Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Strzelać! – komenderowała Kasme, poprawiając okulary na nosie.

Dwadzieścia strzał w przód. Następny krok złożonej z dwudziestu żołnierzy linii. Następny stopień. Dwadzieścia lewych rąk w tył. Krok. Stopień. Dwadzieścia prawych rąk przyjęło naładowane kusze. Krok. Stopień. Miazga poniżej mordowała się sama własnymi nogami. Krok. Stopień. Oparcie dwudziestu kolb o biodro. Krok. Stopień. Dwadzieścia strzał. Wycie na dole.

Marynarz bez nóg usiłował pełznąć po schodach. Wózek z dzieckiem zjeżdżał sam, podskakując na stopniach. Jakiś mały chłopczyk tkwił ukryty w konarach drzewa obok. Obserwował dahmeryjską linię, posuwającą się w dół równym krokiem, grupki „kuzynów”, którzy, klnąc, ładowali kusze z tyłu, zszokowanych książąt posuwających się niepewnie jeszcze bardziej z tyłu i… bezkształtny, skotłowany tłum poniżej, który gdyby tylko był dowodzony i zorganizowany, mógłby wszystko przerwać nawet w tej chwili, bo miał miażdżącą przewagę liczebną.

Dahmeryjska linia zaczęła się rwać. Zbyt wiele ciał trzeba było przekroczyć. Schody spływały krwią, choć nie należy przesadzać z jej ilością, wbrew chłopczykowi na drzewie, który kiedyś opisze to zupełnie inaczej. „Kuzyni” już się nie wyrabiali z ładowaniem. Cała organizacja zaczęła siadać i rozprzęgać się coraz bardziej. Ale na dole nie było nikogo, kto mógłby stawić jakikolwiek opór. Dahmeryjczycy dotarli tam już w małych grupkach. Kasme jednak szybko wprowadziła porządek i pociągnęła ich dalej.

Orion, broczący krwią, został z tyłu razem ze świtą. Sirius usiłował go podtrzymywać z jednej strony, a Nauzea z drugiej. Ledwie zauważył gońca, który dysząc dotarł do samotnej grupki na schodach, usiłując nie patrzeć na ciała wokół.

– Wielki Panie – goniec z trudem łapał oddech – Blondyna melduje: „Na dole już w porządku. Tłum się kłębi, ale potrzebujemy czegoś jeszcze. Blondyna chce wsparcia logistycznego.”

– Na dół! – zakomenderował Orion.

Był prawie niesiony przez Siriusa, Nauzeę i Zyriona. Zaan ledwie szedł z tyłu, zanosząc się kaszlem. Dotarli do placu u podnóża schodów. Tu było pustawo. Dopiero kiedy przekroczyli wąską uliczkę, zobaczyli na placu targowym gestykulujących ludzi. Na dachach kamienic wokół tkwili Dahmeryjczycy z kolbami kusz opartymi o biodra. A Kasme, w otoczeniu „kuzynów”, stała wśród ludzi, do których jeszcze przed chwilą strzelała.

Wynajęci przez pałacowego matematyka młodzi filozofowie właśnie nadbiegali. Ustawiali się na straganach, żeby można było ich zobaczyć i usłyszeć.

– Ludzie!!! – wyli. – Rada Królewska podniosła rękę na najważniejsze świętości Troy. Kazała zamordować Wielkiego Księcia! Kazała strzelać do niewinnych ludzi! Kazała…

Teoretycznie każdy mógł spojrzeć w górę i zobaczyć ciała członków Rady na szczycie wielkich schodów. Teoretycznie każdy mógł spytać tych, którzy przeżyli masakrę na schodach (a parę osób, których panika nie pognała dalej, jeszcze kręciło się wokół). Teoretycznie każdy widział Kasme i jej kuszników poustawianych na dachach. Teoretycznie…

– Co robić?! – wrzasnął ktoś z tłumu.

