Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Kochaś! W tej maturalnej klasie. Potem poszliśmy na studia na rolnictwo, razem, tylko że Maksio poleciał z pierwszego roku.

– Za pochodzenie?

– Nie, za nieróbstwo. I wojsko go capnęło, to znaczy marynarka wojenna. Jakoś mu się spodobało, potem kończył te różne uczelnie, ale o tym to ja się już dowiadywałam z trzeciej ręki, bo kochany Maksio przestał do mnie pisać, jak tylko zaczął studiować. A mnie też w międzyczasie przeszło.

– A jak on się w ogóle dostał na wojskową uczelnię z takim po chodzeniem, bezet i książę, i z takim nazwiskiem na dodatek?

– Podejrzewam, że z pochodzenia nie starał się spowiadać, a nazwisko ma dziwne, kto to u nas wiedział, że arystokrata? Jakby się nazywał Radziwiłł albo Tyszkiewicz, albo Potocki, to chłopcy by wyniuchali, bo w końcu wszyscy czytali Trylogię. A taki Pfaffenhoffen się szwarcował. On nigdy nie miał tak naprawdę serca do rolnictwa, ale mamusia z tatusiem chcieli, żeby ziemianin wiedział, co się robi z ziemią.

– Były ziemianin – wtrąciła Krysia.

– Były. Tak czy inaczej, muszę się z nim spotkać, bo widzę, że wciąż mi się podoba i serce mi lata na jego widok! A propos serce lata, Wika, jak tam ten twój?

– Och – jęknęłam, bo dotarło do mnie, że dojeżdżamy już do promu. – Miałam do niego dzwonić! Poza tym mój samochód został przy tej całej marynarce! Czekaj, nie stawaj w tej kolejce! Musisz mnie zawieźć z powrotem!

Ewa powiedziała kilka słów, które z pewnością nie przystoją damie, a zwłaszcza hrabinie, po czym kilkoma nerwowymi ruchami wymiksowała się z kolejki aut czekających na prom. Zawróciła w stronę, skąd przyjechałyśmy.

Zadzwoniłam do Tymona na komórkę. Odebrał.

– Wiko, teraz nie mogę – powiedział oficjalnie. – Będę zajęty do jakiejś trzeciej. Zostaniesz w Świnoujściu do tej pory?

– Nie, będę jechać. Zadzwonię do ciebie wieczorem. Na razie.

– Na razie, pa.

Kochane koleżanki patrzyły na mnie jak dwie hieny. Ewa usiłowała jednocześnie lewym okiem obserwować ulicę, po której jechałyśmy.

– Czego się gapicie? – powiedziałam. – Zajęty jest. Pracuje.

– Teraz jest zajęty – powiedziała powoli Ewa – ale siedzisz tu przecież od soboty.

– Od piątku – sprostowałam.

– No i co? – zapytały obie jednocześnie.

– No i dużo. Stój, Ewa, ja tu wysiadam.

– Nie, nie, poczekaj; Krysia, a może byśmy tak coś zjadły przed podróżą?

– Jak najbardziej – zgodziła się Krysia natychmiast. – Na tej ulicy w poprzek jest fajna pizzeria.

– Od zapachu pizzerii mnie mdli – zaprotestowałam.

– To siądziemy przy drzwiach. – Krysia była bezlitosna. – Zresztą, tam jest dobra wentylacja.

Ewa z piskiem zahamowała przed pizzeria. Wepchnęły mnie do środka i zamówiły trzy średnie pizze „specjalność firmy, czyli wszystkiego po trochu”.

– Dobrze. A teraz gadaj – stanowczo nakazała Ewka. – Jak było?

Przed oczami stanęło mi, jak było. Poczułam, że mięknę w środku.

– Och, dziewczyny… To się po prostu nie da wyrazić słowami…

– Zakochała się beznadziejnie – zawyrokowała Krysia. – Co on takiego ma?

– W jakim sensie? – zapytałam, bo nie wiedziałam, czy jej chodzi o materialne dobra czy o cechy charakteru Tymona.

– Co ma w sobie – sprecyzowała Krysia.

– Mnóstwo zalet. Przecież go znasz, byłaś w Danii!

– Ale ja nie byłam – powiedziała Ewa. – Gadaj. Najlepiej po porządku. Przyjechałaś…

– Przyjechałam i nadziałam się na jego żonę.

