– Nie powinna. Jest w Zakopanem i będzie tam aż do następnego tysiąclecia. Trzeciego stycznia wraca.
– Jesteś pewien?
– Jestem. Mam zaprzyjaźnioną kierowniczkę recepcji w hotelu Kasprowy. Tak mi coś mówiło, że Irena może chcieć tam jechać na wszelki wypadek zadzwoniłem i okazało się, że trafiłem, ma rezerwację. Tam jeżdżą różni nasi niegdyś wspólni znajomi, dla tego pomyślałem o tym właśnie.
– Też jeździłeś do Kasprowego na święta?
– Też. Irena nie chciała robić świąt w domu, bo to jest praco chłonne. Kiedyś miałem tam taką małą zapaść psychiczną i ta recepcjonistka, jeszcze wtedy szeregowa, nie kierowniczka, mnie ratowała.
– To znaczy nawaliłeś się jak messerschmitt i ona ci dawała barszczyk! – Ucieszyła mnie ta wizja, nie wiadomo czemu.
– Żurek – sprostował, śmiejąc się. – Ona też akurat miała zapaść psychiczną, bo ją właśnie mąż puszczał kantem. Pół nocy żeśmy przegadali w kantorku za recepcją i od tej pory jesteśmy przyjaciele.
– Tylko przegadali?
– Wtedy tylko – powiedział niewinnie. – Nie miałbym siły do czynu. Potem może i owszem, tylko że ona się szybko pogodziła z tym swoim mężem i do tej pory są razem, szczęśliwi. Ona twierdzi, że jej pomogłem wrócić do równowagi. Ja to samo. Rozumiesz, że przyjaźń istnieje, chociaż na dużą odległość.
– Rozumiem. Czasami trzeba porozmawiać z człowiekiem. Też miałam takie chwile. A teraz powiedz, co robimy z tak pięknie rozpoczętymi świętami?
– Która godzina?
– Dziesiąta. A co, chcesz, żebym już jechała?
– Nie, ja w ogóle nie chcę, żebyś jechała, zwłaszcza w nocy i po tym czymś, co właśnie zamarza. Za dwie godziny mógłbym być u ciebie, za następne dwie bylibyśmy u mnie.
– Nie, to zróbmy inaczej. Przyjedź, a do ciebie pojedziemy rano.
Z powrotem w domu.
Nie opiszę tych dwóch dni i trzech nocy, bo nie jestem cholerna Mniszkówna. Ani inna baba od harlequinów.
A w ogóle to się nie da opisać, bo to jest – poza wszystkim – duża ilość czystej metafizyki.
Rodzinę zawiadomiłam telefonicznie, że jestem u przyjaciół. Na sylwestra, oczywiście, też umówiliśmy się u niego. Okazało się, że żadne z nas nie jest wielbicielem hucznych balów. Zresztą na huczne bale bilety sprzedane od dawna. Po drugie zresztą mam się oszczędzać.
A dzisiaj już trzeba mi do roboty, oszczędzać się będę nieco później.
Ewa przyszła do mnie do redakcji wzburzona, z plikiem gazet w ręce.
– Czytałaś?
– Co miałam czytać? W ogóle nie mam czasu na czytanie, od wczoraj usiłuję tak policzyć sekundy, żeby mi się wszystko zmieściło. Wychodzi na to, że prezenterzy będą jechać na dopalaczach. A co takiego?
– Wiesz, co głupi Trapiec napisał w swoim poczytnym organie?
– Skąd mam wiedzieć? Pokaż.
Organ Trapca zawierał podsumowanie stulecia i podsumowanie roku, jak większość organów w tym tygodniu. Część podsumowania roku Trapiec wykonał własnoręcznie. Tylko ręcznie, bo mózgu chyba nie angażował. Zresztą może i angażował, ale on ma mózg kiepskiej jakości.
W rubryce „Region” w listopadzie figurowała notka o aferze szprotkowej.
Ostatnie zdania brzmiały tak: Biznesmen Wojtyński wiele zrobił dla udowodnienia swoich racji; wydatnie pomogli mu w tym dziennikarze, których zabrał do Danii na rzekomą kontrolę swojego połowu. Szczególny udział w owej pomocy miała znana dziennikarka W.S., która, jak wieść niesie, niebawem zostanie mamą małego biznesmeniątka.
