Wylogowałem się z terminala, wyjąłem kartę. Sprawdziłem mapę i ruszyłem do kolejnego urządzenia. Wiatr znad Pustyni rozwiewał chmury, temperatura rosła powoli, lecz nieubłaganie. Ryk syren obwieścił zbliżający się cykl zraszania, schowałem się w bramie, żeby go przeczekać. Zapowiadał się długi dzień.
Z trzewi metra wiało przyjemnym chłodem. Było późne popołudnie, gdy schodziłem na peron stacji Wrzaski, ten sam, z którego wczoraj jechałem do Wiz.una. Czekała mnie naprawa ostatniego multiterminala. Zostawiłem go na koniec, bo wiedziałem, że będzie tu potrzebne nieco inne podejście.
Zaskoczyły mnie dźwięki muzyki. Skrzypek stał na półpiętrze i grał na elektrycznych skrzypcach. W leżącym przed nim futerale błyszczało trochę drobnych. Powinien zainstalować w nim czytnik kart, inaczej wiele nie zarobi. Zatrzymałem się na chwilę, żeby posłuchać. Muzyk z zamkniętymi oczami grał znajomą, żywą melodię. Tak, to był Storm Vanessy Mae, gdzieś miałem chyba nawet ten kompakt. Uliczny grajek zwiększył tempo, zauważyłem zielonkawy obłok kłębiący się wokół instrumentu. Cyfrak przyczajony w elektrycznych skrzypcach? Pierwszy raz widziałem coś takiego. Wraz z pociągnięciami smyczka migotały znaki kodu, rozjarzając się w rytm muzyki. Ciekawe, czy skrzypek wiedział o defekcie swojego instrumentu. Zresztą może to wcale nie był defekt? – pomyślałem, widząc, jak w chmurze błyskają kolejne elementy obcej inteligencji. Może to coś pomaga mu grać? Chłopak skończył utwór, otworzył oczy i rozejrzał się wokół jakby lekko zdezorientowany. Wrzuciłem mu do futerału kilka wygrzebanych z kieszeni monet. Odchodząc, zobaczyłem jeszcze, jak czule gładzi swoje skrzypce.
„Mój” cyfrak był na swoim miejscu, przyczajony na końcu peronu. Świetlówka nie działała; gdy podszedłem bliżej, pod butami chrupnęło potłuczone szkło. Pewnie komputerowemu bytowi udało się dostać do sterownika i za bardzo zwiększył napięcie. Może to i lepiej, teraz ta część platformy tonęła w półmroku, będę miał trochę prywatności.
Sięgnąłem pod koszulę i w nielegalny port wpiąłem przejściówkę z kablem, który wpuściłem w rękaw tak, żeby wystawał przy nadgarstku. Wymacałem jeszcze w kieszeni spodni znajomy podłużny kształt teleskopowej pałki. Wprawdzie nie przewidywałem aż takich trudności (cyfrak był bardzo słabo rozwinięty), ale odruch pozostał. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do multiterminala. Szybkim ruchem włożyłem służbową kartę; gdy dotknąłem obudowy urządzenia, między nią a moimi palcami z cichym trzaśnięciem przeskoczyła elektryczna iskra. Ciężko stwierdzić, czy ten ładunek był manifestacją stwora, czy zwykłym przypadkiem. Natomiast brak reakcji na firmowy plastik z pewnością był jego sprawką. Zielony obłok zakłębił się wokół mnie. Poczułem, jak jeżą mi się włoski na rękach i karku. Ludzie nie tylko nie widzą cyfraków, ale zwykle także ich nie czują. Niekiedy tylko obserwowałem, jak osoba korzystająca z zamieszkałego urządzenia zdradza oznaki niepokoju czy rozdrażnienia, ale nic więcej. Znów pomyślałem o skrzypku, o tym, jak głaskał elektryczne skrzypce. Mutant podobny do mnie? Potrząsnąłem głową, jakby miało mi to pomóc w skupieniu myśli. Mimowolnie zacisnąłem zęby i wpiąłem w gniazdo kabel prowadzący do mojego ukrytego portu.
Czerwień na krańcach pola widzenia pojawia się niemal natychmiast. Wiem, że za chwilę poczuję też ból. Połączony z maszyną mózg przejmuje nad nią kontrolę, niestety, łączę się również z cyfrakiem. Wywołuję konsolę systemową, stwór próbuje ją zamknąć, ale karta już działa, więc odcinam mu dostęp. Zaczynam stukać w klawiaturę, jednocześnie walcząc z szarpiącym się obcym bytem. Znalazł już bezpośrednie połączenie z moją korą mózgową, czuję, jak zaczyna mnie badać. Traktuje mnie jak nośnik danych, stara się ściągnąć jak najwięcej. Przed oczami, na tle ekranu multiterminala, przelatują mi elementy kodu istoty. Mrugają wściekle. Zorientował się już, że jestem świadomy jego obecności i aktywnie go blokuję. Nie rozumiem, jak on działa, ale moja podświadomość nie potrzebuje tej wiedzy, żeby się bronić i atakować. Nacisk rośnie, mój puls przyspiesza, port pod ramieniem promieniuje ciepłem. Bezgłośnej walce toczącej się w mojej głowie towarzyszy taniec palców po klawiszach. Nagłemu uczuciu bólu towarzyszy słyszalny tylko dla mnie agonalny wrzask cyfraka. Widzę jego gasnącą świadomość, rozpadający się obcy program. Jego umieranie. Znów zrobiłem swoje, choć – jak zwykle – do końca nie wiem jak.
