Литмир - Электронная Библиотека

Kolejne dni zlały się ze sobą. Zajęła się organizacją pogrzebu. Cieszyła się, że Gerry już nie cierpi. Nie było w niej krztyny goryczy, którą odczuwała teraz. Głęboki żal zjawił się dopiero wtedy, gdy poszła odebrać akt zgonu męża.

Kiedy siedziała w zatłoczonej klinice i czekała na swoją kolejkę, zastanowiło ją, dlaczego Gerry’ego wezwano tak wcześnie. Tkwiła wciśnięta między parę młodych a parę starszych ludzi i uderzyła ją niesprawiedliwość losu. Zawieszona między przeszłością a utraconą przyszłością, zaczęła się nieomal dusić. Nie powinna tam wcale siedzieć. To niesprawiedliwość!

Zawiozła świadectwo zgonu do banku i do towarzystw ubezpieczeniowych, po czym wróciła do domu i zaszyła się w nim, odcięta od świata. Minęły dwa miesiące i dopiero dzisiaj po raz pierwszy wyszła z domu. I co za niespodzianka, pomyślała, uśmiechając się do kopert. Gerry wrócił.

– O rany – zawołali chórem Sharon i John, po czym wszyscy troje milczeli przez dłuższą chwilę, wpatrując się w zawartość przesyłki.

– Ale kiedy zdołał…

– Że też tak niepostrzeżenie…

– Jak to kiedy? Czasami zostawał sam…

Holly i Sharon siedziały zamyślone, a John usiłował dociec, jak śmiertelnie chory przyjaciel zdołał bez niczyjej pomocy przeprowadzić swój zamysł.

– O rany – powtórzył, kiedy zrozumiał, że Gerry i tym razem dopiął swego.

– Holly, dobrze się czujesz? – zapytała Sharon. – Chciałam spytać, jak to przyjęłaś? Bo to musi być dziwne uczucie.

– Dobrze. Naprawdę nic lepszego nie mogło mnie teraz spotkać. Chyba nie powinniśmy się tak bardzo dziwić, przecież zawsze tyle mówiliśmy o tej liście.

– Chyba tylko Gerry traktował ją poważnie – powiedziała Sharon.

Umilkli.

– Zastanówmy się – odezwał się John. – Ile jest tych kopert?

Holly przejrzała plik.

– Tu jest marcowa z lampą. A potem następne – kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień. Wiadomość na każdy miesiąc aż do końca roku.

– Czekaj! – Johnowi rozbłysły oczy. – Mamy kwiecień.

– Coś takiego! Całkiem zapomniałam! Otworzyć teraz?

– No pewnie – zachęciła ją Sharon.

Holly rozerwała kopertę i wyciągnęła z niej mały kartonik.

Disco Diwa zawsze musi znakomicie wyglądać. Kup sobie jakiś ciuch, bo przyda ci się w przyszłym miesiącu! PS Kocham Cię…

– Niesamowite! – wykrzyknęli z przejęcia John i Sharon. – Robi się coraz bardziej tajemniczo!

Holly leżała w łóżku i z błogim uśmiechem na twarzy to zapalała, to gasiła lampkę. Wcześniej wybrała się z Sharon do sklepu ze sprzętem domowym w Malahide i po naradzie z przyjaciółką zdecydowała się na pięknie rzeźbioną, drewnianą lampkę nocną z kremowym abażurem, pasującą do drewnianych mebli w sypialni. I chociaż Gerry’ego fizycznie przy tym nie było, czuła się, jakby dokonali zakupu razem.

Zaciągnęła zasłony, by wypróbować nowy nabytek. O ileż wcześniej mógł zakończyć ich wieczorne spory… Widocznie żadnemu z nich nie zależało, żeby wreszcie położyć im kres. Kłótnie weszły im w krew, a poza tym bardzo zbliżały. Jakże chętnie wyskoczyłaby teraz z wygrzanego łóżka i przeszła po zimnej podłodze. Ale taka możliwość przepadła raz na zawsze.

Melodia,,I Will Survive” Glorii Gaynor natychmiast przeniosła ją w teraźniejszość. Dzwonił jej telefon komórkowy.

