Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie wtajemniczałam jej na wszelki wypadek w nasze prowadzenie się. Zarówno aktualne, jak i przewidywane na najbliższy okres.

Kiedy kładę się spać, czuję przy sobie obecność Tymona. Ciekawe, czy to autosugestia, czy metafizyka? Ciekawe też, czy on już nie chce się ze mną ożenić, bo przemyślał sprawę ojcostwa na przykład…

Sobota, 23 grudnia

Relaks. Tylko i wyłącznie. Chrzanię sprzątanie świąteczne. Mogę u siebie odkurzyć, i to bez fanatyzmu. To wszystko, na co mnie dzisiaj stać.

Pytałam przez telefon Bartka, który jako najmłodszy ubiera ogólnorodzinną choinkę, czy nie potrzebuje pomocy, ale odpowiedział, że nie.

– Spadniesz, ciocia, z krzesła, i całe życie będę miał wyrzuty sumienia.

To znaczy, że choinka będzie wysoka, jak zawsze.

– A konsultacji artystycznej nie potrzebujesz?

– Dziękuję, ale nie. Matka i tak mi da popalić, i babcia też tysiąc razy mi każe przewieszać jabłuszka. Cioci już bym nie wy trzymał.

– Miło, że jesteś szczery. A jak atmosfera w domu?

– Normalnie. Ciocia przyjdzie?

– Tak, jasne, że przyjdę…

Tymon wybiera się na Wigilię do Józefka i jego rodziny, licznej bardzo i wesołej.

Wigilia

Ponura afera.

To znaczy początkowo było całkiem przyjemnie. Uznałam, że nie będę czekać na jakieś specjalne zaproszenia, tylko po prostu zeszłam na dół o poranku i zapytałam mamę, czy nie przyda się na coś moja pomoc. Mama ucieszyła się i zaproponowała, żebym kleiła uszka. Farsz już miała gotowy od wczoraj.

Uszka mojej mamuni są zawsze upiornie małe. Duża fasola Jaś to przy nich prawdziwa olbrzymka. Na twarz liczy się po dziesięć uszek, twarzy jest sześć. Przy dwudziestym drugim uszku zastał mnie ziewający Krzyś, który miał nocny dyżur i właśnie się nieco przespał.

– No, ja nie wiem… – powiedział, spoglądając z niesmakiem na moje nogi. – Ja nie wiem…

Tu ziewnął rozpaczliwie i reszta tekstu ugrzęzła mu w krtani.

– Czego nie wiesz, Krzysiu? Czemu spoglądasz z niesmakiem na moje łydki?

– Spoglądam z niesmakiem na twoje łydki, ponieważ twoje łydki spuchły. Ja nie jestem tym zachwycony. Nie wiem, jak twoja pani profesor.

– Jak byłam u pani profesor, to one jeszcze nie były spuchnięte.

– A kiedy byłaś u pani profesor?

– We wtorek.

– To one od wtorku ci tak spuchły… Ile godzin dziennie ostatnio pracujesz?

– Odczep się.

– Wicia, ja za tobą do pracy latał nie będę, ale tym pierożkom to ty lepiej daj spokój. Dużo jeszcze masz do zrobienia?

– Dużo. Ze czterdzieści sztuk.

– Wykluczone. Lekarz ci zakazuje. Połóż się na kanapce i oglądaj pogodny program telewizyjny.

– A uszka same się zrobią? Może ja usiądę przy stole i będę je robiła na siedząco?

– Nie denerwuj mnie.

Kucnął koło mnie i pomacał moje łydki.

– Zostaw tę garmażerkę i kładź się.

– Mama mnie zabije. Obiecałam pomóc.

Do kuchni weszła mama z garnkiem bigosu.

– Dlaczego mam cię zabić? – spytała pogodnie.

– Bo ona mamę zaraz zostawi razem z tymi uszkami i sobie pójdzie – wyręczył mnie w odpowiedzi Krzyś, wypychając mnie z kuchni. – Ja jej zabraniam sterczeć za tym stołem, ona ma się położyć w pozycji horyzontalnej.

– Coś się stało? – przestraszyła się mama.

– Jeszcze nic – oznajmił lekarz domowy. – Na razie tylko spuchła. Nic jej nie będzie, ale trzeba jej dać spokój z robótkami świątecznymi.