Wypiąłem wtyczkę z terminala i dysząc ciężko, oparłem się o niego rękami. Zwiesiłem głowę, na klawiaturę spadło kilka kropel krwi. Posoka uroniona w bitwie, złożona w ofierze maszynie. Powoli uspokoiłem oddech i wytarłem nos. Ostatnio trochę za często oglądam własną krew.
Pozostało już tylko usunąć wirusa. Ta część była zdecydowanie łatwiejsza. Co prawda głowa mi pękała, ale to dawało się przeżyć. Zresztą zamierzałem zaraz sobie z tym poradzić. Skończyłem pracę, na koniec ścierając czerwone plamy z klawiatury, zupełnie jak przestępca, który chce się pozbyć śladów zbrodni. Postanowiłem na razie nie opuszczać stacji metra. Z zewnątrz dobiegło przed chwilą zawodzenie syren, poza tym potrzebowałem chwili odpoczynku. Usiadłem na ławce pod ścianą i wpiąłem w port kupioną wczoraj wtyczkę przeciwbólową. Narkotyk zadziałał błyskawicznie. Czerwone powidoki zniknęły z pola widzenia, łomot serca ucichł, przechodząc w spokojny rytm. Pod powiekami znów pojawiły się linijki kodu, tym razem znanego, ludzkiego. Zalewająca organizm fala endorfin wywołała mimowolny uśmiech. Szaman był coraz lepszy w swojej robocie.
Nie myśląc o niczym, patrzyłem na ludzi wsiadających i wysiadających z nadjeżdżających pociągów.
– Trochę szkoda, że go zabiłeś. – Stojący przede mną chłopak trzymał pod pachą czarny futerał ze skrzypcami. – Był niegroźny, właściwie nawet zaczynałem go lubić. – Skinął głową w kierunku wyczyszczonego niedawno multiterminala.
– Co... – zacząłem, ale on odwrócił się i szybkim krokiem wszedł do wagonu.
Drzwi zasunęły się za nim z cichym syknięciem, pociąg pomknął w mrok tunelu. Czyli skrzypek był mutantem, jak ja. Trzeba go będzie kiedyś zagadnąć, o ile znów się spotkamy. Zwiesiłem głowę i zapatrzyłem się w brudną posadzkę.
– Rozumiem, że się spóźniłem? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Wiz.una.
– Skąd się tu wziąłeś? – zapytałem, unosząc głowę.
– Przyjechałem – odparł krótko. – Chyba za późno? – Wskazał ręką terminal na końcu platformy.
– Dostałem zlecenie.
Słysząc odpowiedź, pokiwał tylko głową.
– Wyjmij już tę wtyczkę – powiedział, siadając obok mnie na ławce.
Zorientowałem się, że w moim nielegalnym porcie wciąż tkwi nośnik po cyfrowym narkotyku.
– Po czym poznałeś?
– Domyśliłem się. Wiem, że zawsze po takiej... sytuacji boli cię głowa.
Dyskretnie usunąłem pozłacany wtyk, skóra wokół portu zapiekła lekko. Metal był okopcony, szybko schowałem go do kieszeni.
– Był ciekawy? Ten cyfrak?
– Wiz.un, nie męcz, ja naprawdę z nimi nie gadam – przypomniałem mu.
– Ty je tylko zabijasz.
– Kasuję! – rzuciłem tonem nieco ostrzejszym, niż zamierzałem. – One nie są żywe. To losowe fragmenty kodu, bugi, rozumiesz? Durna sztuczna inteligencja, która wyewoluowała z błędów w kodach. Pomyłek tak drobnych i gównianych, że nikomu nie chciało się ich usuwać. Nagromadzonych przez lata kiepskiego programowania. Coś jak wirusy, nic więcej. Inni technicy, gdy trafiają na zainfekowany terminal, zwyczajnie wymieniają hardware albo cała maszyna ląduje na złomie. Tak czy inaczej, cyfraki są niszczone. Mój sposób jest po prostu szybszy.
– Mają świadomość – odparł cicho. – Wychodzą poza maszyny. Niedaleko, ale jednak.
– To nadal nie znaczy, że są żywe – upierałem się.
– Skoro tak twierdzisz – zgodził się chyba tylko po to, żeby zakończyć dyskusję. – Idziesz dzisiaj na Przymurze?