Rozzłościłam się.
– Ależ on jest głupek! Ciekawe, kto mu przyniósł taką rewelację.
– Irena, z całą pewnością Irena. Mówiłaś, że ona tak uznała, jak się spotkałyście w Świnoujściu, pamiętasz?
– Pamiętam. Ale nawet gdyby to była prawda, jak nie jest, to co to ma za znaczenie? Po co on takie rzeczy wypisuje?
– Ty naiwna jesteś? Szmatławiec walczy o poczytność i w nosie ma jakieś tam prawdy. Leszek jest mały robaczek i rozumu ma tyle co robaczek, a moralności jeszcze mniej. Poza tym cię nie lubi, bo coś słyszałam, że przez ciebie kiedyś oberwał. Będziesz się tym przejmowała?
– Raczej nie. Nie wiem, jak Tymon. A co do głupka Trapca, to mam pomysł.
Wykręciłam numer komórki Leszka. Ewa podniosła drugą słuchawkę mojego służbowego telefonu.
– Cześć, głąbie. Tu mówi twoja była koleżanka, znana dziennikarka W.S.
– Aaa, widzę, że czytasz naszą gazetę! Jak to miło, kiedy media się popierają.
– Dzisiejszą czytałam. Wyjątkowo. Słuchaj, niereformowalny pacanie. Nie wiem, kto ci powiedział, że będę miała z Wojtyńskim dziecko. Pewnie jego żona?
– Wiktorio! Czy ty zdradzasz swoich informatorów? Nie pytaj mnie o moich!
– Ty, oczywiście wiesz, że to nieprawda.
– Ależ skąd mam wiedzieć?
– Bo to twoje!
Ewa prychnęła. Pokazałam jej na rękach, że ma uważać na od ruchy. Trapiec zaniemówił.
– No i czemu milczysz?
– Czyje?
– Twoje, Lesiu, twoje. Ludzie jeszcze nie wiedzą, że mieliśmy ten cichy romans, który chciałeś ukryć przed żoną, ale chyba się dowiedzą w najbliższej przyszłości.
– Ty zwariowałaś! Kto ci uwierzy?
– Wszyscy uwierzą! Wierzą w te pierdoły, które wypisujesz, uwierzą, jeśli ogłoszę, że uwiodłeś mnie i porzuciłeś, kiedy się okazało, że jestem w ciąży! Całe środowisko się dowie, że usiłowałeś mnie namówić do usunięcia tego dziecka! Miałam nerwicę przez ciebie! Z trudem doszłam do siebie pod opieką psychologa! Co ty myślisz, że nie mam psychologa, który chętnie się przyzna, że mnie reanimował psychicznie po tym, co mi zrobiłeś?
– A co ja ci zrobiłem?!
– Dziecko.
– Ty jesteś nienormalna!
– Cały czas tak mówisz, odkąd się dowiedziałeś, że będę miała twoje dziecko! Dlatego miałam depresję! Próbowałam popełnić samobójstwo!
Ewa nie wytrzymała.
– Tak, ty Trapcu niedorobiony, próbowała! Gdybym jej nie znalazła z łbem w piecyku gazowym, to byś już był mordercą, a nie tylko świnią!
– Wariatki – jęknął Trapiec. – Wszystko już macie wymyślone prawda? Żeby się tylko zemścić…
– Wszystko nie. – Byłam prawdomówna. – Ale, jak widzisz mamy zdolności do wesołej improwizacji. Ciekawe na przykład, co powie pani Trapcowa, kiedy jej ktoś na balu sylwestrowym otworzy oczy! Bądź spokojny, część moich przyjaciółek też się bawi w Zamku. Mała damska wódeczka, jak ci się to podoba?
– Albo jeszcze tak – Ewa najwyraźniej chciała wziąć udział w zabawie – moja przyjaciółka adwokatka, która też przypadkiem będzie na balu w Zamku, opowie wszystkim, jak planowaliście z Wicią wyślizganie twojej niczego nieświadomej żoneczki z tego dużego mieszkania, co je macie kupione za jej pieniądze z hurtowni spożywką! Może nawet zrobi jej się głupio, kiedy zauważy, że twoja wszystko słyszy!
