Литмир - Электронная Библиотека

Przez ładnych parę miesięcy po jego śmierci jeździłem do Granatowych Gór częściej niż zwykle. Któregoś razu, nie pamiętam już po co, pewnie śmiertelnie znudzony nieustającą żałobą babki, polazłem na strych. Jeden z wiecznie buszujących tam duchów sprawił, że stojąca w kącie szafa otwarła się ze skrzypieniem. Wewnątrz wisiało kilka ciemnostalowych górniczych garniturów. Dawno miałem pomysł, żeby przymierzyć, a może i wybrać jedną z absolutnie stylowych w swej archaiczności marynarek, powinna być dobra, powinna pasować – Jan Nepomucen był mniej więcej mojej postury. Marynarka pasowała, była dobra i w kieszeni też było pełno dobra: cztery mianowicie skamieniałe snickersy. Nie zdążył ich zjeść, bo umarł. Może trzymał je na najczarniejszą godzinę, może gdzie indziej miał inne, lepsze słodycze. Lepsze, czyli polskie. Jan Nepomucen był pod tym względem bezlitosnym szowinistą.

– W porównaniu z mleczną wedlowską milka smakuje jak psie gówno! W porównaniu z danusią twix to jest cienki Bolek! W porównaniu ze zwykłą krówką rafaello to jest bździna! – do dziś słyszę jego patriotyczne zawołania. Może zatem zostały te snickersy nieruszone, bo do końca miał gdzieś bardziej pod ręką schowaną wedlowską, danusię albo torebkę zwykłych krówek? Najpewniej jednak cztery odnalezione przeze mnie pośmiertne snickersy zostały nietknięte, bo nie umiał ich znaleźć. Gubił się, sam się gubił wśród niezliczonych skrytek. Ruszał się z coraz większym trudem, ból w niego wchodził za bólem.

Jak dotrzeć do schowanego parę tygodni temu w piwnicy pudełka mieszanki czekoladowej, jak nie idzie kroku zrobić. Jak tam zejść po schodach, jak wzrok coraz słabszy, tak słaby, że nawet własnych czyraków na własnych nogach nie widać, tylko po bólu je idzie poznać. Przecież nawet własnego wnuka człowiek nie poznaje. Widać było, że ktoś idzie, wspina się, ktoś chyba znajomy, nie spuszczałem go z oka, wytężałem moje trupie oczy, a dopiero jak był o krok poznałem, że Patryk. Doktor Swobodziczka mówi: oczy zaatakowała towarzyszka jaskra, nieodłączna towarzyszka towarzyszki cukrzycy. Odwieczny obyczaj doktora, żeby wszystkim chorobom dawać partyjną tytulaturę, już nawet nie jest jak kiedyś drażniący, towarzysz ból unieważnia wszystko tak dokładnie, że człowiek powoli zaczyna z nadzieją rozmyślać o wizycie towarzyszki śmierci.

– Spokojnie, spokojnie – miarkuje Swobodziczka – na niezapowiedziane wizyty członków ścisłego kierownictwa jeszcze za wcześnie, ale fakt faktem, że towarzyszkę jaskrę dobrze by było pokazać specjaliście okuliście, to trzeba leczyć, a nawet w razie czego trzeba brać pod uwagę operację. To są wszystko rzeczy do zrobienia, medycyna, Janku, poszła do przodu.

– Medycyna do przodu, ale ja do tyłu. Gdzie operacja, gdzie jazda do okulisty, gdzie wyprawa do szpitala, jak tu paru kroków nie da się zrobić, jak tu towarzysz za towarzyszem i towarzyszka za towarzyszką zaczynają bezceremonialnie nagabywać. Schodzą się powoli, pełzną na swoje upiorne obrady, towarzysz zawał, towarzysz wylew, towarzyszka całkowita ślepota, towarzysz rak, towarzyszka zaawansowana miażdżyca i cały szereg innych towarzyszy pośledniejszego szczebla. Za chwilę będą na miejscu, już słychać szuranie ich ropiejących stóp.

31
{"b":"88097","o":1}