– Mogłaś tego nie mówić, suko! – warknęła Achaja.
– Stul pysk – warknęła czarownica. – Może nas nie zamęczą. Ja mówię prawdę, proszę pani. Nie będzie więcej takich ja my. Proszę mi wierzyć. Błagam!
– Jedna się strasznie boi, druga trochę mniej. Dlaczego? – spytała kobieta.
– Ta, co się strasznie boi, jest tą… no… „czarownicą” – powiedział jeden z mężczyzn.
– Umie robić światło. Jest odważna. Została w bitwie sama. Wtedy się nie bała.
– Bała się. Ale coś ją zaćmiło. Ta druga, od miecza, też się boi, a wtedy poszła na śmierć. Co je zaćmiło?
– A ta dziewczyna, która rozpaliła niezwykle jasną pochodnię? Wiedziała, że zginie, bała się, a jednak to zrobiła. One mają tylko jedno życie. I poświęcają je czasami.
– Owszem. Teraz jednak obie śmierdzą tchórzem jak żadna z naszych. Zrobiłyby wszystko, żeby ich nie zamęczyć. Tfu! Dno!
Mężczyzna wstał lekko i przejął je od dziewczyny szczypce, ciągle z ogonem Achai przełożonym między ostrzami.
– I co? – spytał. – Zrobisz wszystko, co ci każę? Upodlisz się, jak zechcę?
Nie odpowiadała. Niby co powiedzieć w tej sytuacji?
– No, mów. Co zrobisz?
Achaja na kolanach, goła, z twarzą przy ziemi i z idiotycznie wypiętym tyłkiem, powiedziała cicho:
– Zabiję cię, panie. Zanim zdołasz zewrzeć palce.
– Wiesz ile łuków do ciebie mierzy?
– To bez znaczenia, panie. Zabiję cię, nawet mając pięćdziesiąt strzał w tyłku. – Przełknęła ślinę. – Chcesz się założyć?
Zwątpił! Naprawdę zwątpił. Było bez znaczenia, co z nią później zrobią. On uwierzył, że Achaja tego dokona. Podszedł do Arnne.
– A ty, tchórzu?
– Panie ja… ja wszystko powiem. Proszę. Błagam!
– Zamęczymy was obie. To będzie tak straszna śmierć, że nie jesteście sobie w stanie tego wyobrazić. – Kopnął ją lekko. – No, powiedz. Tylko bez błagania. Ty też jesteś w stanie mnie zabić?
Było to idiotyczne. Arnne tak samo jak Achaja bała się podnieść głowę, żeby nie wywołać reakcji. Jednak krzyknęła:
– Owszem, gnoju! Mogę cię zabić w każdej chwili!!! I bez znaczenia, co ze mną potem zrobią!
Mężczyzna wyprostował się powoli. Słyszały to raczej, niż widziały, obie nie mogły podnieść głowy.
– Obie są godne – powiedział. – Obie się boją, ale obie są godne.
– Twoje słowa – powiedziała kobieta. – Niech tak się stanie.
Rada, przesłuchujący, czy jak ich tam zwać, wstali szybko i odeszli bez słowa. Było to tak niespodziewane, że Achaja i Arnne leżały z twarzami w trawie długo jeszcze po tym, jak ich dwie „osobiste” oprawczynie odeszły również. Nie śmiały głębiej odetchnąć.
– No, co tak sterczycie z tyłkami do góry, siostrzyczki? – rozległ się czyjś roześmiany głos.
Podniosły głowy. Powoli. Obok stała naga dziewczyna. Bez żadnego ogona. Bez szponów i kłów.
– No, co z wami? Chcecie, żeby was jakiś wilk dopadł od tyłu?
Zaklęły. Achaja i Arnne jednocześnie. Tym samym przekleństwem.
– Jesteście bliźniaczkami? – spytała dziewczyna. – E… Niepodobneście do siebie.
Podniosły się. Najpierw Achaja, niepewna jeszcze, potem Arnne. Obie rozglądały się na boki.
– No, co z wami? Chcecie jeść? Pić?
– Bić – warknęła Achaja. – Jak dorwę tę, która trzymała mój ogon w szczypcach, to…
– Jak ci się nie podobało, to dlaczego go nie zniknęłaś?
– Znik… co?
– Dlaczego nie machnęłaś człowieka?
Achaja i Arnne spojrzały po sobie oszołomione.
– Co? O czym mówisz?
Dziewczyna podeszła do Achai i lekko uderzyła ją w twarz.
