Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tunel wyprowadził nas w dobrą stronę. – Na twarz Garta wypłynął cień uśmiechu. – Chodź, już niedaleko.

Ruszyliśmy, przemykając wzdłuż ścian i kryjąc się w cieniach. Kilka razy musieliśmy się chować przed przejeżdżającym w pobliżu opancerzonym transporterem. Na szczęście szturmowcy cały czas nadawali komunikaty przez megafony, więc stosunkowo łatwo było ich unikać. Doszedłem do wniosku, że patrolują obrzeża Przymurza raczej na wszelki wypadek, gdybym zamierzał sam się poddać albo znów wpadł na autochtonów.

Podejrzewałem, że większą nadzieję pokładają w tym, że gdy tylko opuszczę zakazaną dzielnicę, wyłapie mnie któraś z tysięcy kamer połączonych z systemem rozpoznawania twarzy. Niestety, mieli rację.

Cyfrak - img_7

Brama prowadząca do dzielnicy Industrialnej wyglądała solidnie. Dwaj pilnujący jej szturmowcy najwyraźniej byli nieco znudzeni, ale ciężki karabin maszynowy na trójnogu wyglądał po prostu zabójczo, w dosłownym znaczeniu. Został sprzężony z umieszczoną na słupie kamerą, która omiatała okolicę czujnym elektronicznym wzrokiem.

Kuliliśmy się za na wpół zawaloną osłoną śmietnikową, od płotu i bramy dzieliło nas może pięćdziesiąt metrów. Długich i niebezpiecznych, a właściwie zupełnie nie do przebycia. Ogień cekaemu skosiłby nas w połowie drogi, pewnie zanim jeszcze zblazowani stróże prawa zdążyliby spostrzec, co się dzieje. Chwilę zastanawiałem się, jakie rozkazy dostały siły porządkowe RepTeku. Miałem nadzieję, że zamierzali mnie wziąć żywcem, ale patrząc na ciemny kształt automatycznej broni, postanowiłem nie stawiać życia na tę kartę.

– Może gdzieś dalej znajdziemy jakąś dziurę... – powiedział Gart niepewnie. – Tędy będzie raczej ciężko.

Pokręciłem głową.

– Strażnicy w obie strony widzą tu jak na dłoni. Z kolei, jeśli wyjdziemy z Przymurza zbyt daleko od waszej kryjówki, kamery mnie namierzą i będzie po sprawie. Chodź, rozejrzymy się jeszcze.

– To co teraz?

– Daj mi pomyśleć – odparłem, niemal na czworaka przechodząc za róg budynku.

Od strony centrum Polis rozległo się zawodzenie syren obwieszczających jeden z ostatnich dziś cykli zraszania. Do zachodu słońca za Mur pozostało niewiele czasu. Nocą warty przy furtach były zwykle liczniejsze, więc jeśli nie chcieliśmy spać na Przymurzu, trzeba było działać.

Myślałem gorączkowo, Gart szwendał się wzdłuż ściany. Podszedł do zakurzonego terminala z martwym ekranem, bezmyślnie stuknął palcami w klawisze. Rozległ się cichy brzęczyk, pęknięty monitor ożył na kilka sekund błękitnym blaskiem. Potem coś w trzewiach urządzenia zacharczało i ucichło, wyświetlacz zgasł.

– Szkoda. Nawet nie wiesz, jakie cuda da się nawywijać, jak już wejdziesz do systemu. – Chłopak wzruszył ramionami w dobrze znanym mi już geście.

Nagle mnie olśniło. Szybkim krokiem podszedłem do maszyny i przyjrzałem jej się uważnie. Dość stary model, Mark 3. Pancerna bestia, potrafiła działać nawet z połową wyprutych flaków, jeśli dobrze mostkować elektronikę. Chwilowe ożycie terminala świadczyło, że miał zasilanie, a pęknięty ekran działał. Obudowa łącznie z dolnym panelem była nienaruszona, widać nikt nie zabrał się poważnie do niszczenia tego egzemplarza.

– Chyba dam radę uruchomić to cholerstwo – oznajmiłem po szybkich oględzinach. – Co dokładnie mógłbyś tu nawywijać?

– Mam przy sobie kilka kart z niezłymi exploitami lokalnymi. Mógłbym przejąć kontrolę nad niektórymi urządzeniami w okolicy.

– Brama, kamera? – dopytywałem.

– Może nawet ten karabin – powiedział z pewną miną. – Naprawdę da się reanimować tego trupa?

– Daj mi kilka minut. Masz jakiś śrubokręt, starą kartę czy coś w tym stylu?

Gart sięgnął do kieszeni i podał mi trójkątny kawałek plastiku.

– To kostka gitarowa, czasem eksperymentuję, grając na skrzypcach.

– Co na te eksperymenty mieszkaniec instrumentu? – zapytałem, myśląc o zielonkawym obłoku cyfraka falującym w rytm melodii Vanessy Mae.

– Nic ci do tego – burknął gniewnie, jakbym powiedział coś niestosownego.

