Литмир - Электронная Библиотека

– Ile człowiek może mieć ciemnostalowych spódnic? – Stało się to przyczyną jednej ze znaczniejszych domowych apokalips.

– Jak to ile spódnic? Jak to ile ciemnostalowych spódnic? – dziadek Jan Nepomucen rozgrzewał się jak śmigłowiec przed startem: powoli, ale donośnie. – Jak to – ile spódnic? Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że człowiek w ogóle nie musi mieć żadnych spódnic! Człowiek może spokojnie z gołą dupą chodzić! A tak, z gołą dupą! I ja wiem, co to znaczy chodzić z gołą dupą! Ja wiem, jaka to jest przyjemność! Ja wiem, jakie to są rozkosze! A ty? A ty wiesz? Czy ty wiesz, co ja bym przed wojną dał za taki kawałek materiału? – zaciskał pięść na powierzchni płynącej przez stół ciemnostalowej strugi i niczym wszechmogący bóg gniewu unosił jej taflę w górę i podsuwał matce pod nos. – Czy ty wiesz, co ja bym przed wojną dał za taki kawałek materiału? Przecież myśmy w domu nic nie mieli! A raczej mieliśmy tylko to, cośmy sami zrobili! Kupowało się tylko zapałki, cukier i naftę! Wszystko poza tym robiliśmy sami! Łącznie z mydłem, obuwiem, odzieniem i tkaninami na odzienie! Pełna pełnia gospodarki samowystarczalnej! Na domowym warsztacie tkackim tkało się płótno i potem z tego szyło się portki i – tak jest – spódnice! A teraz proszę: arcymateriał, arcypierwszego arcysortu, z najwyższym trudem zdobyty i na własnym grzbiecie przytaohany nie podoba się! Mnie owszem, mnie się bardzo podoba! Nosiłem to, jak miałaś mleko pod nosem albo nawet jak cię jeszcze na świecie nie było, i będę nosił dalej! Będę to nosił do końca życia, bo dobrze się w tym czuję, dobrze wyglądam i niczego lepszego nie znajdę! – Śmigłowiec jego furii wzbijał się w przestworza, nabierał prędkości i, zanim odleciał, długo, niezmiernie długo krążył nad naszymi głowami.

Na siedemdziesiątych piątych urodzinach Jana Nepomucena stary mój wygłosił jedno ze swych najlepszych przemówień. Uwielbiał przemawiać na imprezach rodzinnych. Faktycznie wychodziło mu to nieźle i komicznie. Pamiętam oracje wygłaszane na – o parę lat wcześniejszych – obchodach rocznicy ślubu stryja Karola Adolfa, albo na weselu młodego Messerschmidta. Wszyscy byli zachwyceni i konali ze śmiechu, choć, rzecz jasna, gdy było trzeba stary umiał też wyciskać łzy z oczu słuchaczy. W takim efekcie osobliwie się specjalizował i taka była jego dewiza: Trzeba tak powiedzieć, żeby wiara płakała. – Trzeba tak powiedzieć, żeby wiara płakała – powtarzał w trakcie przygotowań do jakiegoś kolejnego wstrząsającego rodzinnego wystąpienia i faktycznie: mówił tak, że wiara, przynajmniej od czasu do czasu, płakała.

Przemówienie na siedemdziesiątych piątych urodzinach dziadka nie tylko pamiętam, mogę je wręcz przytoczyć co do słowa, a nawet co do gestu, zachowała się bowiem z tej

imprezy nakręcona przez profesora Chmielowskiego kaseta wideo. Kiedy teraz na dwunastym piętrze nad rondem ONZ setny, a może i tysięczny raz wyświetlam tamten film, kiedy wpatruję się w domowników siedzących za stołem, w sepiową łunę nad ich głowami, w powtarzalne gesty ojca, kiedy wsłuchuję się w jego słowa, które znam na pamięć – przestaję się dziwić własnej retorycznej bezradności. Moje opisy i dociekania tyczące ojca są retoryczne – bo miałem retorycznego ojca.