– No! Zrób to.
– Co?
Jeszcze jedno uderzenie w drugi policzek. Również słabe. Lekki, „przyjacielski” kopniak w ogon.
– No, zrób to! Zniknij.
– Kurde, co?
Dziewczyna znowu uderzyła Achaję w twarz. Leciutko. Jakby dla otrzeźwienia. Achaja jednak poczuła, że odpływa. Przez moment była naprawdę nieprzytomna. Ocknęła się jednak bez kłów, pazurów i ogona.
– O, żesz – westchnęła. – To można znikać?
– Już chwyciłaś? – dziewczyna roześmiała się. – No, a teraz ta druga.
Arnne chwyciła jeszcze szybciej. W końcu była czarownicą. Coś nią wstrząsnęło. Po chwili nie miała już ogona, ani żadnego innego atrybutu kota. Poza smolistymi oczami.
– Jestem Aiiiiiiiiiiii.
– Jak? Ai? Czy A. I.? – Achaja nie wiedziała, czy chodzi o imię, czy inicjały.
– Aiiiiiiiiiiii – powtórzyła tamta.
– Aiiiiiiiiiiii?
– Nie. Jak ty to mówisz? – roześmiała się. – Co, akcentu nie łapiesz? Coś z twoimi uszkami nie tak?
– Aiiiiiiiiiiii? – powtórzyła Arnne.
– No. Tobie lepiej idzie – uśmiechnęła się dziewczyna. – Może rozpoznam moje imię, jak mnie zawołasz. Cha, cha… czemu się nie śmiejesz?
– To był dowcip? – spytała czarownica, trochę stropiona.
– Co było? – nie zrozumiała tamta.
– Słuchaj A. I. czy jak ci tam – przerwała jej Achaja. – Co z nami zrobili?
– Skocili cię, laleczko. Ale masz fajny tatuaż na twarzy. Zrobiłabyś mi też taki?
– Lepiej nie. Chciałam…
– A na tyłku to dopiero masz fajną bliznę – przerwała jej tamta. – Pewnie bolało, jak robili, co? Ale dla piękności można się poświęcić, co? Zrobisz mi też taką?
Ledwie ją rozumiały. Miała taki dziwny, śpiewny akcent.
– Ty chcesz, żeby ci takie coś na tyłku wypalić?
– No!
Obie, Achaja i Arnne, spojrzały po sobie. Odruchowo i niepotrzebnie, bo po czarnych teraz, pozbawionych białek oczach trudno było oczekiwać, że zdołają wykonać „porozumiewawcze spojrzenie”. Obie wyglądały jak trupy. A raczej jak demony.
– Ty – szepnęła Achaja do czarownicy. – Co tu się dzieje?
– One są odcięte od świata. Dlatego piętno niewolnicy uważają…
– Ja nie o tym. Co z nami zrobili?
– Jejku. Nie wiem. To jest jakiś inny rodzaj magii. Dlatego niczego nie czułam, wtedy przed bitwą. Nie wiem, co to jest.
– Ty, Aiiiiiiiiiiii, czy jak ci tam – kontynuowała indagację Achaja. – Co z nami zrobili?
– Skocili.
– Co?
– No, zrobili z was wojowników. Ludzi-koty! Fajnie, co?
– Kurwa!
– No, tylko tak dało się was obydwie przywrócić do życia. Przecież obie byłyście zabite w bitwie. A Starsi musieli się dowiedzieć wielu rzeczy od was. Szczególnie od tej z tatuażem. Jak ci na imię?
– Achaja.
– Jak??? Uuuu… Jak to się w ogóle da wypowiedzieć?
Achaja i Arnne znowu spojrzały na siebie, ale dziewczyna chichotała w najlepsze. Chyba to był kolejny miejscowy dowcip. Czarownica straciła cierpliwość.
– Aiiiiiiiiiiii, daj mi jakieś ubranie.
– Co?
– Ubranie! Coś, co mogłabym na siebie włożyć. No. Żeby się czymś okryć!
– Aaaaa… wiem. – Dziewczyna skoczyła w krzaki.
Słyszały, jak biegnie z jakąś nieprawdopodobną szybkością. Obydwie łowiły jej zapach. To było niesamowite doświadczenie. Zapach! Obydwie mogły teraz iść jej tropem jak gończe psy. One widziały, tak, widziały jej zapach. Czarownica zaklęła cicho. Dla niej, dla jej wyczulonych zmysłów, musiało to być doświadczenie jeszcze bardziej niesamowite niż dla Achai.
