– A co mamy mówić? – zapytał pan w szarej marynarce, docent z Wydziału Rybactwa.
– Już nic, dziękuję. Następny pan proszę.
Tymon siedział po mojej prawej ręce. Starałam się na niego nie patrzeć i nie myśleć o żadnych pozaprogramowych sprawach. Nie przyszło mi to z łatwością.
– Dwie minuty do anteny – ogłosiła Krysia.
– Krysia, przed końcem pokaż mi czas – poprosiłam. – Dziesięć minut, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.
– Dobrze.
– Za chwilę wchodzimy na antenę – powiedział Maciek z góry. – Pamiętajcie, na powitanie Roch mówi do jedynki. Wika do trójki.
– A potem? – zainteresował się Kołodziejczyk.
– Potem jak leci – odpowiedziałam. – Teraz już proszę nie rozmawiać.
– Uwaga, weszły reklamy – poinformował Maciek. – Minuta.
Przeleciały erotyczne reklamy twarożku oraz lodów na patyku i pokazała się nasza czołówka.
– Jesteśmy na antenie – zawiadomił Maciek i wyłączył się na dobre.
W studiu panowała ta niesamowita cisza na parę sekund przed wejściem. Kocham te chwile napięcia. Adrenalina mi podskakuje i cera się poprawia od tego.
W połowie czołówki wszedł dźwięk na nasze głośniki w studiu, potem urwało się, a na kamerze numer jeden zapłonęło czerwone światełko.
– Dobry wieczór państwu – powiedział ciepło, acz bez przesady Roch. – Nasz dzisiejszy program w całości poświęcamy tematowi, który od kilku tygodni nie schodził z pierwszych stron gazet i pojawiał się we wszystkich wydaniach wiadomości telewizyjnych. Jest już chyba dobry moment na to, by przyjrzeć się całej sprawie bez emocji. Przypomnijmy na początek fakty.
Poleciał trzyminutowy materiał, w którym było wszystko o aferze, aż do momentu naszego wyjazdu do Danii. Obecni w studiu z natężeniem wpatrywali się w monitory. Zauważyłam, że jedynie Tymon się tak nie natężał, słuchał tylko dźwięku.
– Duńskie kutry otrzymały od swojego rządu polecenie natychmiastowego opuszczenia łowiska – przeczytał lektor, kutry odwróciły się zadkiem, czyli rufą i odpłynęły. W kadrze pozostała stopklatka: dwie paskudnie wyglądające jednostki straży granicznej.
Maciek wpuścił studio.
– Są z nami dzisiaj niemal wszyscy zainteresowani tematem – powiedział Roch do jedynki. – Również nasza koleżanka redakcyjna, Wiktoria Sokołowska, która zebrała cały materiał, od początku aż do dzisiaj przyglądając się sprawie.
Popatrzyłam chłodno w obiektyw trójki i zaczęłam przedstawiać panów rybaków. Najbliżej mnie siedział August Kratky. Strasznie nadęty. Miałam ochotę go kopnąć. Nie potrafił siedzieć cicho nawet przez chwilę i powiedział swoje „dzień dobry państwu”, a ponieważ oczywiście nie miał włączonego mikrofonu, w efekcie zrobił karpia.
Potem poleciało. Miejscami robiła się z tego zażarta dyskusja, przy czym rybacy z moim ulubionym Kratkym, obrońcą uciśnionych, nagadali masę głupot, które jajogłowi zbijali bezlitośnie naukowymi argumentami i wynikami najnowszych badań. Nie wszyscy jednak obecni w studiu wyglądali, jakby rozumieli.
Tymon był świetny. Spokojny, rzeczowy, nie rozgadywał się, na wszystkie swoje twierdzenia miał dowody.
Roch też najwyraźniej był na fali. Właściwie pierwszy raz współprowadził program z ostrą dyskusją, zazwyczaj był po prostu prezenterem i ekspertem od niektórych rzeczy. Tu musiał kontrolować rozmówców. Przy mojej pomocy, naturalnie; gotowa byłam w każdej chwili interweniować, gdyby zaszła potrzeba, ale nie zaszła. Aczkolwiek pojawiały się tu i ówdzie inwektywy, wszystkie w jedną stronę, bo Tymon nie bawił się w wycieczki osobiste.
