Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Udało jej się zgromadzić wokół siebie kilka żołnierzy. Klnąc, sama rzuciła się do przodu. Achaja skoczyła za nią, parując cios luańskiego piechociarza. Tuż za nią, o dziwo, była Bei. Wywijała mieczem jak cepem, obsypując ich uciętymi gałązkami.

– Au! – wrzasnęła Shha.

Achaja kopnęła w kolano atakującego ją żołnierza, wytrąciła mu miecz i dziabnęła od dołu, błyskawicznie zmieniając kierunek ciosu.

– Dzięki! – Shha macała swój brzuch i wyżej. – Widziałaś, co chciał mi zrobić?

– Dobra, tylko kurtkę ci rozciął. – Achaja sparowała następny cios i ostro ruszyła do przodu. – Piersi masz całe.

Luańczycy zaczęli się cofać. Dziewczyny skoczyły na nich, odepchnęły kilkanaście kroków, aż do miejsca, gdzie krzaki przed polaną były rzadsze.

– Atak! Atak! – wył jakiś podoficer. Musiał być bardzo odważnym człowiekiem. Ruszył sam, znowu w gęstwinę, ciągnąc za sobą kolegów. Nowy impet wrogów stępił, a chwilę później rozsypał kontratak dziewczyn. Shha doskoczyła do podoficera, mimo że był od niej wyższy o głowę i stał na pewnym, równym miejscu. Achaja podłożyła jej nogę i przewróciła, ratując przed ucięciem głowy. Sama odbiła jego miecz, chwyciła koleżankę za kołnierz i pociągnęła w tył, bo zostały już same. Dopadło ją kilku żołnierzy, ale Zarrakh, Mayfed i Bei osadziły ich, strzelając z kusz.

– Zbierać się, dupy! Stać! – wrzeszczała z tyłu Lanni. – Kontratak! Kontratak!

– Kurwa, co za bezsensowna wojna! – Jakaś dziewczyna, skulona pod drzewem, płakała obejmując głowę rękami.

Achaja, Shha, Zarrakh, Mayfed i Bei cofały się pod naporem mających przewagę liczebną Luańczyków. Na szczęście Lanni udało się zebrać kilka dziewczyn i uderzyła z boku, odciążając im skrzydło. Shha chwyciła nagle leżącą na ziemi grubą gałąź.

– No, to niech ojciec wie, że ma fajną córkę! – Trzymając gałąź w poprzek, rzuciła się z rozpędu na żołnierzy, przewracając kilku z nich. Już, już mieli ją zarąbać, ale Achaja skoczyła parując ciosy, a Mayfed zdarła z siebie kurtkę i zarzuciła na głowę tego, który atakował z drugiej strony.

– Ty głupia cipo! – wrzasnęła, cudem unikając ciosu świszczącego miecza.

Shha, zdziwiona faktem, że jeszcze żyje, gramoliła się powoli, a Lanni wykorzystała szansę, jaką dało jej zamieszanie w szeregu przeciwnika.

– Do przodu! Do przodu, suki! Atakować!

Rozerwały ich szyk, z rozpędu wypadły na polanę wśród uciekających żołnierzy wrogiej piechoty.

– Bogowie! – Zarrakh upadła na kolana. Paniczna ucieczka nielicznych Luańczyków nie mogła zdezorganizować ich jazdy, która szykowała się właśnie do krótkiej szarży, widząc wreszcie przeciwnika jak na dłoni. Z tyłu, daleko za nimi, w lesie rozległy się gwizdki luańskiej lekkiej piechoty, która spieszyła na ratunek kolegom.

Achaja spojrzała w bok. Kilkanaście zziajanych dziewczyn stało na skraju polany. Z przodu jazda, z tyłu świeża piechota.

– O mamo, jak ja się strasznie boję! – wyrwało się którejś.

– No, dziewczyny, fajnie było.

– Kurde, będą znowu gwałcić, czy zabiją od razu?

– Dobra. Zna któraś jakąś modlitwę, czy co?

– Mógłby mnie ktoś zabić? – spytała ta z połamanymi rękami. – No szybciej, siostry, zaraz ruszą!

