletnie naga, spojrzała na perukę, potem na meszek na mojej głowie, aż w końcu jej wzrok spoczął na moim ciele.
Po kąpieli wyszłam z łaźni i wydałam dwa mao na ryżowy placuszek, smażony w głębokim oleju. Pokryty cukrem placek przyklejał mi się do zębów – był niewiarygodnie smaczny i taki tani. Nie posiadałam się ze szczęścia na myśl, że nie będę już nigdy musiała jeść błyskawicznych zup z makaronem Mistrza Kanga ani krakersów Danone Tuc ze sklepiku w klinice. Nie chciałam ich tknąć do końca życia. Wydawało mi się, że począwszy od tej chwili, mogę rozpocząć życie na nowo. Myślałam o domu, o tym, że już nigdy nie będzie mi zimno, o klinice, którą właśnie opuściłam, i dotarło do mnie, że w tym roku byłam jedyną pacjentką, która wyszła na Nowy Rok. Powiedziałam sobie: „Ta cała heroina jest wysławianym pod niebiosa gównem”.