Szanowny i drogi jubilacie! Kochany tato! Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zgromadziła nas dziś niezmiernie radosna uroczystość. Radosna, bo radości i szczęścia, i rozlicznych tryumfów pełne było twoje życie, i choć niejedna radosna chwila jeszcze przed tobą, dzień taki jak dzisiejszy skłania w naturalny sposób do niejakich podsumowań. I korzystając z praw, jakie przysługują wygłaszającemu laudację synowi, mówię śmiało: W twoim pełnym wszelakiej pomyślności życiu zdarzyły się też dwa dramaty: mam na myśli drugą wojnę światową oraz kurs prawa jazdy (wybuch śmiechu słuchających). Pozwolisz że przekornie skupię się na tych dwu okolicznościach. A uczynię to tylko dlatego, że w świetle tych dramatów, drugiej wojny oraz kursu prawa jazdy, ze specjalną wydatnością i wyrazistością ujrzeć można twoje najpierwsze zalety: twoją dzielność, twoją wytrwałość i twoją wrażliwość. Nigdy ze mną nie mówiłeś o mrocznych wojennych czasach, nigdy mi nie opowiadałeś o swoim pobycie na robotach w Niemczech. Gdyby nie to, że byłem za młody, że byłem dzieckiem prawie i prawie nic, nic w ogóle, literalnie nic nie rozumiałem, mógłbym się czuć wykluczonym, i to podwójnie wykluczonym, bo w końcu wszyscy w Granatowych Górach twoją historię znali, ja jeden, ja, twój syn – nie. (Pauza, stary rozkłada ręce w geście bezradności i zwraca się do wszystkich zgromadzonych przy stole). Ale tak to już ze mną jest, proszę państwa… Taki jest mój los i takie jest moje życie. A jest ono takie, że zawsze wychodzę na głupka. (Gwałtowny, długotrwały śmiech). Na szczęście tym razem mój dramat nie trwał przesadnie długo, w tywn przypadku, w przeciwieństwie do innych moich przypadków, nie okazałem się przysłowiowym głupkiem do końca życia. (Umiarkowane, pojedyncze śmiechy). Byłem nim dosyć w sumie krótko, byłem nim do owego pamiętnego dnia (stary wzmaga głos i stylizuje się na oznajmiającego doniosłe wydarzenie historyczne spikera telewizyjnego), byłem nim aż do owego pamiętnego dnia, kiedy – jak wszyscy państwo doskonale pamiętają – po Granatowych Górach rozeszła się straszliwa wieść… (Za stołem zapada głucha i pełna konsternacji cisza, nikt nie wie, o co staremu chodzi, nikt ani żadnego „pamiętnego dnia", ani żadnej „straszliwej wieści" nie pamięta). Tak jest, do tego dnia, kiedy to po naszej okolicy rozniosła się diabelska i zwiastująca koniec wszystkich rzeczy nowina, kiedy wszyscyśmy zrozumieli, że koniec świata jest blisko i że jest blisko nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni, wszystko bowiem wskazywało, że początek, sam początek końca świata nastąpi u nas. (Ojciec nie osłabia efektu żadnym sztucznym patosem, z prawdziwym mistrzostwem mówi śmiertelnie serio. Nawet ci, co znają go dobrze i dobrze wiedzą, że „młody Wojewoda lubuje się w pewnego rodzaju jajach”, dają się tym razem nabrać”) [3] . Słowem – byłem nieświadom rzeczy do tego sławnego dnia, kiedy to słaniająca się ze zgrozy na nogach pani Kohoutkowa wtoczyła się do naszej wielkiej jak arena cyrkowa kuchni i grobowym tonem proroka Jeremiasza obwieściła, że w Domu Zdrojowym każdego wieczoru specjalnie w tym celu sprowadzane aż z Czech kobiety rozbierają się do naga i tańczą na stołach. (Dopiero entuzjazm! Dopiero śmiech! Dopiero aplauz! Oklaski! Okrzyki! Wiwatyl Stary jednak jakby nie słyszał, mięsień jeden na twarzy mu nie drgnie, żadnym podziękowaniem, żadnym ukłonem, żadnym porozumiewawczym współuśmiechem z publiką, żadnym do niej mrugnięciem nie obnaża konwencji, nie podważa wiarygodności, nie wyraża zgody na fikcyjność, dalej mówi głosem skrajnie rzeczowym i bez śladu teatralności). Wtedy stało się dla nas wszystkich jasne, że tym razem zagłada – faktycznie – jest blisko. Ona nigdy nie była zbyt daleko, w naszym stuleciu, w twoim stuleciu, ojcze, raz po raz podchodziła na niebezpieczną odległość… Ale teraz była na wyciągnięcie ręki.

