Литмир - Электронная Библиотека

– Może i mówisz prawdę. Ale skoro nie zostałeś wynajęty, po co chcesz ją dogonić?

– Bo mi się podoba. To najpiękniejsza młoda kobieta, jaką znam.

Mężczyzna w trenczu sapnął.

– Młoda kobieta. Rzeczywiście, przyjacielu, teraz ci wierzę, ktoś

pracujący dla naszych wrogów wiedziałby więcej.

– Co więcej?

– Na przykład to, że Hawa ma ponad pięć tysięcy lat…

* * *

Było parno. Grzmoty kotłowały się nad górami. Nad ziemią wisiała wilgoć i ogromna, skomasowana w atramentowych chmurach energia. Pot zalewał oczy rosłemu mężczyźnie zajętemu układaniem poszycia. Zewsząd dolatywał stuk młotów wbijających drewniane ćwieki w cedrowe bale. Kobiety również nie próżnowały, znosiły paki z żywnością, karmą dla zwierząt…

– Hawa, przynieś wody! – zakomenderował ojciec. Dziewczyna klęczała nad źródłem i rozczesywała swe wspaniałe włosy. W zwierciadlanej toni odbijała się twarz piękna i szlachetna, rozchylone karminowe usta odkrywały olśniewająco białe, równe zęby.

– Przynieś mi wody, Hawa! – powtórzył ojciec. – Nie bądź wydrą jak twoja prababka, przez którą tak wszyscy cierpimy.

Podniosła się niechętnie.

– Jest bardzo gorąco, tatusiu – stwierdziła – chce mi się spać.

– A myślisz, że mnie się nie chce – wybuchnął. – Ale nie ma czasu, Dzień Trwogi nadchodzi. Za parę dni to wszystko aż po horyzont pokryje woda. Jeśli nie zdążymy, nie ocaleje nikt…

– Bzdura! – Dziewczyna wygina usta w podkówkę. – Zamiast budować taki ogromny statek, wystarczy dobrze nauczyć się pływać, tak jak ja umiem!

Przez moment mogło się wydawać, że starca powali apopleksja, żyły mu nabrzmiały, krew nabiegła do twarzy.

– O Panie, słyszysz! – krzyknął. – O, Panie mój! Czyż nie ma kary dla tej małej, leniwej grzesznicy? A zatem, jeśli chcesz, córko, pływać, pływaj, lecz naprawdę powiadam ci, że nie zaznasz spoczynku, aż nie nadejdzie drugi potop. To ci mówię ja, twój ojciec Noe!

* * *

Na ratuszowej wieży zegar wybił kwadrans po jedenastej. Hawa wyszła z olbrzymiej emaliowanej wanny i otuliła się ręcznikiem. Jej długie, ciemne włosy rozpuszczone swobodnie sięgały prawie do połowy ud. Uniosła grzebień i zauważyła, że jej ręka drży.

– Nie powinnam tego robić – pomyślała.

Spojrzała na przyniesiony parę godzin temu kosz róż. Olśniewająco purpurowych…

– Piotr Erdon? Dziennikarz. A więc to ten… Ciekawe, w jaki sposób mnie znalazł? – westchnęła, a potem poczuła, że pragnie tego młodego chłopaka, jego młodości, gorliwości, zapewne i niezręczności…

Wiedziała, że mogą z tego wyniknąć kłopoty, zawsze wynikały, ale z drugiej strony, ile już lat nie miała mężczyzny? Dwadzieścia, trzydzieści? W ciągu wieków nauczyła się wielu rzeczy: podobania się i bycia niezauważalną, sztuki ataku i uników. Nie potrafiła jedynie nauczyć się doskonałej obojętności…

* * *

Dane majora Williamsona na temat Hawy, córki Noego, były więcej niż niekompletne. Ten znakomity oficer, wysoko ceniony w sztabie Ententy, otrzymał wprawdzie dossier i polecenie wytropienia Wiecznej Tułaczki, ale teczkę wypełniały głównie domniemania i luźne meldunki. Trzy miesiące po przejściu w alternatywność szukał Hawy, której ostatnie ślady pochodziły sprzed ćwierć wieku i dotyczyły pewnego skandalu w Rurytanii. Na koniec – więcej dzięki szczęściu niż metodzie – namierzył ją w Amirandzie i przez następne miesiące, nadzorując dyskretnie, zastanawiał się nad sposobem zrealizowania misternego planu.