Achaja zagryzła wargi, Bei znowu beczała, Chloe wyjęła (cwana suka) schowany pod kurtką mały bukłak i uchlewała się tak szybko, jak tylko mogła, Mayfed miała minę w stylu „a nie mówiłam”, Lanni stała z otwartymi ustami. A potem…

Potem z tyłu rozległy się wrzaski i… najpiękniejsze słowa, jakie słyszały w życiu:

– Psiekrwie! Do przodu, suki! Pluton „A” drugiej kompanii, korkować drogę! Pluton „B” na flankę, oślice! Batalioooon… Naprzód marsz!

– Drugi pułk. – Lanni zamknęła wreszcie usta. – Drugi pułk, dziewczyny. Cały batalion na nas wali!

– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – zaczęła wyć Bei. – Chodźcie! Pomożemy im!

– Siedź na dupie! – Achaja zgasiła jej zapał.

Za plecami jazdy spośród drzew wyłonił się inny batalion. Dziewczyny w idealnych liniach atakujące z dzirytami na sztorc. Luańska jazda skłębiła się, a kiedy trzeci batalion wychynął zza drzew ocieniających przesiekę po ich lewej, zaczęła się wycofywać.

– Kurwa, kurwa, kurwa… Ale jaja! – Zarrakh potrząsała głową. – Niech mnie któraś uszczypnie i powie głośno, że ciągle żyję!

– Żyjesz, Zarrakh – mruknęła Mayfed.

Chloe oderwała na chwilę bukłak od ust, ale zaraz zaczęła pić znowu. Potem przewróciła się na plecy. Bei nie wytrzymała napięcia i runęła do lasu, skąd dochodziły krzyki, kiedy batalion drugiego pułku wykańczał lekkie luańskie posiłki.

Nie musiały długo czekać. Za ich plecami dosłownie kilka modlitw później pokazały się pierwsze dziewczyny z dzirytami. Potem oficerska świta na koniach z panią pułkownik i panią major na czele.

– Naprzód, do przecinki! Kapitanie, psiakrew, niech pani kompania zablokuje dostęp od lewej!

Pani major, którą Achaja poznała wtedy przy pechowym moście, gdzie przenosiła osła, podjechała do nich i zeskoczyła z konia.

– To wyście powstrzymały jazdę?

– Nieeeee… to nie my… – Lanni z wrażenia zapomniała o regulaminowym meldowaniu.

– Nie o to pytam. Czy dzięki wam jazda nie uderzyła na naszych? Zresztą… – machnęła ręką. – Kto tu dowodzi?

– Melduje się sierżant Lanni, pani major! – przypomniała sobie formułę dziewczyna.

– Dlaczego twoi żołnierze są… hm… tylko częściowo ubrani? – Wskazała na te stojące z tyłu. Przy okazji spojrzała na naszywki kaprala u żołnierz, która przedstawiła się jako „sierżant”, ale była doświadczona i wiedziała, co może się zdarzyć w bitwie.

– Melduję, że moja drużyna odbiła czterdziestu jeńców i sformowałyśmy pluton!

– Klęknij przede mną, mała. – Major wyjęła miecz.

Lanni uklękła posłusznie.

– Mianuję cię chorążym… A, gówno! – Pani oficer nagle zmieniła zdanie. – Mianuję cię porucznikiem armii Arkach! Służ dzielnie!

– Tak jest!!! – Lanni zaszkliły się oczy.

– Wstań, dziecko. Młoda jeszcze jesteś, ale wiem, że sobie poradzisz. Dziękuję ci. To była wspaniała akcja.

– Pani major – Lanni przełknęła ślinę. – Koleżanki pomogły.

– I to właśnie cechuje dobrego oficera. Ludzie mają ci pomagać, a nie szkodzić. Jeśli dalej będziesz potrafiła tak postępować, żeby koleżanki ci pomagały, to szybko zostaniesz kapitanem. Ile masz lat, dziecko?

– Siedemnaście, proszę pani!

– No to będziesz, być może, najmłodszym kapitanem w naszej armii – roześmiała się nagle. – A na pewno jesteś najmłodszym porucznikiem, dziecko… O, przepraszam, za to „dziecko”, pani porucznik.

– Tak jest!

– No. A które się wyróżniły? – Pani major spojrzała na dziewczyny wokół.