– Nie żartuj!

– Nie żartuję. Ona życzyła sobie zostać w domu, więc my z Tymonem pojechaliśmy do leśniczówki i siedzieliśmy tam do dzisiaj rano.

– I coście tam robili? – zapytała Krysia. – W leśniczówce, środku zimy.

– Nie bądź naiwna – skarciła ją Ewa. – Co mogli robić? Ty powiedz lepiej, czy ponawiał oświadczyny.

– Nie ponawiał. Nie mówiliśmy o tym. Myślisz, że już mnie nie chce?

– A ty jego chcesz?

– Oczywiście!

– Na męża? I ojca?

– Chyba chcę…

Krysia obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem.

– To znaczy, że robimy razem ostatnią Orkiestrę? Będziesz się zwalniać?

– Zwariowałaś? Dlaczego ostatnią? Jakie zwalniać?!

– No a jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież on ma tu dom, tu pracuje. I co, on będzie tu, a ty w Szczecinie? Jak to będzie wyglądało?

– Może mogłabym dojeżdżać – mruknęłam, nie wierząc w to co mówię.

Obie spojrzały na mnie tym razem z politowaniem.

– A on by się nie przeniósł?

– Nie pytałam. Mówił, że nie lubi Szczecina, a lubi Świnoujście. Może dlatego, że w Szczecinie mieszka ta jego żona straszna. Wiecie, ona doszła do wniosku, że to dziecko jest Tymona…

– A on co na to?

– Nie dementował.

– No to masz problem. – Krysia westchnęła.

Po czym rzuciłyśmy się na pizzę, którą nam właśnie doniesiono.

Wieczorem zadzwonił Tymon.

– Nie gniewasz się, mam nadzieję… Naprawdę nie mogłem rozmawiać.

– Rozumiem. A teraz możesz?

– Teraz mogę. Ale wolałbym nie przez telefon. Przyzwyczaiłem się, że mam cię pod ręką. Podobało mi się. Słuchaj, najważniejsze o co cię chciałem spytać…

„Czy za mnie wyjdziesz” – pomyślałam z nagłym i kompletnie bezsensownym lękiem.

– Idą święta, nie chciałabyś spędzić ich ze mną?

– Pewnie, że bym chciała – powiedziałam z ulgą. – Ale muszę pomyśleć. Zawsze spędzaliśmy te święta rodzinnie, zwłaszcza Wigilię. A ja się ostatnio trochę z nimi pogryzłam, to mnie dręczy Wigilia byłaby dobrym pretekstem do pogodzenia się.

– No tak…

Nie chciało mi przejść przez usta zaproszenie go do nas. Musiałby wystąpić w charakterze oficjalnego fatyganta, a ja przecież jeszcze nie wiem, czy za niego wyjdę!

Ta cholerna telewizja!

Z kolei gdybym go przedstawiła jako przyjaciela, ciekawe, co powiedziałby ojciec.

– A co będziesz robił beze mnie? Pojedziesz do rodziców?

– Nie pojadę. Nie śmiej się. We Wrocławiu byłbym za daleko od ciebie. Bo chyba jednak w święta się zobaczymy? A moją Wigilią się nie przejmuj. Mam wielu przyjaciół, stale mnie ktoś zaprasza. Ale będę tęsknił za tobą. Dobrze było u Karasiów, nie uważasz?

– Uważam, jak nie wiem co.

– Chciałbym cię mieć przy sobie…

– Słuchaj, Wigilia Wigilią, ale w pierwsze święto mogę przyjechać do ciebie. Ja też chcę być z tobą. Chyba że będzie śnieżyca, to się będę bała.

– Wtedy ja przyjadę po ciebie. A słuchaj, może byśmy gdzieś pojechali razem i zostali do sylwestra? To będzie przełom stuleci… Masz jakieś plany?

– Na przełomie stuleci powinno się być z kimś, kogo się kocha – mruknęłam w słuchawkę. – To znaczy z tobą. Ale pomiędzy świętami i sylwestrem będę miała dużo roboty. Siódmego mamy Orkiestrę.

– Orkiestrę? Ach, rozumiem, mówiłaś. Chciałabyś iść na jakiś bal? Bo prawdę mówiąc, nie myślałem o tym.