Filozofowie chętnie udzielali szczegółowych wyjaśnień. Kosztowali dużo, ale byli znakomici w swoim fachu. Potrafili przemawiać do ludu, więc nie były to wyrzucone pieniądze. A poza tym potrafili przekrzyczeć i odeprzeć, wręcz zmiażdżyć argumenty resztek ofiar z wielkich schodów, które były na placu. Wykształcono ich bardzo dobrze. No i… dużo mówili, nie dopuszczając nikogo innego do głosu.

– Co robimy? – spytał Orion. – Zdaje się, że w dalszym ciągu nie mamy żadnych sił pod ręką.

Z boku podeszła Kasme.

– Teraz to już wystarczy zaatakować jakikolwiek budynek należący do Króla – powiedziała.

– Czym? – spytał Orion.

Wzruszyła ramionami.

– Niech „lud” to zrobi.

– „Lud” już próbował szturmować pałac królewski podczas zarazy. Tam nawet garnizon nie poradzi.

– Nikt nie mówi o szturmowaniu pałacu. Ale Król musi mieć przecież jakąś siedzibę pozbawioną znaczenia. Która praktycznie nie jest broniona. Chodzi o symbol.

Orion spojrzał na dziewczynę z większą uwagą.

– Rozumiem. – Przygryzł wargi, na których powoli zasychała krew. – Jest coś takiego.

Jak oni to nazwali?…

Nikt z obecnych wokół nie mógł przypomnieć sobie nazwy. Jedynie Zyrionowi coś świtało, ale też nie pamiętał dokładnie.

– No, Bogowie – Orion odruchowo potarł brodę, rozmazując krew. – Każdy z królów Północy ma pałac, w którym mieszka latem, i pałac, gdzie mieszka zimą. Któryś z naszych królów też kazał taki sobie wybudować, z tym że nikt tam nigdy nie mieszka, bo u nas nie ma zimy.

– Wiem, o co chodzi – przerwała mu Kasme. – Ilu może być broniących?

Orion wzruszył ramionami.

– Kilku podstarzałych strażników i trochę żołnierzy – kalek, weteranów, którym w ten sposób chcą odpłacić za wierną służbę.

– No, to ich mamy. Zabieram kuszników, „kuzynów” i… tłum.

Kasme rzuciła się biegiem do najbliższego filozofa. Wspięła się na stragan i coś mu szepnęła do ucha. Filozof natychmiast zmienił zdanie w wygłaszanej właśnie kwestii i zaczął wzywać do czegoś innego niż poprzednio. Choć zakrawało to na niemożliwość, nikt ze słuchaczy się nie zorientował. Tłum wrzał od dawna.

– Chodźmy stąd – powiedział Zyrion.

Nauzea skwapliwie mu przytaknęła. Zaczęli się rozglądać za jakimś schronieniem, ale jedyna wolna droga prowadziła z powrotem na wielkie schody. Sirius, jedyny, który miał prawdziwą broń, poza sztyletami i truciznami ukrytymi przez resztę w zakamarkach ubrań, wyjął miecz.

– Może tu?

Wskazał ostrzem budynek Rady Królewskiej.

– O, Bogowie – Orion tylko zakrył oczy zakrwawioną ręką.

– Gdzieś musimy się schować. – Zyrion przełknął ślinę. – Jesteśmy zupełnie bez ochrony.

Zaan na krótką chwilę opanował kaszel. Ledwie mógł się ruszać.

– Chodźmy tam. Zresztą gdziekolwiek. Tu może nas załatwić zwykły chłop z kijem.

– Eeeeee… chłop to nie. – Sirius machnął mieczem. Potem kopnął w drzwi budynku Rady.

Weszli do przestronnego atrium, kryjącego się tuż za fasadowym murem. Woźny zerwał się na ich widok. Usiłował coś powiedzieć, ale był tak przerażony, że nie zdołał nawet otworzyć zaciśniętych ust. Nie wiedział, co zrobić. Najpierw zaczął drżeć, a potem uciekać. Łowili zanikający odgłos jego stóp. Wokół było pusto.

