Lekarka hakerów uruchomiła MedBota, uszkodzone ramię drgnęło spazmatycznie. Wstukała na klawiaturze jakieś komendy, pomruczała pod nosem i w kilku miejscach na ciele podpięła mi bioczujki. Wirion włączył złożony przez nas komputer, weteranka MedCoru poświęciła chwilę na jego konfigurację.
– Gotów? – Odwróciła się do mnie, trzymając niewielką wtyczkę, której przewód kończył się w gnieździe składaka.
– Nie bardzo.
– To świetnie. – Nie zwróciła uwagi na moje obawy. – Połączysz się, uruchomisz diagnostykę. Potem kontrolę przejmie nasz program, zrobi ci kompletny skan. Dane pójdą na dysk.
Kiedy o tym mówiła, wszystko wydawało się proste. Problem w tym, że nie widziała jeszcze mojego dzikiego lokatora w akcji.
Chwilę obracałem pozłacany walec w palcach. Wpinałem się do maszyn lub podłączałem sobie różne świństwa już tyle razy, a mimo to teraz czułem irracjonalny lęk. W końcu nie mogłem już dłużej zwlekać. Wtyczka z cichym kliknięciem zaskoczyła w niewyrobionym jeszcze legalnym porcie.
Zawsze najpierw czuję to mrowienie. Jakby słaby prąd elektryczny pulsował wokół złącza, aktywując instalację i drażniąc synapsy. To przyjemne nawet przy zwykłym połączeniu, a w przypadku cyfrowych dragów niemal ekstaza. Chwilę potem ciepło wędruje wzdłuż nanokabli i pod powiekami rozjarza się interfejs głównego menu.
Nie miałem czasu skonfigurować systemu, więc wszystko wygląda nieco topornie. Domyślne menu, dziesiątki niepotrzebnych opcji. Grzebię w tym chwilę, wreszcie znajduję polecenie autodiagnostyki. Dodaję funkcję sprzęgu z zewnętrzną maszyną, uruchamiam zapis na dysk i startuję proces.
Pole widzenia zalewają przesuwające się komendy, linie kodu, co kilka sekund pojawia się sunący szybko pasek postępu. Komputer, do którego jestem wpięty, cichym piknięciem oznajmia rozpoczęcie rejestracji. Błyska mi czerwone ostrzeżenie o błędzie, lecz znika zbyt szybko, żeby je odczytać. Pewnie nic wielkiego, sprawdzę to potem w logu.
Diagnostyka zbliża się do końca, widzę zapytanie systemowe. Żądanie dostępu urządzenia zewnętrznego. To maszyna, którą pomagałem składać, chce zrobić skan, tak jak mówiła Telsi. Zezwalam. Znów zbyt szybki, czerwony komunikat. Proces gwałtownie przyspiesza, linie kodu i komendy nagle stają się niezrozumiałe.
– Widzisz to?! – Nie rozpoznaję głosu dobiegającego gdzieś z boku.
Serce zaczyna mi walić jak szalone. Chcę coś powiedzieć, ale nagle pod czaszką narasta ogłuszający ryk. Chyba zaczynam dygotać, kod miga mi przed oczami z prędkością stroboskopu. Potem gaśnie światło.
Swąd przypalonej izolacji i jakichś chemikaliów to niezbyt przyjemna mieszanka. Jeśli do tego zaraz po otwarciu oczu świat wokół zakołysze się gwałtownie, by naraz fiknąć kozła, ciężko utrzymać treść w żołądku. Przynajmniej tak to sobie później tłumaczyłem.
– No pięknie... – skwitowała Telsi, gdy obróciłem się na bok i zwymiotowałem na podłogę.
– Rzyga, znaczy się żyje. – Sidth z obrzydzeniem patrzył, jak ocieram usta.
– Co się stało? – wymamrotałem, gdy zawroty głowy nieco osłabły.
– W ciągu dwóch dni uszkodziłeś mi MedBota i zjarałeś komputer. – Lekarka wskazała dymiące jeszcze szczątki maszyny, do której byłem podpięty. Wirion pochylał się nad złomem i grzebał w nim śrubokrętem. – Do tego jeszcze nasyfiłeś w gabinecie. Chyba wystawię ci rachunek.
– Mam niezłe ubezpieczenie – mruknąłem, przyjmując od niej z wdzięcznością kubek wody.
– Tylko gotówka. – Żartobliwie pogroziła mi palcem. – Ale do rzeczy. Co pamiętasz?
Usiadłem na łóżku i wziąłem głęboki wdech.
– Włączyłem autodiagnostykę. Szło dobrze, mignęło jakimś błędem, ale zbyt szybko. Potem zezwoliłem na zewnętrzny dostęp. Później...
– Obudził się cyfrak – dokończył za mnie Gart.
Skinąłem głową i zadygotałem lekko na wspomnienie ogłuszającego ryku.
– Wszystko wymknęło się spod kontroli i straciłem przytomność.
– Technicznie rzecz biorąc, dostałeś ataku – doprecyzowała Telsi. – Podobnego do padaczki. Zrobiłam ci badanie aktywności elektrycznej mózgu i obwodowe, gdy byłeś nieprzytomny.
