Niedziela, 1 października
Pierwszy października.
W poniedziałek inauguracje w większości uczelni.
We wczorajszych dziennikach były przede wszystkim inauguracje na uniwersytetach, politechnikach, akademiach i wyższych szkołach. Rozumiem, że zarówno Jarek, jak i Karolek, do którego mam numer na komórkę, są już w zwartym szeregu studentów i w eleganckich mundurach zasuwają do szkoły!
Dam sobie jeszcze dwa dni, żeby nie wyglądało, że czekałam tylko na ten rok akademicki i obgryzałam paznokcie.
Wytrzymałam do piętnastej i zadzwoniłam do Karolka.
– O, Wiktoria – ucieszył się. – Co słychać, płyniesz z nami? Bo ojciec ma ochotę zrobić jeszcze jeden rejs z przyjaciółmi, tak na pożegnanie sezonu. Miałem właśnie cię szukać.
Rejs. Ciekawe z jaką załogą.
– Dziękuję ci bardzo, Karolku, ale nie wiem, czy będę mogła, urlop mi się już skończył definitywnie. A u nas, wiesz, jak już się zacznie orkę, to trzeba orać do uśmiechniętej śmierci. Słuchaj, kochany, mam sprawę do twojego przyjaciela…
– Marcina – domyślił się, niesłusznie, Karolek. – Ale jeżeli chcesz, żeby ci pożyczył te szkockie ballady, to nie dzwoń do niego. Ja je mam. Mogę ci przegrać.
– A, to przegraj, przegraj koniecznie! I pozdrów Marcina bardzo serdecznie. Ale sprawę to ja mam do Jarka i potrzebuję do niego jakiś namiar.
– Ach, Jarka? Ale nie dzwoń do niego dzisiaj. Wszystko wskazuje na to, że może nie być w stanie używalności.
– O tej porze?
– Miał ciężkie przejścia wczoraj wieczorem. Właściwie to skończyliśmy dzisiaj rano. No i my poszliśmy od razu na zajęcia, a on nie dał rady. Zresztą, faktycznie, może do tej pory już się zdążył zreanimować. Ale nie zadawaj mu zbyt ciężkich zadań, bo mógłby nie podołać.
– Imieniny miał? Wczoraj było Jarosława?
– Gorzej. Oblewaliśmy koniec wolności naszego przyjaciela. Zaręczył się oficjalnie, gdzieś w pobliżu Nowego Roku będzie się żenił. Tradycyjna rodzina, narzeczona z pierścionkiem, takie rzeczy. Tatuś z hrabiów, a mamusia bizneswoman. Córka trochę dziwna, ale to w końcu będzie jego żona. Możesz mu od razu składać gratulacje.
Tego nie przewidziałam.
– Co ty mówisz? Żeni się! A czemu ta narzeczona dziwna? Ja przepraszam, to nie moja sprawa, ale sam zacząłeś, to już mów dalej.
– No, dziwna. Sama zobaczysz, jak z nami popłyniesz; ona też będzie. Taka jakaś wymokła blondaska. Miągwa makolągwa. Ale za to posiada butik, a może nawet dwa butiki, albo i trzy. Oraz łeb do interesów.
– A ten Jarek też ma zacięcie do biznesu?
– Nie mam pojęcia. Zawsze wydawało mi się, że Jarek to raczej chce na morze. Ale po naszych studiach można robić wiele rzeczy. Niekoniecznie pływać.
– Oj, Karolku, nie spodobała ci się dziewczyna przyjaciela – powiedziałam podstępnie. – Czy to aby ładnie?
– Jemu też ona się chyba nie za bardzo podoba – wylało się z Karolka. Po czym umilkło. Minęła dłuższa chwilka, nim Karolek odzyskał głos. – Wicia, ty jemu tego czasem nie powtarzaj. Nie powinienem ci tego wszystkiego mówić, ale wiesz, ja go lubię, to jest mój przyjaciel. Kandydatkę odwaliliśmy razem, od początku studiów mieszkamy w jednym pokoju – i nic nie wiedziałem. On jej przecież nie poznał w czasie wakacji, zresztą w czasie wakacji też byliśmy razem, na tym rejsie ty też byłaś, pamiętasz przecież…
No, raczej.