– Nie, bal wykluczony. Jeżeli chcesz na bal, to nie ze mną w szóstym miesiącu… Muszę poza tym zbierać siły na tę Orkiestrę. To będzie harówka, kilkanaście godzin na plaży, a zwracam ci uwagę, że to będzie styczeń, przedtem też po kilkanaście godzin dziennie będziemy doginać.

– Jesteś pewna, że powinnaś?

– Przeciwnie, jestem pewna, że nie powinnam. Ale nie mogę zrezygnować, zrozum mnie, Tymon! To dla mnie jest wyzwanie straszna robota nie tylko redakcyjna, ale organizacyjna, ja to uwielbiam! Czekam na to cały rok! Wiesz, jak to jest satysfakcja, jeżeli nam wyjdzie?

– Nie wiem, ale wyobrażam sobie, że ogromna, skoro tak ci na tym zależy.

– No, zależy mi.

– Rozumiem. Chociaż nie pochwalam.

– Ja też nie pochwalam. Ale muszę!

– Jesteś kompletną wariatką, kochanie. Uwielbiam cię, razem z tym twoim zapałem do czynu, wiesz?

Dalszą część rozmowy poświęciliśmy nader intymnym wyznaniom. Tymon zapłaci jakieś straszne pieniądze za ten telefon.

Gadaliśmy i gadali. I ani razu nie wspomniał o małżeństwie. O byciu razem owszem, bardzo dużo, właściwie wyłącznie. A o małżeństwie nic.

Może się rozmyślił?

Wtorek, 19 grudnia

Cały dzień pracowaliśmy nad przygotowaniami do Orkiestry. Nawet nie miałam siły pogadać z Tymonem.

Dzwonił wieczorem. I znowu ani słowa o małżeństwie.

Byłam u pani profesor. Jakaś załatana. W zasadzie nie miała do mnie pretensji o nic. Kazała dużo odpoczywać.

Nie mówiłam jej o Orkiestrze.

Środa, 20 grudnia

Orkiestra.

Dobrze, że Rosio od miesiąca praktycznie sam ciągnie gram morski. Tylko mu czasem podpowiadam.

Czwartek, 21 grudnia

Orkiestra.

Trochę się zbuntowaliśmy i ogłosiliśmy piątek dniem bez Orkiestry (wyjąwszy telefon admirała, który już powinien wiedzieć, co i jak). Trzeba chociaż kupić prezenty dla rodziny!

Piątek, 22 grudnia

Hura, hura, hura!

Niech żyje marynarka wojenna!

Hydrografowie się wypowiedzieli na temat dna koło Niechorza. Pan admirał życzył nam wesołych świąt i zapewnił, że okręt dopłynie, jeżeli tylko nie będzie za dużej fali.

Nie będzie. Pogodę, jak zwykle, załatwia Krysia.

I jeszcze jedna znakomita wiadomość: okrętem dowodzić będzie nie kto inny, jak sam Ewczyny Maksio Pfaffenhoffen. Pokażemy go Polsce i Polska padnie na kolana! Urok Maksia albowiem zwala z nóg! Jest jeszcze piękniejszy od Rocha!

Poleciałam po skróconej pracy do sklepów. Zakupiłam mnóstwo prezentów dla kochanej (mimo wszystko) rodzinki.

Zrobiłam w tym celu debet wielki jak krowa. Ale przecież mam dwa konta w dwóch bankach, a Krysia poinstruowała mnie, jak należy przelewać z pustego w próżne.

Strasznie, strasznie tęsknię za Tymonem! Najwyraźniej jest mi potrzebny do życia.

Zadzwoniłam do niego i powiedziałam mu to. Ja też najchętniej jestem prosta jak dzień dobry. Nie wiem tylko, czy on teraz nie uważa, że skoro mu mówię, że go kocham, to może właśnie wcale nieprawda, tylko nie chcę się odsłaniać i tak dalej.

Po jaką cholerę, ciężką i niespodziewaną, opowiadałam mu o tamtych niefortunnych kombinacjach??? Piętnaście lat temu!

Kotuś zachowuje się przyzwoicie – wbrew moim obawom, bo zaczynam się trochę przemęczać. Ale byłam, jeszcze przed zakupami, u pani profesor, która nie miała zastrzeżeń co do naszego stanu.

42
{"b":"87899","o":1}