Wieczorem tego dnia – pamiętasz, tato – jechaliśmy po odpady do Domu Zdrojowego i nie było pewne, czy zdążymy przed apokalipsą. I wtedy właśnie, po drodze do nagle powstałego na naszej granotowogórzańskiej ziemi Babilonu, do serca tego Babilonu, opowiedziałeś mi twoją romantyczną, niemiecką historię. Dziś wprawdzie myślę, że może nie tyle nawet odczułeś potrzebę zwierzenia się własnemu synowi, co w nagłej panice, że być może za chwilę będziemy razem oglądać czeskie striptizerki – postanowiłeś mnie uświadomić. (Śmiech umiarkowany, ale serdeczny). Poczciwe to było z twojej strony, tato, w końcu ja miałem wtedy dziewiętnaście lat, i choć – oczywiście – to jest bardzo mało i choć – oczywiście – wiedziałem bardzo mało (stary zwalnia, zaczyna wręcz cedzić, każde słowo wymawia osobno i dobitnie akcentuje), to jednak, to jednak, pewne, niektóre, powiedzmy podstawowe rzeczy wiedziałem. (Śmiech intensywniejszy i serdecznie j szy). Tak, tato (stary zwraca się teraz wprost do Jana Nepomucena, jakby chciał rozwiać jakieś jego wątpliwości. Chwyt czysto retoryczny, Jan Nepomucen cały czas siedzi nieporuszony i nic nie wskazuje, by miał jakiekolwiek wątpliwości). Tak, tato, ja miałem wtedy dziewiętnaście lat, striptiz na ziemiach polskich nastał

wraz z panowaniem Edwarda Gierka. Był rok 1971, jechaliśmy po odpady do Domu Zdrojowego i nie było pewne, czy zdążymy przed apokalipsą. „Jesteś już mężczyzną" – zacząłeś, nie ma co ukrywać, klasycznie, ale zamiast jakiegoś rytualnego dalszego ciągu w rodzaju: „niedługo pora na żeniaczkę", powiedziałeś: „niedługo zaczną się problemy, co trwają do śmierci". Do dziś szanuję twoją, wtedy pierwszy raz przeze mnie zauważoną, niechęć do stereotypów. (Śmiechy pojedyncze i niepewne). Tak właśnie powiedziałeś, ojcze (powtórzenie chwytu rzekomego zwrócenia się wprost do dalej pozostającego w całkowitej obojętności Jana Nepomucena), tak powiedziałeś: „jesteś już mężczyzną, Pawle Piotrusiu, niedługo zaczną się problemy, co trwają do końca życia, ja w twoim wieku przeżyłem historię, która do dziś mnie trapi i pewnie nigdy trapić nie przestanie. Byłem na robotach w Niemczech i – wstyd powiedzieć – do dziś miło ten czas wspominam. Pracować oczywiście pracowałem, cierpiałem, tęskniłem za domem i ojczyzną. Ale też – i to nie ma co ukrywać – było najważniejsze, spotykałem się tam z pewną panną Lipkę, a ponieważ spotkania nasze z natury rzeczy skazane były na konspirację – jak to w konspiracji – zaznawałem z panną Lipkę – pierwszych porywów".

I dalej opowiadałeś mi, ojcze, o swoich uniesieniach i o swoich wątpliwościach, i o tym, że po wojnie wróciłeś do Granatowych Gór z ołowianym ciężarem na sercu i z umysłem pełnym niejasności. Tato kochany! Jubilacie czcigodny! Jeśli nikt ci tego dotąd nie powiedział, jeśli sam sobie tego dotąd nie uświadomiłeś, to dzisiejsze święto jest najlepszą sposobnością, by ci to powiedzieć i by ci to uświadomić! Twój czyn był czynem patriotycznym! Pokonując opór i zdobywając bauerównę Lipkę, i czyniąc to w dodatku na terytorium wroga – brałeś przecież swoisty odwet za wszystko! Brałeś odwet za wrzesień trzydziestego dziewiątego, za okupację, za łapanki, za obozy, i brałeś

[3] Ciekawość wymyślonej opowieści tym się zaledwie różni od ciekawości prawdziwej opowieści, że przyprawiona jest podziwem dla mózgu opowiadacza”; autor nieznany.


28
{"b":"88097","o":1}