Wreszcie Żużu odwiesił słuchawkę i wyskoczył z kabiny jak z łódeczki, którą odbywał przyjemny spacerek po stawie.
– Teraz ja – ruszyła Pamela.
– Nie ma takiej potrzeby – zatrzymała ją Sonia.
– Ależ to moja kolej! Puść mnie, stara kwoko!
– Już przekazałam twoje uwagi – stwierdziła nie dając się sprowokować Yo.
– Ja też o nich napomknąłem – dorzucił Szambelan.
– Ale ja mam chyba prawo…
– Możemy to przegłosować. Kto jest za dopuszczeniem tej… małej do głosu? – zapytała Wicehrabina.
– Ja się wstrzymuję – rzekł dyplomatycznie Żużu, który mimo pozoru rozbawienia po wyjściu z budki zdawał się być markotny.
Pozostała dwójka była, oczywiście, przeciw. Pamela odwróciła głowę, nie chcąc pokazać łez, które zakręciły się jej w oczach.
– Liryczna kurewka – przemknęło Szaszłykowi – trzeba się nią zainteresować.
Naraz podniosła się jakaś płytka w podłodze. Sonia wydała zdławiony okrzyk przestrachu. Z otworu wyłoniła się najpierw osmalona łapa, potem torba, wreszcie barczysta postać w poplamionym kombinezonie. Monter obrzucił zebranych miłym spojrzeniem.
– Przepraszam za spóźnienie – rzekł – ale nie dało się wcześniej. Za minutę aparat będzie podłączony.
– Jak to? – wybąkała Pamela. – A dotąd?
– Był głuchy, panienko, jak pień. Głuchy telefon.
Nikt z pozostałych eliminatów nie podniósł spuszczonych oczu. Elektryk pogmerał coś jeszcze przy aparaturze, po czym dzwonek zabrzęczał. Przenikliwie, dostojnie.
– No, można gadać – rzekł pracownik znikając w otworze.
Stali lekko zdetonowani.
– Już można – powtórzył elektryk – śmiało.
Wicehrabina spojrzała władczo na Szambelana, ten zrobił krok jak ptaszek hipnotyzowany przez węża.
– Aha, jeszcze jedna informacja. – Głowa z otworu wychynęła ponownie. – My, monterzy z koncernu telefonicznego, zrobiliśmy na własną rękę małą modyfikację. Przez dziurę czasową przecisnęliśmy gigantofon (produkcja Z-L, lata pięćdziesiąte), wszystkie wasze rozmowy będą słyszane przez wielotysięczne tłumy zebrane przed bramą
parku. Nasi towarzysze zadbali, aby w pół godziny zebrać tam całe
miasto. No, powodzenia…
Zapadła cisza. Telefon nadal dzwonił. Szaszłyk cofnął się aż pod ścianę. Żużu przeglądał ubranie w poszukiwaniu papierosa.
– Teraz chyba twoja kolej, Pamelciu – powiedziała słodziutko Sonia, pieszczotliwie głaszcząc lniane włosy młodej nierządnicy.
* * *
Dźwięk podnoszonej słuchawki zabrzmiał w uszach wielotysięcznych tłumów zgromadzonych wokół parku niczym salut armatni. Ucichły rozmowy, nawoływania przekupniów, wstrzymali oddech studenci i konfidenci, przypadkowi przechodnie i bony do dzieci.
Rozległ się lekko zachrypnięty sopran Pameli.
– Hallo, tu Pamela, czy to Telefon Zaufania?
Cisza.
– Czy to Telefon Zaufania, bo ja chciałam przekazać w paru punktach…
Słowa przerwała świdrująca uszy melodyjka, raz, dwa, trzy, a potem rozległ się bezosobowy głosik:
– Nie ma takiego numeru, nie ma takiego numeru, nie ma takiego numeru…