– Halo?

– Witaj, kochana. Wróciłam! – zapiszczał znajomy głos.

– Ciara! Nie wiedziałam, że wracasz!

– Ja też nie – przyznała młodsza siostra. – Ale skończyły mi się pieniądze i postanowiłam was zaskoczyć.

– Rodzice z pewnością byli bardzo zaskoczeni.

– Mama wydaje dziś uroczystą kolację dla całej rodziny.

– Wiesz, wybieram się dziś do dentysty, żeby wyrwać wszystkie zęby. Wybacz, ale nie dam rady przyjść.

– Holly, od lat nie jedliśmy razem kolacji. Kiedy ostatnio widziałaś Richarda i Meredith?

– Richarda widziałam na pogrzebie. Był w świetnej formie Zadał mi pytanie, czy przekażę mózg Gerry’ego na cele naukowe.

– Właśnie, Holly. Przepraszam, ale naprawdę nie mogłam przyjechać na pogrzeb.

– Nie żartuj. Na bilet z Australii wybuliłabyś fortunę. No więc, kiedy mówiłaś, że cała rodzina, miałaś na myśli…

– Tak. Richard i Meredith przyjadą z dziećmi. Zapowiedzieli się też Jack i Abbey. Declan również będzie obecny, ale pewnie tylko ciałem, bo na jego ducha nie ma co liczyć, no i oczywiście rodzice, i ja.

Holly jęknęła. Nie tęskniła za rodzinką, no, może za Jackiem, z którym zawsze miała najlepszy kontakt. Jack, nauczyciel, był od niej tylko dwa lata starszy, i pewnie dlatego w dzieciństwie zawsze trzymali się razem i bez przerwy psocili (zwykle – dokuczali starszemu bratu, Richardowi). Jack i Holly mieli podobne charaktery. Do dziś uważała go za najnormalniejszego z całego rodzeństwa. Lubiła też jego dziewczynę, Abbey. Jeszcze za życia Gerry’ego często spotykali się we czworo.

Ciara ulepiona była z innej gliny. Jack i Holly często śmiali się, że siostra pochodzi z planety Ciara o liczbie mieszkańców jeden. Z wyglądu przypominała ojca, jak on miała długie nogi i ciemne włosy. A ze swych rozlicznych podróży po świecie przywiozła sporo tatuaży i kolczyków. Po jednym tatuażu z każdego kraju, jak żartował tata. Nowy tatuaż dla nowego mężczyzny, jak uważali Holly i Jack.

Na jej luzacki styl krzywo patrzył ich najstarszy brat. Richard od urodzenia był stary malutki. Jego życie opierało się na sztywnych zasadach i posłuszeństwie. Holly nie pamiętała, żeby w młodości prowadził jakiekolwiek życie towarzyskie. Nie mogli się z Jackiem nadziwić, skąd wytrzasnął swoją równie ponurą żonę, Meredith. Pewnie spotkali się na zlocie wyznawców nieszczęścia.

Holly nie miała, oczywiście, najgorszej rodziny na świecie, ale trzeba przyznać, że była to przedziwna menażeria. Olbrzymie różnice charakterów często prowadziły do kłótni. Generalnie jakoś się dogadywali, ale wymagało to od wszystkich sporo wysiłku. Holly często spotykała się z Jackiem na obiad albo na drinka. Dobrze się czuła w jego towarzystwie, bo traktowała go nie tylko jak brata, lecz też jak przyjaciela. Ostatnio rzadko się widywali. Jack dobrze rozumiał siostrę, wiedział, że woli być sama.

Z młodszym bratem, Declanem, kontaktowała się tylko wtedy, kiedy dzwoniła do domu rodziców, a on odbierał telefon. Nie był zbyt rozmowny. Dwudziestodwuletni „chłopiec” nie czuł się najlepiej w towarzystwie dorosłych.

