Myślałam, że te wszystkie Kratkie i inne protestanty odmówią spotkania z Wojtyńskim w studiu, żeby się nie wygłupić, ale okazało się, że nie znam do końca natury ludzkiej. Z radością się zgodzili. Zamierzają dać mu łupnia. No to świetnie.
Cały dzień spędziłam na odwalaniu telefonów, aż mi ucho spuchło i zachrypłam. Jedyna pociecha, że pachniałam przy tym bardzo ładnie i rzęsy miałam jak firanki dwie… Szkoda, że mnie teraz nie widział… tylko w tej podróży, wymiąchaną, zaryczaną i ogólnie nieestetyczną.
Pomontowałam sobie klocki do programu, napisałam szkic scenariusza i pobiegłam do pani profesor.
Jakoś ostatnie dni nie sprzyjały myśleniu o kotusiu. Ale jemu i tak jest nieźle. Buja się gdzieś w moim brzuchu, ciepło ma i bezpiecznie. Miejmy nadzieję, że mamusina huśtawka nastrojów nie bardzo go dotknęła.
Pani profesor zadowolona była za mnie średnio.
– Powinna pani trochę spauzować – powiedziała. – Nie może pani sobie zrobić tygodnia luzu?
– Wolałabym nie teraz. Od wtorku… jak pani profesor myśli?
– No dobrze, właściwie nic się takiego nie dzieje. Ale proszę pamiętać: jakiekolwiek niepokojące objawy i natychmiast dzwoni pani do mnie z meldunkiem. Bez żartów!
– Tak jest, pani profesor. To ja się kłaniam i idę spać.
Nie poszłam spać, tylko wyłożyłam się na łóżku i włączyłam taką jedną płytę, o której zrobienie specjalnie poprosiłam kiedyś Bartka. Ponagrywał mi na nią same wolne części Beethovena. Nawet adagio z IX Symfonii przycięliśmy przy końcu, żeby nie było już tego „bum”. Niech sobie teraz dziecko posłucha uspokajającej muzyki.
Odwiedzili mnie Krzysio z Bartkiem. Proponowali życzliwie małego rodzinnego pokerka, ale podziękowałam. Krzyś ponadto zatroszczył się o moje zdrowie.
– Ty się nie przemęczasz, szwagierko?
– Przemęczam się – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale byłam dzisiaj u mojej pani profesor i ona o tym wie. A poza tym gdybym się nie przemęczyła, to bym teraz nie miała poczucia dobrze spełnionego obowiązku.
– Ja cię rozumiem. – Mój mądry szwagier kiwnął głową. – Ale ty uważaj. A gdybyś przypadkiem potrzebowała nagłej pomocy to dzwoń do mnie na komorę, przylecę cię ratować o każdej porze. No to się relaksuj dalej.
Poszli.
Co oni wszyscy tak mnie ostrzegają?
Z drzemki wyrwał mnie dzwonek telefonu. Krysia. Podekscytowana.
– Wicia, siedzisz?
– Nie, leżę.
– A to świetnie, to cię nie powali. Słuchaj: zgadnij, co zrobił Rysio Pawłowicz?
– Ten radiowy? Ten, co był z nami w Danii?
– Ten radiowy! W Danii! To znaczy nie w Danii, tutaj.
– Nie męcz, powiedz.
– Zgaduj, zgaduj!
– Ty, Kryśka, mnie nie wolno denerwować. Co zrobił?
– Dał w mordę Leszkowi!
– Trapcowi?!!
– Tak! Spotkali się w okolicznościach neutralnych, czyli w knajpie, i Rysio powiedział, co myśli o takich insynuacjach, że wiesz, ta wycieczka do Danii, sugestia, że Tymon wszystkich przekupił. Trapiec próbował coś mówić o tobie, że tak strasznie bronisz Wojtyńskiego, że coś w tym musisz mieć, i natychmiast dostał w dziób! Aż się obalił!
– Och, nie mów! To piękne! Kochany Rysio! Kiedy mu to zrobił?
– Kwadrans temu. Paweł przy tym był i natychmiast do mnie zadzwonił, bo gdzieś posiał komórkę z twoim numerem, a mój pamiętał na pamięć.