– I tu nagle się okazuje: trach, Jarecki ma narzeczoną. Znaczy, miał ją od dawna. Tylko nic nam nie mówił. Wstydził się nas?
– Jeżeli rzeczywiście ona mu się nie za bardzo podoba, a jednak się z nią żeni, to chyba naprawdę nie miał wam o czym mówić… Ale może ją jednak kocha?
Karolek nagle zachichotał.
– Kocha ją, kocha. W każdym razie bardziej niż swojego górala.
– Jakiego górala?
– Sprzedał rower i kupił jej ten pierścionek zaręczynowy. Z szafirem. I diamentami.
No pewnie. Jak się już ożeni z butikiem, kupi sobie mercedesa. Albo harleya-davidsona. Kurczę blade. A może się z nią żeni, bo jej też zrobił dziecko?! No, ale przecież o to Karolka nie spytam.
– Boże, co za miłość. Dosyć plotkowania. Dasz mi numer do niego?
– Proszę cię bardzo, wolisz telefon domowy czy komórkę? – Karola nie interesowało najwyraźniej, jakie też sprawy mogę mieć do jego kolegi, więc nie wyskakiwałam z żadną wymyśloną historyjką, aczkolwiek miałam ich kilka w zapasie.
Wolałam komórkę. Zawsze bardziej prywatna. A czy ja wiem, kto odbierze w domu i jaki będzie miał współczynnik wścibstwa? A może już narzeczona?
Otrzymałam z rozpędu oba numery oraz mnóstwo serdeczności od Króliczej familii z Tatą na czele. Tato będzie niepocieszony, że nie mogę z nimi płynąć. A to byłoby przecież tylko malutkie pływanko. Góra tydzień na zalewie, od wyspy do wyspy. No, a może jednak popłynę?
Zobaczyć tę jego miągwę…
No i co? Zobaczę i powiem: „Jareczku, na co ci ta miągwa?”. A on na to: „Rzeczywiście. Cholerna miągwa. Chyba jej zabiorę ten pierścionek. Lubisz szafiry?”.
Nie, to oczywiście idiotyzmy. Ale zawsze bym wiedziała, jak ona wygląda.
Wzięłam jeszcze raz słuchawkę do ręki i puknęłam klawisz „redial”.
– O, Wicia – ucieszył się głos Karolka. – Zapomniałaś o czymś czy zdecydowałaś się z nami płynąć?
– Może nie do końca płynąć, ale powiedz mi, kochany, kiedy chcecie to zorganizować?
– Od soboty do przyszłej niedzieli. Chcemy się pokręcić trochę tu i tam, to jeszcze nie jest sprecyzowane. Myślę, że będziemy odwiedzać po kolei wszystkich licznych przyjaciół Taty na Wolinie, w Świnoujściu, na Karsiborze też kogoś ma.
– Kusisz. Może dojadę do was na ostatni dzień lub dwa. Będziecie mieli miejsce?
– Tak sądzę, bo Dasza się nie wybiera, a Marcin będzie wysiadał w połowie. Ma jakieś takie zajęcia, z których nie może się urwać. A my z Jarkiem mamy praktycznie tydzień wolny. To co, powiedzieć, że możemy się ciebie spodziewać? Ucieszą się wszyscy.
– Dobrze. Bądźmy w kontakcie, trzymaj się, Karolku. Ucałowania dla Taty i wszystkich Królików.
Ciekawe, czy to naprawdę taka miągwa?
Pani sekretarka była uprzejma zawiadomić mnie, że w poniedziałek w Warszawie spotykamy się w sprawie Owsiaka. Usiadłam do komputera i jeszcze raz przerobiłam nasz scenariusz orkiestrowy. Siedziałam przy kompie do trzeciej w nocy. Muszą nam to wziąć!
Chyba było nieźle. Nasze pomysły się spodobały, w dodatku miałyśmy bardzo precyzyjny scenariusz (o ile precyzyjny może być scenariusz złożony z pobożnych życzeń).
No i dobrze. Najpierw są pobożne życzenia, a potem się je realizuje!
Och, najważniejsze, że mamy co robić! I że można zrobić dużą zadymę.