Doszliśmy do zarzutu o bandycką eksploatację łowiska i rabowanie zasobów Bałtyku. Jajogłowi stwierdzili spokojnie, że żadnego rabunku nie ma, a zasoby mają się nieźle. Usiłowali pokazać jakieś wykresy, aleśmy ich spacyfikowali. Nieumówione, nie pokażemy. Rybacy zaprotestowali ostro przeciw takiemu traktowaniu panów z akademii, widać wyobrazili sobie, że jajogłowi ich bronią. Wyprowadziłam ich z błędu, za co mnie nie polubili. Potem poszedł materiał z Danii. Nasz inspektor wszystko potwierdził. Ja opowiedziałam o rozmowie z duńskimi kontrolerami. Pokazaliśmy kwity, z których wynikało, że Tymon jest w porządku, a szproty wymiarowe, jak najbardziej.
I wtedy Kratky jadowicie wycedził:
– A, pani redaktor też była na tej wycieczce w Danii. To my już rozumiemy, dlaczego pani redaktor tak broni pana Wojtyńskiego!
Byłam na to przygotowana.
– Wycieczkę zafundowały nam nasze redakcje; mówię to w imieniu wszystkich dziennikarzy, którzy tam byli. I zapewniam pana i państwa, że nie była to impreza wypoczynkowa. Widzieli państwo na naszych zdjęciach, w jakich warunkach przyszło nam pracować. Proszę mi wierzyć, wybrzeże Morza Północnego w połowie listopada to nie Riviera. Poza kilkoma godzinami w porcie resztę czasu w tej dwudniowej „wycieczce” zajęła nam jazda samochodem i promami.
Jajogłowi zaśmiali się, Tymon spojrzał na mnie bez wyrazu.
Kratky wybuchnął:
– No to jak to jest, że na jedno skinienie pana Wojtyńskiego dziennikarze tak lecą w takie parszywe warunki? I pani mi chce wmówić, że to tak bez powodu?
Tymon zacisnął usta. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie, pilnując, żeby nie weszło w kamerę i powiedziałam:
– Powodem było czyste umiłowanie prawdy, niezależnie od te go, czy pan w to wierzy, czy nie. Swoją drogą – zwróciłam się do Tymona – może pan Kratky ma rację? Dlaczego pan właściwie jeszcze nie dał nam żadnej łapówki?
– Najmocniej przepraszam – odpowiedział mi Tymon bardzo uprzejmie. – Zapomniałem zaplanować w budżecie mojej firmy. Jestem niepocieszony.
– My też jesteśmy niepocieszeni – westchnął fałszywie Roch. – Pan Kratky chyba najbardziej. A jakie wnioski z tego pan wyciągnie na przyszłość?
– Powinienem chyba wyciągnąć taki wniosek, że nie należy się wychylać, bo jeżeli u nas człowiek wykaże się inicjatywą, to jeśli podatki go nie zjedzą, zjedzą go koledzy. Ale wyciągnę inny nieco. Będę się w przyszłości jeszcze skrupulatniej zabezpieczał formalnie i będę się starał przewidzieć wszystkie, nawet najbardziej idiotyczne posunięcia moich konkurentów. W naszym kraju sama uczciwość nie wystarczy. Nawet jeśli w grę wchodzi autentyczny interes państwa, a takim były moje przedsięwzięcia, ponieważ podatki płaciłem niemałe.
– A wnioski w tej sprawie? – spytał Roch, nieco nerwowo, bo już Krysia pokazywała dwa palce.
– W tej sprawie moi prawnicy już przygotowują pozwy sądowe przeciwko ministerstwu, które spowodowało zerwanie umów i straty finansowe, jak również przeciw tym panom – tu lekceważąco skinął w stronę Kratkiego – o zniesławienie.
– O, przepraszam – uniósł się Kratky. – Widzę, że tu pan Wojtyński miał zaplanowane ostatnie słowo!