W efekcie wylegiwałam się cały dzień na rodzinnej kanapie, obsługiwana przez całą prawie (tatunio się wyłamał) rodzinkę, obstawiona próbkami ciast i różnych łakoci typu śledzie w białym winie z cytryną.

Z prawdziwą przyjemnością patrzałam, jak rodzina obywa się beze mnie przy nakrywaniu stołu, dekorowaniu pokoju i układaniu bakalii w salaterkach po prababci. Jedyny czyn, na jaki się zdobyłam, to było przyniesienie mojej porcji paczuszek i wrzucenie ich pod choinkę.

Kiedy zebraliśmy się, żeby zasiąść do Wigilii, nogi miałam już prawie normalne.

Opłatek.

Zawsze strasznie się wzruszam, kiedy dzielimy się opłatkiem. Nie umiem wymyślać piętrowych życzeń, bo i tak chciałabym dla wszystkich tego samego: żeby byli zdrowi, szczęśliwi i wolni od problemów. Żeby im się marzenia spełniały i żeby otaczała ich powszechna życzliwość. W ogóle jestem za tym, żeby życzliwość zapanowała powszechnie. I to w zasadzie załatwia wszystko.

Najchętniej zresztą nic bym w takiej chwili nie mówiła, ograniczając się do wymiany uścisków bratnich, siostrzanych, córczynych i ciotczynych. Oraz szwagierkowskich.

To jest, niestety, niemożliwe, albowiem na Wigilię się życzy. Więc kombinuję, jak potrafię. Męczy mnie to okropnie.

Kochana rodzinka w życzeniach dla mnie była w zasadzie monotematyczna. Żeby się szczęśliwie urodziło i zdrowo chowało. Bartek życzył mi dodatkowo, żeby było inteligentne, bo to, jak twierdził, zawsze przyjemniej. Problem tatusia dyplomatycznie pomijano.

Z wyjątkiem, oczywiście, mojego własnego tatusia. On tam niczego nie zamierzał pomijać.

– Życzę ci, droga Wiko – powiedział uroczyście i bardzo głośno – żeby ten mój wnuk, który ma się narodzić, nie musiał być dzieckiem niepełnej rodziny. Żeby jego własny ojciec okazał się mężczyzną i wrócił do ciebie, a ty żebyś miała dosyć rozsądku aby go przyjąć, co zresztą jest twoim obowiązkiem.

Ciekawe, jak by tatunio zareagował, gdybym ujawniła istnienie Tymona i przyznała się, że on chce się ze mną żenić, a ja kręcę jak pies ogonem.

Powstrzymałam się od ujawnienia Tymona, ale nie wytrzymałam, żeby nie powiedzieć słodko:

– Przykro mi, tato, ale twoje życzenia nie mają szans. Autor mojego dziecka będzie się żenił na dniach z panienką jakieś dziesięć lat młodszą ode mnie, za to dużo lepiej sytuowaną. Musisz wymyślić wariant B.

– Jaki wariant B? – nie zaskoczył tatunio.

– Inny wariant życzeń dla mnie – wyjaśniłam. – Na przykład żebym była szczęśliwa. Ja i moje dziecko, podejrzewam, że płci męskiej.

– Bądź szczęśliwa – powiedział bardzo sucho mój rodziciel i ograniczył się do konwencjonalnego uścisku.

Byłabym się popłakała, gdybym nie wpadła w tym momencie ponownie w otwarte ramiona mojej siostry.

– Olśniło mnie – powiedziała. – Na twoim miejscu też bym się nie dała terroryzować; rób, jak uważasz, sama przecież wiesz najlepiej, co dla was dobre. Życzę ci, żebyście byli szczęśliwi oboje z maluchem. Na naszą pomoc możesz liczyć.

Krzyś i Bartek kiwali głowami jak Chińczycy. Mama udawała Greka, jeśli już używamy porównań narodowościowych.

Kolacja przebiegła właściwie bez zakłóceń. Prezenty wywołały, jak zwykle, masę radości. Od Krzyśków dostałam zbiorowy prezent w postaci mnóstwa maleńkich ubranek.

