Wszystkie dzieci Saturna, a więc te, które urodziły się w jego znakach lub dniach, którymi rządzi, żyją z poczuciem ograniczenia. Kiedy się budzą rano, najpierw dziwią się, że nie umarły w nocy. Potem dziwią się słońcu, że wzeszło, i dniu, że się rozpoczął. Z uległością właściwą tylko martwym przedmiotom powracają co rano do świata, w którym wciąż istnieją drzwi, zamki, łańcuchy, granice, paszporty i ograniczenie każdej miary czasu. Boleśnie odczuwają zgrzytliwe tykanie zegara i szmer przesypującego się w klepsydrze piasku. Oddają się na żer słowom, które najperfidniej oddzielają nasze doświadczanie od istnienia. I nawet jeżeli Bóg w swojej dobroci ukazuje im refleksy nieskończoności, oni pełni niedowierzania dzielą ją wymyślnymi narzędziami na małe drobinki, które przesypują im się przez palce.
Tej nocy Markiz nie mógł spać i pozwolił, żeby jego czas przesypywał mu się przez palce.