Sądząc po jej minie, nie miała dobrych wiadomości. Stojąca za nią Nikthi patrzyła na mnie z troską. Niezręczne milczenie mąciły tylko stuknięcia narzędzi Wiriona kombinującego przy wraku.
– Powiesz mi wreszcie? – nie wytrzymałem.
– Nie widziałam jeszcze czegoś takiego. – Poczułem nagły ciężar w pustym przecież żołądku. Jeśli słyszysz takie zdanie od weteranki MedCoru, nie może być dobrze. – Wygląda na to, że coś na chwilę przejęło twój układ nerwowy, zamieniając go w rodzaj... biokomputera? Nie wiem, jak inaczej to nazwać. Po prostu nie tylko wszczepy, implanty i kable brały udział w połączeniu, także twoje nerwy, synapsy i mózg. Popatrz tutaj.
Na ekranie MedBota wyświetlił się zarys mojej sylwetki. W całym jej obrębie szybko migały niebieskie linie. Zapalały się i gasły w nieregularnym rytmie.
– Tak działała twoja bioelektryka krótko po ataku.
– Innymi słowy, cyfrak siedzi mi w tkankach, a nie w instalacji? – upewniłem się.
– Tak obstawiam. To wyjaśniałoby, dlaczego został po wymianie wszczepów u Kabla.
– Wyjaśniało?! – Nagle się wkurzyłem. – Przecież to w ogóle niemożliwe!
– Wiem – odparła Telsi spokojnie. – Co więcej, widać ślady, czy raczej tendencję do pewnej... ekspansji.
– To znaczy? – Coś w tym słowie bardzo mi się nie spodobało.
– To może prowadzić do trwałych zmian.
– Czyli?
– Może przejąć nad tobą kontrolę. Na stałe.
– Zaraz, zaraz. – Postanowiłem jej nie uwierzyć. To, że mogła mieć rację, było zwyczajnie nie do przyjęcia. – Przecież wtedy u Kabla to ja kierowałem nim. W każdym razie w pewnym sensie. Próbowałem złamać kod zamka, a cyfrak po prostu go zniszczył.
– Teraz też próbowałeś, nawet kiedy już zaczął się atak, pewnie podświadomie – wtrącił się Wirion, nie podnosząc głowy. – Wyglądało to tak, jakby wkurzył się, gdy nasz program robił ci skan. Wtedy postanowił pogrzebać nam w systemie. Z początku nie był nawet agresywny, raczej ciekawski, dopiero gdy program próbował go zablokować... – Zamiast skończyć zdanie, zatoczył ręką łuk nad dymiącymi jeszcze szczątkami.
– Pocieszające... – mruknąłem tylko.
– Neth, kontrola nad nim to jedno, a wykorzystanie zasobów to drugie – powiedziała Telsi.
– Wykorzystanie zasobów? – W pierwszej chwili nie zrozumiałem. – Że w sensie mnie?
– Twojego układu nerwowego. Cyfrak traktuje go jako źródło dodatkowej mocy obliczeniowej. Jeśli go przeciąży... – Tym razem to ona wskazała na wrak komputera.
Jedyny komentarz, na jaki się zdobyłem, to głośne przełknięcie śliny.
– Czy możesz go jakoś ze mnie... wyciąć? – zapytałem po chwili.
– Nie wiedziałabym, gdzie szukać. – Potrząsnęła głową. – Nawet gdybym usunęła ci całą instalację, on pewnie by został. Siedzi w twoim ciele. Nie wiem, jak to możliwe, ale taka jest moja diagnoza.
– Kurwa mać! – zaklął głośno Wirion, gdy po obudowie komputera, w którym grzebał, przeskoczyła błękitna iskra.
– Z ust mi to wyjąłeś – szepnąłem.
– Nie możesz go po prostu skasować? – zainteresował się stojący pod ścianą Gart. – Widziałem kiedyś, jak to robisz.
– Może i mógłbym, ale po prostu go nie czuję – odparłem. – Dopóki się nie ujawni, nie wiem nawet, że tam jest, a jak zacznie działać, nie potrafię go opanować.
Leżałem na łóżku polowym w głównej sali i patrzyłem w sufit. W mej głowie trwała gonitwa myśli, ale na żadnej z nich nie potrafiłem się skupić. Nie umiałem ułożyć planu, obmyślić kolejnego kroku. Wiedziałem tylko, że jutro Sidth załatwi kilka części, dzięki którym z Wirionem odzyskamy dane z mojego skanu. Nie sądziłem, by miały one w czymś pomóc, ale przynajmniej dawało to jakieś zajęcie. Pytanie tylko, co dalej. Hakerzy przebąkiwali coś, że może mojego dzikiego lokatora uda się usunąć, gdy dowiemy się o nim więcej. Nikthi twierdziła, że skoro on jest programem, może będą w stanie napisać antywirusa. Problem w tym, że nigdy wcześniej nie mierzyli się z usuwaniem cyfraka z człowieka.