– Ajajaj… A Trapiec parszywiec co na to?
– Nic. Coś tam chciał, ale Rysio był jak lew, a poza tym stanął za nim Pawełek i też chciał go lać, więc zmienił lokal.
– Krysia! Kochana! To najpiękniejsza wiadomość ostatniego stulecia! Są jeszcze ludzie na tym świecie… Czekaj, to ja natychmiast wysyłam sms-a do Ryśka.
– No, to ja się wyłączam. Cieszę się, że sprawiłam ci przyjemność.
– Wielką jak kamienica! Pa, do jutra.
Wystukałam na komórce: „Rysiu, jesteś wielki, wspaniały i ja cię kocham!”, po czym wysłałam wiadomość.
Po dwóch minutach miałam odpowiedź. „Cała przyjemność po mojej stronie. Ja ciebie też. Zawsze do usług”.
Poszłam spać radosna jak świnka w deszcz.
Idąc za mądrą radą mojej Krysi, udałam się do banku – nie tego mojego dotychczasowego – i założyłam sobie konto. Teraz mam dwa, w różnych bankach. Zobaczymy, jak będzie w praktyce wyglądało to przelewanie z pustego w próżne.
Ale zrobiłam w międzyczasie sondę wśród kolegów. Mnóstwo osób tak ma i uważają to za bardzo dobry patent.
Laba totalna. Pani profesor byłaby zachwycona. Siedzę w domu, przyrządzam sobie lekkie jedzonka, słucham wyłącznie pogodnej muzyki (wszystko w dur!) i rozmawiam z kotusiem.
Bardzo sympatyczne z niego dziecko.
Muszę się poważnie zastanowić nad imieniem. To znaczy nad imieniem dla panienki, bo synek będzie miał na imię po prostu Maciuś. Chcę, żeby Maciek był jego ojcem chrzestnym i chcę, żeby mój Maciuś miał po nim charakter. Matką chrzestną będzie oczywiście Krysia, ale Krystyn w naszej rodzinie jest już straszna mnogość, więc daruję sobie jeszcze jedną.
Może Marianna? Ładne i staropolskie.
Poza tym tęsknię za Tymonem.
Dobrze, dobrze, wiem, że nawet jeśli, to nie teraz, bo będzie, że nie jestem obiektywna. A ja jestem, kurczę blade! Gdyby rzeczywiście był aferzysta, to bym palcem nie kiwnęła w jego obronie, choćbym się zakochała na śmierć i życie.
Oczywiście wolę, że nie jest.
Ciąg dalszy laby.
Jednak już trochę nerwowo. Kontynuujemy muzyczkę, ale już więcej energicznego Mozarta. Mama zapraszała na obiad, ale podziękowałam, bo nie byłam pewna, czy chcę się spotkać z ojcem. Poza tym przecież wypisał mnie z rodziny. Ale nie mówiłam nic mamie, wyłgałam się koniecznością odpoczynku i brakiem apetytu na gołąbki z kaszą.
Zrobiłam sobie olśniewająco piękny manikiur.
Poniedziałek, 20 listopada
Rano spotkałam się z Maćkiem. Obejrzał scenariusz i zaakceptował.
– Dobrze, Wikuś, to jest w zasadzie proste. Poradzimy sobie.
– Tylko słuchaj, Maciek, tu może się tak zdarzyć, że oni będą chcieli zwekslować na jakieś sobie tylko znane tory. Jeżeli to okaże się ważne, będziemy kombinować w trakcie. W zasadzie wszystkie materiały filmowe powinny się ukazać, ale gdyby trzeba było zmienić ich kolejność, to ja się postaram podprowadzić w ten sposób, żebyście spokojnie zdążyli przewinąć kasetę.
– Tylko nie pozwól im godzinami gadać.
– Dam sobie radę.
– A Roch?
– Jeżeli mu się rozmowa wymknie spod kontroli, to będę interweniować. Na razie jesteśmy umówieni, że strzelamy na przemian, raz on, raz ja. Temat mamy opanowany oboje. Staramy się spokojnie dojść prawdy, bez zaplanowanych emocji.
– A niezaplanowane?