Zadyma, zadyma, kocham zadymy!!!
Przyszedł do mnie do redakcji Paweł.
– Jak samopoczucie? Młody kopie? Rozmawiałaś z tatusiem?
Początkowo nie zrozumiałam, co mój ulubiony operator ma na myśli.
– Z tatusiem? Nie. Z mamusią też nie. W ogóle jeszcze nie mówiłam rodzinie.
– Ja nie o tym. Dałabyś kawy?
– Zrób sobie. A o czym?
– Ja się ciebie pytam, czy powiedziałaś temu facetowi. I co on na to. I czy ewentualnie mam iść do niego, obić mu gębę?
Coś podobnego! On mnie kontroluje!
Już zamierzałam odpowiedzieć Pawełkowi, żeby zajął się pilnowaniem własnego nosa, ale spojrzenie moje padło na te jego szczere niebieskie oczy i w tych niebieskich szczerych oczach zobaczyłam coś takiego, że zmieniłam zamiar. To były zaniepokojone o mnie oczy przyjaciela. No, ten Paweł mnie zdumiewa!
– Jeszcze nie udało mi się go złapać – powiedziałam łagodnie i zgodnie z prawdą. – Ale nie martw się, jestem na dobrej drodze. Powinnam mu przekazać radosną wiadomość w ciągu tygodnia.
– Jak myślisz, co on powie? – kontynuował przesłuchanie.
– A bo ja wiem? Cokolwiek powie, raczej zostanę samotną mamą. Nie przejmuj się, Pawełku. Cukru chcesz?
– Poproszę. Łożył na dziecko, oczywiście, będzie?
– Tam jest cukier, w tym dużym pojemniku. Nie wiem, czy będzie. Nie wiem, jaka jest jego sytuacja majątkowa.
– No dobrze. Pamiętaj jakby co, że masz tu przyjaciół. A co z tą kamieniarką?
– Chyba dostaniemy zlecenie. Ale raczej na piętnaście minut niż na pół godziny. Co, już cię nosi?
– Nosi mnie. Już sobie wyobrażam te ujęcia. Te kamienie w trawie. Jak ona je wyrywa. Chyba sobie tam dołek wykopię, na tym polu.
– Niewykluczone. Dobrze by było, żeby się w redakcji zdecydowali przed zimą, bo jak przyjdą mrozy, trzeba będzie czekać do wiosny.
Wypiliśmy kawę, gawędząc na tematy służbowe. Potem przyszła Krysia, też pogawędzić na tematy służbowe. Potem dołączyli Maciek z Mateuszem i nie pozostawało nam nic innego, jak iść do baru na piwo. To znaczy oni pili piwo w dużych ilościach, mnie Paweł zabrał sprzed nosa szklankę wypitą do połowy i kazał pić sok z grejpfruta.
Przyjaciele bywają denerwujący. Ale generalnie dobrze, że są.
Przyszły kwity na kamieniarkę. Piętnaście minut. Krysia natychmiast zamówiła kamerę i montaż. Za parę dni jadę na zdjęcia. Oczywiście z Pawłem i Beretem. Montuję, ma się rozumieć, z Mateuszem.
No dobrze, to mogę zadzwonić do Karolka, dowiedzieć się, gdzie są. I jutro od rana do nich pojadę… jakimiś środkami komunikacji masowej. Pekaesem albo czymś podobnym. Własne auto chyba nie wchodzi w grę, bo przecież oni pewnie już wracają do Szczecina.
Wszystko wiem.
Wróciliśmy w niedzielę wieczorem, cały poniedziałek leżałam martwym bykiem.
Ale po porządku.
W piątek przed południem zadzwoniłam z roboty do Karolka, a potem popędziłam do domu jak strzała i pozbierałam bety, żeby zdążyć. Okazało się, że Marcin, który opuścił towarzystwo w połowie tygodnia, wraca na końcówkę rejsu, a na jacht będzie go odwozić jego dziewczyna, która nienawidzi wszelkiego pływania jak zarazy. Swoją drogą ciekawe, po co jej w tym układzie chłop marynarz. A tak w ogóle to jest bardzo sympatyczna i życzę jej wszystkiego najlepszego.