Dziewczyna wróciła szybko. Miała w rękach pociętą sztychami mieczy, zakrwawioną kurtkę Achai. Narzuciła sobie na ramiona. Wyraźnie widać było srebrne odznaki pułku, dystynkcje majora i złoty wężyk księżniczki.
– Fajna, co?
– O, żesz ty… To moja.
– Teraz moja, koleżanko – roześmiała się dziewczyna. – To ja ci przebiłam płuco i zdarłam to z ciebie. Teraz moja!
Achaja i Arnne znów próbowały porozumieć się wzrokiem. Jakby dwa trupy spojrzały na siebie. Nie można było niczego wyczytać z twarzy.
– Coście z nami zrobili?
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła.
– Jak wam to wytłumaczyć? – Wzruszyła ramionami. – Jesteście pierwszym napastnikiem, który zadał nam takie straty. Starsi musieli się dowiedzieć, jak to zrobiłyście. Kim jesteście, ile waszych jeszcze przyjdzie, żeby nas zabijać, żeby palić las. No, ale obie już nie żyłyście. Ja ciebie zabiłam – wskazała na Achaję. – Bośmy się już zaczęły zakładać, komu się uda dosięgnąć takiej wojowniczki jak ty. – Rozłożyła ręce w geście uwielbienia. – Jaki honor! Cięłaś mieczem jakoś tak dziwnie. Były chwile, kiedy myślałyśmy, że widzisz po ciemku jak my, były chwile, kiedy sądziłyśmy, że nie widzisz niczego. To było dziwne. A tamtą – wskazała na Arnne – zabiła moja koleżanka. I dalej było dziwnie… dziwnie, dziwnie. Wyście zginęły, a tamci, co chcieli dostać się do was spoza lasu, zostali pobici, zaczęli uciekać, ale rozdzielili się w pewnym momencie i zawrócili, jakoś tak z dwóch stron.
– Podwójny rygiel – mruknęła Achaja. – Klasyczny manewr pozornej ucieczki. Dałyście się na to zrobić?
Dziewczyna skinęła głową.
– Zabili dużo naszych. I te strzały, i ci, co uderzyli w nasze plecy, z waszej grupy. Musiałyśmy się dowiedzieć. Ale wyście już nie żyły. Nie mieliśmy żadnego żywego jeńca. To wtedy Starsi postanowili, żeby was ożywić – wy dwie byłyście najważniejsze. Ale to możliwe tylko jak kogoś się robi wojownikiem.
– Jak się robi? – spytała Arnne. – Jak można ożywić trupa?
– Tu jest magia Bogów. Tu jest sam… – wyraźnie brakowało jej słowa – sam matecznik. Magia Bogów! Można zmienić człowieka w kota. Nie do końca. Ale… Można przywrócić życie. Sprawić, żeby człowiek widział inaczej, czuł inaczej i się zmieniał.
– Naprawdę macie po dziewięć żyć?
– Chyba nie dałyście się na to nabrać? Cha, cha, cha… Dziewięć żyć? Czemu od razu nie piętnaście?!
Achaja zaklęła brzydko, ale tamta nie zrozumiała.
– My chyba inaczej rozumiemy śmierć niż wy – ciągnęła. – Wy chyba myślicie, że jak się człowiek nie rusza i nie oddycha, to już umarł. My nie. Jeszcze można go ożywić.
– Zamieniając w kota?
– To można tylko raz. Jak już jesteś naszym wojownikiem, drugi raz cię nie ożywią w ten sposób.
– A ta, co jej złamałam kark? Jak ożyła?
– Akurat, złamałaś. No pewnie, kości można szybko zrosnąć, cios w brzuch nie jest u nas niebezpieczny. Ona umarła według waszych pojęć. Gdybyś jej odcięła głowę, to byśmy jej nie uratowały. To jest tak. Cios mieczem w serce jest dla was śmiertelny. To śmierć. Dla nas nie. Nie, nie, zupełnie nie. Można uzdrowić. Ho! Uzdrowić i już, ale… jak poleżysz za długo i nikt ci nie będzie pomagał, to umrzesz jak każdy zwykły człowiek. O! Tak mówiąc masz bardzo dużo żyć, nie dziewięć, nie piętnaście, ale sto i więcej. Ale jak ci ktoś utnie głowę… To masz tylko jedno życie. Jak każdy. Każdy, każdy.