– Wszystkie!

Roześmiała się znowu.

– A które najbardziej?

Lanni zagryzła wargi. Nie mogła powstrzymać łez, które spływały jej po policzkach.

– Mhm. Achaja i Shha? – Zabrzmiało to jak pytanie. – Shha!

– Słucham, pani major. – Żołnierz wyprężyła się służbiście.

– Ile masz lat?

– Też siedemnaście, proszę pani!

– Achaja, a ty?

– Chyba osiemnaście, proszę pani, ale to nie jest za dokładne wyliczenie! – Dziewczyna, w przeciwieństwie do koleżanek, wiedziała, że w takiej sytuacji może sobie pozwolić na odstępstwo od regulaminu. – Stara ze mnie baba i ona – wskazała palcem Shhę – ze mnie kpi z tego powodu – naskarżyła.

Pani major pokiwała głową.

– Ach, to ty. – Musiała również przypomnieć sobie spotkanie przy moście. Podeszła bliżej i objęła dziewczynę ramieniem. – Widzę, służysz wiernie… naszemu wspólnemu krajowi.

– Dziękuję, że pani powiedziała „naszemu wspólnemu”, proszę pani.

Uśmiechnęły się do siebie. Czas, niestety, wzywał. Pani oficer wskoczyła na konia.

– Fajne masz dziewczyny, Lanni – powiedziała. – Mianuj jedną sierżantem, drugą kapralem. Sama wiesz najlepiej, co której dać. Potem zbierzcie swoich rannych i idźcie do wyschniętego strumienia. Tam nasza jazda. Jakby kto szedł za wami, to ich kawaleria rozsmaruje na drodze. Raptem z pięćset kroków was dzieli. Poruczniku…

– Tak jest!!!

– Wykonać.

– Rozkaz!

Uderzyła konia piętami i pogalopowała do swojego oddziału. Lanni siadła na trawie i zaczęła płakać. Chloe ocknęła się właśnie z pijackiego snu i wyszeptała:

– O, bogowie, jak mi dobrze. – Spojrzała nieprzytomnie wokół. – Czemu płaczesz, Lanni? Też nie żyjesz?

– Płaczę, bo mój tata będzie teraz najważniejszy w miasteczku! – chlipnęła. – Pewnie radnym zostanie, mając córkę porucznika i dodatek dzierżawny za mój stopień.

– Ty – przerwała jej Shha – mianuj nas szybko, zarazo! Ja też chcę, żeby mój tato płakał, że taką fajną córcię wychował, i żeby miał dodatek morgowy za mnie!

Lanni wytarła nos rękawem. Nie bardzo wiedziała, jak postąpić.

– Ale… której co mam dać?

– Jej daj sierżanta – mruknęła Achaja. – Nie róbmy pośmiewiska z tej armii, żeby sierżant miała taki tatuaż na twarzy jak ja.

– Ty, przestań wreszcie chrzanić o tym, co masz na twarzy! – krzyknęła Shha. – Jesteś śliczną dupeczką, lalko. I naszą siostrą!

Achaja uśmiechnęła się i mrugnęła do niej.

– Dobra… Ale ja nie potrzebuję dodatku, a twojemu staremu się przyda. Jako ojciec sierżanta będzie miał wyższy.

– No, niby tak… Ale w mieczu jesteś lepsza i to tak, że…

– A ty lepiej potrafisz zorganizować ludzi. A poza tym podobało mi się, jak runęłaś na tych pacanów z gałęzią.

– Dobra. – Lanni wstała, choć z trudem. – Shha, mianuję cię sierżantem armii Arkach! Achaja, mianuję cię kapralem!

– O, żesz ty… – Shha zagryzła wargi, a potem skoczyła do góry, jakby chciała złapać chmurę za ogon. – Łaaaaaaaaaa!!! W tej mojej malutkiej wioseczce tato zostanie pewnie sołtysem! Albo wójtem!

– Słusznie, słusznie – niespodziewanie poparła decyzję Mayfed. – Nie, żebym miała coś przeciwko tobie – zwróciła się do Achai – ale sierżant musi być wyjątkowo głupi. Tradycja taka. Najlepiej głupi jak but. I koniecznie ze wsi.

24
{"b":"89149","o":1}