– No nie wiem. – Trapiec jakby trochę oprzytomniał po pierwszym ciosie. – Będziesz chciała, Wiktoria, tak się podkładać? Będziesz miała opinię cynicznej i bezwzględnej baby.
– Kochany! Mnie już jest wszystko jedno. Opinię psujesz mi od dwóch miesięcy konsekwentnie. Starasz się odebrać mi wiarygodność, na którą rzetelnie od lat pracuję. Więc jeśli ludzie mają o mnie myśleć, że uprawiam prywatne poletko na służbowym gruncie, to ja wolę, żeby myśleli, że się z tobą puszczałam i że trochę kombinowaliśmy przeciw twojej nudnej żonie. Wszyscy zresztą wiedzą, że jesteś intrygant i będzie na ciebie. A mnie będą żałować, bo taka dzielna jestem i utrzymałam to dziecko, mimo że zachowałeś się wobec nas jak ostatnia świnia!
– A co pomyśli twój fatygant? Bo chyba nie zaprzeczysz, że jesteście razem?
– Jesteśmy razem. Będzie ze trzy tygodnie. Nic nie będzie musiał myśleć, bo mu wszystko opowiem, a on jest inteligentny facet w przeciwieństwie do ciebie. Będzie miał zabawę. Niewykluczone, że umrze ze śmiechu. A niewykluczone też, że się przejmie i przyjedzie dać ci w mordę! A może wejdzie w jakąś koalicję z twoją żoną… Wiesz, wspólnota problemów: żona go zostawiła, kochanka była nieszczera, z kolei ty ze swoją grałeś w podwójne karty…
– I ty to naprawdę zrobisz?
– Całkiem spokojnie.
– A my jej pomożemy – dodała, bardzo zadowolona, Ewa. – Ma przyjaciół. Wiesz: lekarze, adwokaci, sędziowie…
– Dobrze – skapitulował Trapiec. – Czego chcecie? Mam to odwołać?
– Wypchaj się. Masz raz na zawsze zamilknąć na ten temat.
– Zamykasz usta koledze dziennikarzowi?
– Na temat mojego życia osobistego, głąbie. I na temat osobistego życia Wojtyńskiego Tymona! W ogóle uważaj z tym czepianiem się życia osobistego, bo ktoś w końcu nie wytrzyma i oberwiesz porządnie. A jak będziesz pisał na temat życia nieosobistego, to sobie pisz, o czym chcesz, byle uczciwie. Jeśli zaczniesz znowu wypisywać bzdury wyssane z czyjegoś brudnego palca, to uważaj, bo cię podamy do komisji etyki mediów! I zostaniesz ponurym przykładem, jak środowisko traktuje nierzetelnego dziennikarza.
– Dobrze! Zamknę się na twój temat. A teraz mam cię dosyć. Wybacz, ale nie będę ci życzył szczęśliwego nowego roku!
Wyłączył się. Obie z Ewą dostałyśmy ciężkiego ataku śmiechu. Makijaż nam się rozmoczył i spłynął po policzkach. Płakałyśmy rzewnie jakiś czas, po czym Ewa pierwsza się otrząsnęła.
– Nie chciałaś, żeby odszczekał?
– Nie, najlepiej będzie zamilknąć nad tą trumną.
– A co to jest za komisja etyki?
– Kiedyś coś takiego było. Teraz też pewnie jest.
– Dzwoń do tego swojego, ciekawa jestem, czy wie.
– Dobrze, ale tym razem nie podnoś słuchawki! Sama ci po wiem.
Tymon zgłosił się natychmiast.
– Och, dobrze, że jesteś. Czytałeś już prasę?
– Czytałem. Właśnie zastanawiałem się, czy ty również czytałaś i co ty na to. Może się przyznamy?
– Nie, to nie jest dobry pomysł. Gdyby to było naprawdę twoje, nie powinnam tak się wtedy angażować po twojej stronie. Zważywszy, że już we mnie kiełkowało wielkie uczucie, to i tak nie było całkiem w porządku, chociaż byłam uczciwa. Rozumiesz? Uczciwa, ale nieobiektywna. Ja chciałam, żebyś wygrał. Wiesz: sąd sądem…