Ciara miała dwadzieścia cztery lata. Ostatni rok spędziła w Australii i Holly zdążyła się już za nią stęsknić. Miały całkiem inne upodobania. Nigdy nie zamieniały się ciuchami, nie paplały godzinami o chłopakach, ale łączyła je silna siostrzana więź. Ciara zawsze trzymała się razem z Declanem. Oboje byli marzycielami. Jack i Holly, w dzieciństwie nierozłączni, przyjaźnili się do dziś. Pozostawał Richard. Holly bała się jego nachalnych pytań. Ale przecież rodzice wydawali przyjęcie powitalne dla Ciary, a więc będzie na nim Jack… Czy Holly czekała na ten wieczór? Absolutnie nie.

Wieczorem z pewnymi oporami zapukała do drzwi rodzinnego domu i natychmiast usłyszała tupot małych stóp.

– Mamo, tato, to ciocia Holly! Otworzył jej bratanek Timothy.

Zaraz jednak dziecięcą radość zakłócił surowy głos.

– Timothy! Co mówiłam o bieganiu po domu? Idź do kąta i przemyśl swoje postępowanie. Jasno się wyraziłam?

– Tak, mamo.

– Oj, Meredith. Przecież nic mu się nie stanie na miękkim dywanie!

Holly roześmiała się w duchu. Ciara naprawdę wróciła.

Drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich Meredith z miną jeszcze bardziej skrzywioną niż zwykle.

– Cześć – przywitała ją oschle.

– Cześć – odpowiedziała równie oschle Holly.

W salonie rozejrzała się za Jackiem, ale nigdzie go nie było. Przy kominku stał Richard z rękami w kieszeniach i udzielał wykładu ojcu. Frank, słuchając niecierpliwie, wiercił się w swoim ulubionym fotelu. Holly posłała biednemu tacie całusa, ale nie chciała się wtrącać. Uśmiechnął się łagodnie i pomachał jej ręką.

Declan leżał rozwalony na kanapie. Miał na sobie poprzecinane dżinsy i koszulkę z napisem „South Park”. Palił papierosa, a Meredith przestrzegała go przed ryzykiem nałogu. Ciara schowała się za kanapą i rzucała prażoną kukurydzą w Timothy’ego, który stał w kącie, twarzą do ściany. Pięcioletnia Emily siedziała okrakiem na Abbey.

– Cześć, Ciara. – Holly uściskała siostrę. – Masz fajne włosy.

– Podobają ci się?

– Aha. W różu naprawdę ci do twarzy.

Ciara rozpromieniła się.

– Też próbowałam im to wyjaśnić – powiedziała, spoglądając spode łba na Richarda i Meredith. – I jak sobie radzisz?

– Oj, no wiesz… – Holly uśmiechnęła się słabo. – Jakoś się trzymam. Wyszła do kuchni. Przy stole siedział Jack z nogami na krześle i coś wcinał.

Na jej widok uśmiechnął się i wstał.

– Widzę, że ciebie też zwabili. – Wyciągnął ręce, żeby porwać ją w swój niedźwiedzi uścisk. – I jak się czujesz? – spytał ją cicho.

– W porządku. – Holly pocałowała go w policzek, a potem odwróciła się do matki. – Mamo, w czym mogę ci pomóc?

– Trafiły mi się tak kochające i zgodne dzieci, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie – powiedziała sarkastycznie Elizabeth. – Tylko błagam was dwoje, żebyście niczego dziś nie zmalowali. Chciałabym, żeby tym razem obyło się bez kłótni.

– Mamo, skąd ci przyszło do głowy, że moglibyśmy się kłócić? Jack puścił oko do Holly.

– No dobrze, dobrze. – Elizabeth nie traktowała syna poważnie. – Przy obiedzie nie ma już nic do roboty. Za chwilę podaję.

I rzeczywiście wszyscy zaczęli się schodzić do jadalni. Kiedy Elizabeth wniosła jedzenie, rozległy się jęki zachwytu. Holly zawsze uwielbiała kuchnię mamy.

– Ojej, nieboraczek Timmy pewno umiera z głodu! – zawołała Ciara do Richarda. – Chyba odbył już swoją karę.

Ciara z lubością pastwiła się nad Richardem. Jakby chciała nadrobić stracony rok.

6
{"b":"88481","o":1}