– Proszę, ma pan pół minuty – powiedziałam, bo co mi szkodzi, niech się program zakończy mocnym akcentem folklorystycznym. – Czy uważacie panowie sprawę szprotek za zakończoną?
– O nie! – zagrzmiał Kratky. – Ja widzę, że nic się w tym kraju nie zmieniło! Że nadal rządzi pieniądz i bezprawie! Wyprzedaż majątku narodowego! Marnowanie zasobów przyrody! Tak dalej nie może być…
– Proszę o konkrety i krótko, co zamierzacie. – Krysia już miała dłonie złożone w literę T: time, czas, kończ!
– Będziemy walczyć, proszę państwa, będziemy walczyć…
– Rozumiem, będą panowie walczyć, dziękuję!
– A my będziemy przyglądać się tej walce – zakończył Roch. – Dziękujemy za udział w programie – dodał, zwracając się w stronę gości – i za uwagę. – Skłonił grzywę w stronę kamery numer jeden.
Bing, bing, poszła tyłówka. Kiedy pojawiła się plansza ośrodka, weszła na nas Warszawa.
– Zawodowo – powiedziała Krysia. – Co do sekundy.
Niemrawo wychodziliśmy ze studia. W holu zaczęłam się żegnać i dziękować wszystkim za to, że byli uprzejmi się zjawić. Napięcie opadło i czułam się jak wyżęta szmatka. O ile szmatka się czuje. Nie byłam zupełnie zadowolona. Wprawdzie udowodniliśmy racje Tymona, ale cóż z tego, kiedy żaden z przeciwników tym się nie przejął.
Jajogłowi poszli sobie pierwsi, jak to oni. Żegnałam się właśnie – dość oficjalnie i na pan – z Tymonem, kiedy podszedł do nas Kratky z obstawą.
– No i co, panie Wojtyński? Z nami pan nie wygra. Nie ma takiej możliwości. Nas jest wielu, a pan nas chciał wykiszkować! Nie da pan rady, ja to panu mówię! Nawet przy pomocy pani redaktor.
– Mam wrażenie, że wyczerpaliśmy już temat – powiedział chłodno Tymon. – Życzę szczęścia na posadzie dyrektora departamentu.
– Czego, czego? – zainteresował się duży Kołodziejczyk. – Dyrektora…
– Dyrektora departamentu w Ministerstwie Transportu. Na miejsce tego, który przyznał, że niepotrzebnie wystraszono się waszych gróźb. Kolega panom nie wspominał?
– August, to prawda? – Rybacy jak jeden zwrócili oczy na Kratkiego.
– No, wiecie, to jeszcze nie jest całkiem pewne…
– A ja słyszałem, że już jest – powiedział Tymon i odwrócił się w moją stronę. – Nie wspominałem o tym w programie, bo jeszcze istotnie to nieoficjalna wiadomość. Ale pewna.
– Przecież mieliśmy zakładać spółki rybackie, miałeś tym pokierować!
– Warszawa nie leży na biegunie, panowie. – Kratky odzyskał kontenans, z zaskoczenia zagubiony. – Będziemy w kontakcie.
– Ja bym na to nie liczył – wtrącił, chichocząc, Roch. – Wygląda na to, że panowie zostali sierotami. Dyrektor departamentu ma niezłą pensję, a będzie miał wiele zajęć w stolicy, może nie prędko pokazać się znowu na Wybrzeżu.
Dostałam ataku śmiechu.
– Ależ tam szybkie decyzje podejmują w tym ministerstwie!
– Na naszych plecach tam wjechałeś – zgłosił pretensję Sałata.
– Lepiej, żebyś o nas tak zaraz nie zapomniał.
– To ja życzę wszystkim panom szczęścia – powiedziałam stanowczo. – Nas interesowała sprawa szprotek, a nie kariera pana Kratkiego. Do zobaczenia przy następnych okazjach, proszę pamiętać, że jakby co, to jesteśmy do dyspozycji!
Zawinęłam się i poszłam. Tymon poszedł za mną, więc po paru krokach zatrzymałam się, tak, żeby nasi goście mogli nas widzieć, ale niekoniecznie słyszeć.
– No i co? – zapytałam mało inteligentnie. Na więcej nie miałam siły.