– Chodźmy dalej. – Sirius oparł sobie miecz na karku i zawiesił na nim obie dłonie. Był jedynym w całej grupie, który nie dygotał z wewnętrznego napięcia.

Ruszyli wzdłuż korytarza ciągnącego się pod murem zewnętrznym. Nikogo. Otwarte drzwi. Porozwalane papiery. Jedynie w pomieszczeniu Królewskich Donosicieli dopalał się stos akt i teczek.

– Wiedzą, że Mika będzie się mścił. – Zaan z najwyższym trudem opanował kolejny atak kaszlu. – Dobrze wiedzą, sukinsyny.

Przemierzali dalej puste korytarze. Wreszcie zasiedli w sali audiencyjnej. Kobieta czyszcząca szmatą jasny piaskowiec podłogi ledwie na nich zerknęła, powracając natychmiast do swojej pracy. Zyrion usiłował opatrzyć Oriona, niewprawnie posługując się oderwanymi rękawami koszuli. Zaan kaszlał zgięty wpół przy krześle przewodniczącego. Sirius i Nauzea grali w piłkę, nagle roześmiani, rzucając marmurową głową oderwaną od popiersia jakiegoś notabla, którego rzeźba zdobiła wcześniej stół prezydialny.

– Czy wszystkie przewroty wyglądają tak idiotycznie? – zapytał Orion, odsuwając na chwilę Zyriona.

– Nie wiem – wycharczał Zaan. – To pierwszy przewrót w moim życiu.

– Bogowie. Wystarczy uderzyć dwudziestoma kusznikami i… i już?

– To były lata przygotowań.

– No, ale niewiele wyszło z tych przygotowań. – Orion znowu odsunął rękę Zyriona z oderwanym rękawem koszuli. – A teraz… wystarczy raz uderzyć i wszystko się sypie? Momentalnie?

– Nie wiem, gdzie się posypie. – Zaan usiłował obetrzeć ściekającą z ust ślinę. – Wystarczy, że ktoś tu wejdzie, załatwi nas i po przewrocie. Nie mamy żadnej ochrony. Nie mamy nic.

– Paru najważniejszych teraz ludzi w królestwie – wtrącił się Zyrion. – Ale gdyby ktoś z nich miał jaja i wrócił… Wystarczy klasnąć i nas nie będzie.

– Ty świnio! – wrzasnęła Nauzea, bo Sirius kolejnym rzutem kamienną głową uderzył ją w kostkę. Ale zaraz się opamiętała. – Panie wielkoksiążęca świnio! – dodała zgodnie z wymogami etykiety, masując sobie staw.

Orion zaczął się śmiać.

– Jakie to wszystko głupie.

– Jakie niepotrzebne – dodał Zaan.

– Zmusili nas – wtrącił Zyrion.

Sprzątająca pierwsza usłyszała odgłos stóp w sandałach uderzających o posadzkę. Wstała ciężko i otworzyła drzwi sali prezydialnej.

– Tutaj! – krzyknęła do gońca. – Tu są nowi panowie.

Zaraz potem wróciła do swojej roboty. Jej było wszystko jedno, kto będzie płacił za sprzątanie. Potrzebowała tych pieniędzy, bo miała liczną rodzinę, a mąż sam nie mógł nastarczyć.

Goniec, a właściwie jeden z „kuzynów” Nauzei, wykonał dość przyzwoity ukłon.

– Blondyna melduje, że pałac zimowy zdobyty w kilka chwil. Pozwoliła ludziom rabować. Rozruchy już są.

– I kto uwierzy, że właściwie nic się dzisiaj nie stało? – wycharczał Zaan.

– Nie bój się – Orion po raz kolejny odsunął rękę Zyriona, nie chcąc poddać się jego amatorskim medycznym zabiegom. – Moi kronikarze zrobią z tego wydarzenie historyczne.

– Przecież nikt nie uwierzy.

Orion nie słuchał jednak.

– Niech Armia Zachód wkroczy do miasta, by przywrócić porządek – rozkazał.

66
{"b":"89149","o":1}