– Niestety, trochę ci ją zniszczę.

Odpowiedział mi zaledwie kolejnym wzruszeniem ramion.

Kostka wymagała prymitywnej obróbki, czyli zdarcia jednego boku o płytę chodnika. Po chwili miałem już improwizowany śrubokręt pasujący mniej więcej do wkrętów mocujących dolną osłonę. Z trudem zmuszałem zapieczone elementy do ruchu, plastik pękł przy szóstym, ostatnim mocowaniu.

– Kurwa, no nie wierzę – warknąłem, gdy skruszył mi się w palcach.

Nie myśląc długo, złapałem za ruszającą się metalową osłonę i mocno szarpnąłem. Rozległ się metaliczny dźwięk, śrubka pękła i strzeliła gdzieś w bok. Dolna część wnętrza multiterminala stanęła przede mną otworem.

– Widzę, że z twoją ręką jest już całkiem dobrze. – Gart patrzył na mnie z mieszaniną podziwu i zazdrości.

Zdziwiony spojrzałem na swoje nadgarstki. Faktycznie, nie bolało już od dłuższego czasu. Nowe wszczepy od Kabla były naprawdę niesamowite. Ciekawe, czy sam przy nich majstrował, czy gdzieś ukradł? Może po trochu jedno i drugie. Nie dowiem się już, bo rzeźnik od prawie doby stygnie z wyrwaną połową twarzy na posadzce swojej podziemnej kliniki.

Potrząsnąłem głową, chcąc się pozbyć tych myśli. Obrazy tamtej nocy jeszcze długo będą mnie prześladować.

– Co my tu mamy... – mruknąłem, kładąc się na chodniku i nurkując głową pod obudowę urządzenia.

W środku było pełno pyłu, pokrywał grubą warstwą płytki i kable. Naprawienie tego złomu to byłby koszmar dla każdego technika. Ja na szczęście zamierzałem zadowolić się uruchomieniem go tylko na chwilę.

– Wywalony bezpiecznik przy regulatorze napięcia... uszkodzony wiatrak główny... czujnik temperatury... dobra, chyba mam.

Wysunąłem się na chwilę z zakurzonego wnętrza terminala i spojrzałem na Garta.

– Muszę zrobić protezę bezpiecznika, obejście sondy wiatraka i temperatury, odpiąć moduł autodiagnostyczny... – przerwałem, widząc, jak rozszerzają mu się oczy. – Myślę, że będziesz miał od czterech do dziewięciu minut, zanim wyłączy się na dobre.

– To ostatnie zrozumiałem – odetchnął z ulgą. – Zdążę.

Dobry kwadrans pociłem się w niewygodnej pozycji. Zacząłem od odpięcia głównego zasilania. Potem wyciągałem zworki, przepinałem przewody, ściągałem zębami izolację, czyściłem styki i oszukiwałem elektronikę.

– Nauczyli cię tego druciarstwa w RepTeku?

– Nie. W Komitecie Uniwersyteckim Reanimacji Wraków Autonomicznych – wysyczałem przez zaciśnięte zęby, mocując się z oporną płytką sensora pulsacyjnego.

– Pierwsze słyszę. – Skrzypek najwyraźniej nie zrozumiał żartu.

Szarpnąłem mocniej, laminat puścił z cichym trzaskiem. Uderzyłem ręką o jakąś ostrą krawędź, zakląłem szpetnie, ale nie przerywałem pracy. Zwarłem na krótko dwa kabelki, tworząc tymczasowe obejście. Kilka kropel krwi z rozciętej przed chwilą dłoni spadło na drukowane płytki, zaplamiło niewielką diodę. Ofiara dla bogów w maszynie, pomyślałem z przekąsem. Byłoby to nawet śmieszne, gdybym znów nie przypomniał sobie o czymś, co siedziało we mnie.

Pył dostał mi się do nosa, stłumiłem kichnięcie i otarłem pot zalewający mi oczy. Prawie gotowe. Wetknąłem wtyczkę zasilania, rozległo się niskie buczenie, po nim ciche pyknięcie. Nagle zasypał mnie grad iskier, przestraszony rzuciłem głową w bok i rozciąłem skroń o jakiś wystający dynks.

– KURWA!

– A, teraz załapałem! – roześmiał się Gart.

Sapnąłem ze złością i rozejrzałem się po zadymionym wnętrzu multiterminala. Nic już nie iskrzyło, powietrze wypełniał siwy obłok śmierdzący przypaloną izolacją. Gdy nieco opadł, odłączyłem zasilanie i zobaczyłem tlące się gniazdo – jedno z tych, w które zamiast bezpiecznika włożyłem protezę z kawałka drutu. Wyciągnąłem zwitek metalu, przy okazji parząc sobie opuszki palców. Z kawałka niepotrzebnego przewodu zrobiłem nowy mostek, tym razem nieco bardziej uważając, żeby postrzępione miedziane włókna nie dotykały niczego wokół.

32
{"b":"933176","o":1}