O ile jednak dane brytyjskiego wywiadu można nazwać fragmentarycznymi, wiedza społeczna na temat Hawy była żadna. Pozostawała absolutnie w cieniu słynnego Ahaswerusa, który był przecież o połowę od niej młodszy. Może dlatego, że była kobietą, a może z powodu nieprzyznawania się do żydowskiego pochodzenia. Hawa, której młodość upłynęła na stokach Araratu, osobiście uważała się za Ormiankę, ale czy w jej wypadku można w ogóle mówić o jakiejś narodowości?

Kiedy wezbrały wody, jej pływackie umiejętności rychło okazały się niewystarczające, na zaimprowizowanej tratewce goniła Arkę, wreszcie ojciec dał się ubłagać i wciągnął ją na pokład. Natomiast o anulowaniu klątwy nie mogło być mowy. Rozeszli się po świecie i pomarli Cham, Sem i Jafet, zmarł trzysta pięćdziesiąt lat po potopie sam Noe, ona zaś wciąż była młoda i piękna. Początkowo trzymała się rodziny, ale już w pokoleniu wnuków przegnano ją ostatecznie. Zwłaszcza kobiety nie mogły jej darować wiecznej urody.

Rozpoczęła się wędrówka. Przez długie lata pod różnymi nazwiskami przemierzała świat, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Była, gdy w Mezopotamii poczęto wznosić wieżę Babel, asystowała narodzinom piramid, zajrzała do Rzymu, kiedy ten był jeszcze prostokątem pola.

Dzięki urodzie i doświadczeniu wspartym magnetyczną siłą posiadała osobliwą władzę nad mężczyznami. Potrafiła obłaskawić hetyc-kiego barbarzyńcę, gdy ten dysząc żądzą mordu wkroczył do Meggido, i pod pseudonimem Bryzeidy rozpalić gniew między Achillesem a Aga-memnonem podczas wojny trojańskiej. Bywała branką i najkosztowniejszym prezentem, żoną i nałożnicą. Ale tylko wtedy, gdy sama tego chciała. Ubocznym efektem klątwy była zapewne niemożność macierzyństwa, choć to w przypadku konieczności stałej dobrej dyspozycji fizycznej, przy częstych zmianach miejsca pobytu i ucieczkach, bywało dosyć przydatne. Co pewien czas ją przecież rozszyfrowywano.

Ostatnim ze starożytnych, który się na niej poznał, był cesarz Klaudiusz, który otrzymał ją w prezencie od Heroda Agryppy. Na cesarskim dworze przebywała w chłopięcym przebraniu (do chwili, kiedy rozpoznana przez Agryppinę musiała zmykać, gdzie pieprz rośnie), całe noce spędzając na dyskusjach z kalekim imperatorem.

– Ach, żebyś ty jesz… jeszcze by… była mężczyzną – marudził cesarz.

– Po co?

– Opowiedziałabyś mi historię świa… świata. Mój ta… tato Jowiszu! Mieć szansę na relacje z pierwszej ręki to prawie cud.

Hawa starała się jak mogła. Ale w jej relacji była to historia typowo babska, bez chronologii, gradacji faktów, za to z ogromną furą nieistotnych drobiazgów i plotek. Klaudiusz załamywał ręce, gdy Hawa pytana o mechanizmy dziejowe opisywała skandale sypialniane. O budowie piramid nie miała najmniejszego pojęcia, za to sypała anegdotkami z dworu Cheopsa.

– A mmmo… może przypominasz sobie, dzie… dziecinko, Im… Imhotepa?

– Kogo?

– Ar… architekta… twó… twórcę osiągnięć Starego Państwa. Może wiesz, sskąd przybywał? Z At… Atlantydy, z Indii?

