– Co za zabobony! – jęknął Burling.
– Nie sądzę – mówił dalej de Berle. – Zło jest tak samo konkretne, jak dobro, ale to inna sprawa. Umiejętności pana de Chevillon są wielkie. To nieprzeciętny człowiek i dlatego może niektórym przeszkadzać. W tamtej sprawie posunięto się bardzo daleko. Wie pan, że spalono wtedy rzekomą trucicielkę, jej kochanka i dwóch księży?
– Tak, tak, słyszałem. Byłem wtedy pierwszy raz we Francji, odwoziłem mojego wychowanka do szkół. Wszyscy wtedy o tym mówili. Dzisiaj uważa się, że były to rozgrywki między kobietami króla – powiedział de Berle. – Tak to się zwykle dzieje, kiedy do spraw poważnych wtrącają się kobiety.
Markiz po chwili zmienił temat i zaczął teraz opowiadać plotki i anegdoty o dworze. Śmiech rozgrzewał wszystkich nie gorzej niż brandy i ogień z kominka, i był im potrzebny bardziej niż cokolwiek innego. Wszyscy mieli chyba tę świadomość, bo nie pozwalali Markizowi skończyć. I Markiz, który stał się nagle duszą towarzystwa, przeszedł sam siebie. Bawił grono przyjaciół do północy, a jego dowcipy stawały się coraz bardziej pikantne. Bez peruki wydawał się młodszy i przystojniejszy. Weronika patrzyła na niego zachwycona i nikomu nie chciało się spać.
– A ja sądziłem, że jest pan ponurym czarnoksiężnikiem – rzekł Burling z uznaniem pomiędzy wybuchami śmiechu.