No tak, sama muszę o tym pomyśleć w najbliższym czasie. Przecież nie będę kupowała wyprawki, jak już młode będzie na świecie!

Bartek szarpnął się na jeden z moich ulubionych zapachów Chanel. Bardzo mnie tym wzruszył. Pozostałym rodzinnym kobietom też ofiarował perfumy, i też markowe. Został zasypany przez nas uściskami i podziękowaniami.

– No dobrze już, bo mnie zacałujecie na śmierć – otrząsnął się z nas. – Zarobiłem w radiu i wcale tak dużo nie zapłaciłem, bo po jechaliśmy z kolegami do Nowego Warpna…

Z Nowego Warpna do Altwarp w Niemczech pływają statki z wolnocłowymi sklepami na pokładzie. Sama też tam jeżdżę zaopatrywać się w perfumy i koniaczki.

Brakowało mi prezentu od rodziców, ale zachowałam milczenie. Ale jednak zrobiło mi się przykro. Niepotrzebnie.

– Wika, od nas też coś dostałaś, tylko że się nie mieściło pod choinką – oświadczyła mama z błyskiem w oku. – Jest na werandzie.

Poleciałam na werandę. Wózek! Bardzo ładny.

Podziękowałam. Przydałoby się jeszcze łóżeczko. Boże jedyny, łóżeczko, stolik do przewijania, jakaś wanienka… Mnóstwa rzeczy potrzebuję! A ja do tej pory w ogóle o tym nie myślałam…

Zrobiło się miło. Obżeraliśmy się plackiem z kruszonką i orzechami, popijając czerwone wino.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie poprosić ojca, żeby został chrzestnym mojego młodego. Chyba nie ma przepisu zabraniającego dziadkom bycia ojcem chrzestnym? Rodzeństwo może, to i dziadek też. A zawsze byłaby to jakaś gałązka oliwna. Maćkowi bym wytłumaczyła, Maciek zrozumie. Zresztą imię będzie miał po nim.

– Słuchajcie – powiedziałam – wy się lepiej znacie na przepisach kościelnych. Czy dziadkowie mogą być rodzicami chrzestnymi?

I to był błąd.

Ojciec wyprostował się w fotelu.

– Chyba wiem, do czego zmierzasz. – Jego ton był gorzej niż lodowaty, był obojętny. – Nie mówmy o tym więcej.

No i popsułam. Było już jakie takie zawieszenie broni, po jaką cholerę pchałam się do tej całej zgody rodzinnej?

Boże, o mało co nie wygadałam się z Tymona… A propos Tymona – powinien zadzwonić. Może dzwonił. A ja komórkę zostawiłam u siebie!

Odsiedziałam jeszcze kwadrans, ale nie było już tak miło, niestety. Pożegnałam się pod pretekstem, że jestem zmęczona i muszę odpocząć. Idąc do siebie na górę, zastanawiałam się, jak by to było, gdybym zdecydowała się wyjść za niego. Czy ojciec mógłby pomyśleć, że to jego łagodna perswazja wpłynęła na mój zdrowy rozsądek?

Nie ma takiej możliwości!

Tymon, oczywiście dzwonił, a nie zastawszy mnie, nagrał wiadomość w poczcie głosowej.

„Wesołych świąt, Wikuś, sama wiesz, czego ja ci życzę, co ci tam będę opowiadał. Józefkowie też ci życzą. Właśnie idę do domu, możesz już do mnie dzwonić spokojnie, to się jakoś umówimy. Całuję cię… i w ogóle też”.

Zadzwoniłam.

Odebrał natychmiast.

– Czekałem na ciebie – powiedział takim głosem, że zrobiło mi się miękko w kolanach. – Jak tam twoja Wigilia?

– Jako tako. A jak twoja?

– Też jako tako. Szkoda, że nie była nasza wspólna. A jak twoje święta dalej?

– Dalej nie wiem. Krzysiek kazał mi odpoczywać.

– To może poodpoczywasz u mnie, a ja będę się o ciebie troszczył? Albo u Karasiów.

– Ja bym wolała u ciebie, żeby nie trzeba było prowadzić żadnych rozmów kurtuazyjnych. A jesteś pewien, że twoja żona nas nie zaszczyci?

43
{"b":"87899","o":1}