– A, ten pedał? Stary nudziarz. Nigdy się nim nie interesowałam.

Słowem, jako źródło historyczne przypominała foliał, który ktoś uprał w pralce i przekręcił przez wyżymaczkę. A potem znów uciekała, uciekała, wreszcie któryś z kochanków zdradził jej przejście do świata alternatywnego i tam zniknęła, zacierając ślad.

W Z-2 postanowiła zachowywać się rozważniej.

Zrezygnowała ze statusu konkubin królewskich, unikała skandali, potrafiła prawie zawsze znaleźć jakiegoś niepozornego opiekuna-starca lub korzystnie wyjść za mąż na pięć, dziesięć lat (a potem zniknąć, nim jej „trwała uroda" mogła się stać powodem ludzkiej ciekawości i zawiści).

Nie umiała i nie chciała wyzbyć się jednak kobiecej kokieterii, a to wymagało, żeby co jakiś czas zabłysnąć całą swą urodą, olśnić kogoś, zmusić do szaleńczej miłości. A potem, gdy biedny głupiec dostawał poplątania zmysłów, popełniał samobójstwo czy desperacko tchórzył, tupiąc nóżkami jak mała dziewczynka, zaśmiewała się do łez…

Piotr znakomicie nadawał się na krótką miłostkę. Lubiła takich lekko ciapowatych, życiowych niedorajdów. Zakochiwali się gwałtownie, dawali sobą kierować, a miłość odbierała im zazwyczaj resztki rozsądku.

Trzy puknięcia w drzwi. Eleganckie, nienatarczywe, ale znaczące.

– Proszę, niech pan wejdzie – powiedziała kończąc się ubierać Hawa.

* * *

Spotkania trwały zawsze trzydzieści minut. Piotr zresztą był człowiekiem zbyt dobrze wychowanym, aby nalegać na dłużej. Akcja kolejnych odsłon rozwijała się powoli, rzekłbym, nawet bardzo powoli.

Pierwszego wieczoru dziennikarz dostąpił ledwie ucałowania dłoni pięknej Ormianki (występującej zresztą pod zeuropeizowanym imieniem Ewa), drugiego wieczoru na pożegnanie obdarzyła go soczystym, głębokim, wilgotnym jak owoc dojrzałej brzoskwini pocałunkiem, gdy zaś nadeszła trzecia wizyta… Ale po kolei. Po każdej z dwóch pierwszych wizyt, które zakończyły się na krótko przed północą, Erdon biegł do hotelu „Złoty Indor" i – jak ustalili to w dżentelmeńskiej umowie – składał raport majorowi Williamsonowi.

Między obu panami stanął bowiem ciekawy pakt. Pracownik tajnej służby zdradził Piotrowi miejsce pobytu Hawy, ten zaś miał informować o rozwoju flirtu. Upokarzające, ale jeśli nie istniała inna metoda…

– I pamiętaj, młody człowieku, zimna krew, nieustannie zimna krew – instruował major. – Domyślam się, że dziewczyna idzie do głowy jak młode wino, ale pamiętaj, że ta nalewka ma blisko sześć tysięcy lat.

– Nie wierzę panu, to autentycznie młoda kobieta, wdowa, zwierzyła mi się, że jest bardzo samotna, odkąd trzy lata temu jej młody mąż poległ w pojedynku. Pan mi opowiada legendę, a Ewa ma najwyżej dwadzieścia osiem, no, trzydzieści lat.

– Mówią, błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli, ale najwyraźniej pan się do nich nie zalicza - westchnął Williamson – proszę jednak posłuchać mej rady…

Ewa (Hawa?) oczekiwała tym razem w peniuarze, biały szlafroczek odsłaniał więcej, niż zasłaniał, a rozpuszczone włosy okalały ją iście monarszym płaszczem. Jeśli dotąd wyglądała przepięknie, tego wieczora wrażenie było oszałamiające. Piotr ucałował alabastrową rękę i przypadł do kolan. Całując uczuł drżenie przebiegające przez jej skórę.

32
{"b":"89178","o":1}