– Mogą się zdarzyć.
– Ale nie z waszej strony?
– No wiesz…
– No to świetnie, jesteśmy umówieni. Dobrze będzie, Wikuś. A jak się czujesz? Jak zniosłaś tę wycieczkę?
– Ja ci dam wycieczkę! Słyszałeś, co się stało jednemu takiemu co mówił, że to była wycieczka?
– Słyszałem, słyszałem. Nie przypuszczałem, że Rysiek taki kozak. Bo że Trapiec dupek, to od dawna wiadomo.
– To samo mu powiedziałam! A czuję się dobrze, dziękuję za troskę. No dobrze, to do wieczora, Maciusiu kochany… I pamiętaj, że mam wyglądać na góra dwadzieścia pięć lat i pierwszy miesiąc!
– Masz to u nas!
– Kiedy za konsoletą siedzi Maciek, wyglądam na dziesięć lat mniej, a kiedy niektórzy inni, na dziesięć więcej…
Półtorej godziny przed anteną pojawił się mój przepiękny Rosio, jak zwykle zadowolony z życia i uśmiechnięty mile. Pani strażniczka znowu dostała zawału na jego widok. I kto by pomyślał, że Rosio potrafi krew wypić i dziurki nie zrobić.
Już właściwie wszystko było omówione, więc poszliśmy się malować.
Nasza charakteryzatorka była jedyną znaną mi kobietą, która na widok Rocha nie dostawała miękkich kolan. Zapytałam ją kiedyś dlaczego.
– A bo wiesz, Wikuniu – odpowiedziała pogodnie – ja widziałam u niego pryszcze na czółku…
– I co?!
– I nic. Zapaćkałam mu korektorem, nic nie było widać.
No tak, po czymś takim najpiękniejszy mężczyzna nie jest nas w stanie powalić na kolana.
Godzinę przed anteną zaczęli się zjeżdżać przeciwnicy. Z jednej strony był tylko Tymon w towarzystwie znanego nam już inspektora oraz paru jajogłowych od połowów i biologii morza, z drugiej zaś wielce malownicza grupa rybaków o szalenie stylowym wyglądzie. Na ich czele, oczywiście, mój faworyt, pan August Kratky, jak również działacz związkowy, niejaki Raduński (ten kucharz bywały w świecie mediów), oraz potężny Kołodziejczyk i zajadły Sałata.
Tymon wyglądał, jakby w ogóle nie spał ostatnimi czasy. Rybacy byli bardzo zadowoleni z siebie. Wpuszczaliśmy ich po kolei do charakteryzatorni, żeby Terenia mogła ich wypudrować. Genialna dziewczyna, z własnej inicjatywy zlikwidowała Tymonowi cienie pod oczami. Umalowani wchodzili do studia, gdzie dźwiękowiec przypinał im mikrofony na długich kabelkach, po czym pokazywaliśmy im, gdzie mają siadać.
– O, widzę, że pani redaktor ma już wszystko przewidziane: kto, gdzie i z kim – zagrzmiał Kołodziejczyk. – A czemu to ja nie mogę sobie usiąść koło pana Wojtyńskiego? Pan Wojtyński się boi?
– A wie pan, nie pytałam – odpowiedziałam, starając się mówić swobodnie i pogodnie. – Chcemy, żeby nasi widzowie od razu orientowali się, kto jest po której stronie. Po co mają kombinować? Niech się lepiej skupią na sprawie.
– Aha – zgodził się uprzejmie Kołodziejczyk. – Racja!
Z sufitu rozległ się wyraźny i uprzejmy głos Maćka:
– Dobry wieczór państwu, nazywam się Maciej Kochański, będę realizował ten program. Wika, Rochu, powiedzcie, w jakiej kolejności będziecie przedstawiali panów?
– Tak jak masz napisane – odpowiedziałam sufitowi. – Wszyscy są obecni i wszyscy siedzą w tej kolejności, jaką masz w kwicie.
– Dziękuję, wszystko wiem.
– Poproszę teraz państwa o próbę głosu – z sufitu przemówił z kolei realizator dźwięku. – Każdy z państwa po trzy słowa, poczynając od pana z lewej… pana w szarej marynarce.