– Co to za dom bez córeczki? Co to za rodzina z jedynakiem? – powtarzał do znudzenia. – Powinniście jeszcze mieć córkę. Ostatecznie medycyna poszła naprzód.
W końcu zeźlona Mela huknęła:
– Jak tato tak koniecznie chce mieć w domu małą dziewczynkę, to może niech ją tato sam zrobi! Ostatecznie medycyna poszła naprzód, a późne rodzicielstwo jest dzisiaj w modzie! A jakby się tak od razu nie udało, to można in vitro!
Po czym wykorzystała chwilowe zatchnięcie się ojca i wyszła, trzaskając drzwiami. Dał jej spokój, przerzucając się na mnie, niestety.
No więc dostanie dzisiaj pożywkę do kolejnych dyskusji o niczym.
Czerwone róże od pana Janeczka zapewniły mi efektowne entree.
– Coś takiego, a ja myślałam, że zapomniałaś – zdumiała się mama z ledwie dostrzegalnym odcieniem żalu w głosie (nie będzie mi można wypominać). – Nic nie dałaś po sobie poznać, kiedy u ciebie byłam rano.
– Jak mogłabym zapomnieć – powiedziałam bezczelnie. Kątem oka dostrzegłam podniesione brwi mojego ulubionego siostrzeńca. – To co, rozumiem, że siadamy do stołu?
Obiadzik był stosowny do okoliczności. Żadna tam fasolka po bretońsku. Same smakołyki, ukochane przez rodzinę. A ponieważ rodzina miała gusta urozmaicone, toteż obiad wyglądał nieco nietypowo. Na przystawkę były grzybki leśne zapiekane w kokilkach. Mama uwielbia grzybki. Tatuś z kolei kocha pomidorówkę z makaronem świderki. Była. Amelia przepada za smażonym łososiem. Mama usmażyła łososia. Krzyś – choć przyżeniony, jednak też już rodzina – uhonorowany został jarzynką w postaci kalafiora z masełkiem i tartą bułką. Na moją cześć były lody, a na cześć Bartłomieja solidne ciasto drożdżowe z kruszonką.
Żaden porządny kuchmajster nie ośmieliłby się tak skomponować menu jubileuszowego, było nie było, obiadu. My jednak byliśmy zachwyceni.
Przy tym cieście, kawie i tokaju zdecydowałam się wygłosić swoją rewelację. Ponieważ tokaj zawsze dobrze wpływał na moje samopoczucie, nadałam komunikat w tonacji dość beztroskiej.
– Kochana rodzino – powiedziałam, podnosząc w górę kieliszek węgrzyna. – Piliśmy już zdrowie czcigodnych jubilatów i zdrowie progenitury, ale nie wiem, czy w tych toastach za progeniturę uwzględnialiśmy progeniturę potencjalną. A właściwie nie potencjalną, ale jeszcze niedokładnie znaną, bo nie wiem, czy to będzie córka czy syn. Możemy?
I chlupnęłam sobie łyczek. Twoje zdrowie, dzidzia, obojętne jakiej płci.
Rodzina, zamiast pójść w moje ślady, zastygła nad resztkami jubileuszowej uczty. Pierwszy odblokował się Krzysio.
– Co ja słyszę, szwagierko! Będziesz miała dziecko, jak wnioskuję z twojego toastu! No to wszystkiego najlepszego, gratuluję, zdrowie dzidziusia!!
I też sobie chlupnął.
Bartek był drugi.
– Ciociu, świetnie! To ja będę wujkiem?
– Niestety, nie. Kuzynem albo czymś w tym rodzaju. Wujkiem będzie twój tato, a mama ciocią.
W tym momencie odblokowało resztę i trzy pytania padły jednocześnie.
– Wychodzisz za mąż? – Ojciec.
– Który miesiąc?! – Mama.
– Z kim?! – Siostra.
– Po kolei proszę – powiedziałam z godnością. – Najpierw odpowiem mamie, bo to najłatwiejsze pytanie. Trzeci miesiąc. Ciąża przebiega prawidłowo, dziękuję bardzo. Teraz tobie, tato. Nie wiem, czy wychodzę, ale raczej nie. Raczej zdecydowanie nie. Meluś, nie powiem ci z kim. Wam zresztą też nie powiem, bo skoro za niego nie wyjdę, a są przesłanki do tego, by sądzić, że również on się ze mną nie ożeni, ta sprawa wydaje się pozbawiona znaczenia. Jeżeli rozumiesz, co mam na myśli.
Amelii iskrzyły się oczka.
– Znamy go? – próbowała drążyć.
– Raczej nie. Ale jest sympatyczny, więc dziecko też może być sympatyczne. Zwłaszcza zważywszy na anielski charakter mamusi.
Mama była wyraźnie zatroskana.
– Ale jeśli za niego nie wyjdziesz, to on ci chyba będzie płacił na to dziecko? A czy da mu nazwisko?
– Sądzę, że wątpię. W obydwu wypadkach, mamciu. Ani forsy, ani nazwiska. Zresztą nasze jest dużo ładniejsze. Sokołowski. Czuję, że to chłopak.
Siostrzyczka dołożyła swoje:
– On cię nie chce, czy ty jego nie chcesz? On nie chce – domyśliła się od razu. – Ciekawe czemu? Żonaty?
Wreszcie i ojciec odzyskał na dobre trzeźwość umysłu i natychmiast wsiadł na swojego ulubionego konia.
– Moja droga, jak ty to sobie wyobrażasz? Może w twoim środowisku takie historie są normalne, ale przecież musisz sobie zdawać sprawę z tego, że dziecku potrzebny jest ojciec.
– Moje będzie musiało zadowolić się mamusią. Oraz ciocią, wujkiem, dziadkami i ukochanym kuzynkiem Bartkiem. To jest całkiem duża rodzina. I mam nadzieję, że będzie kochająca.
Krzysio, człowiek życzliwy i spontaniczny, jak zwykle wyrwał się przed orkiestrę.
– Jak możesz podawać to w wątpliwość! Będziemy szczeniaka uwielbiać. Ja mu sprawdzę bioderka, chcesz? Za darmo!
Krzyś jako ortopeda miał doświadczenie w sprawie niemowlęcych bioderek, dorabiał sobie bowiem w przychodni spondyliatrycznej.
Bartek poszedł za ojcem jak w dym.
– Ja z nim będę grał w nogę – obiecał. – I nauczę go jeździć na rowerze, deskorolce, hulajnodze, wrotkach oraz samochodem tatusia. Mojego – dodał uściślająco.
– A jeśli to będzie dziewczynka? – zapytałam.
– Ciocia mówiła, że czuje chłopaka. Ale jeżeli dziewczynka… To nie wiem. Ale coś wymyślę. Bycie starszym kuzynem zobowiązuje.
– No widzicie – powiedziałam nieopatrznie do rodziców – tatuś jest zbędny. Mężczyźni są w naszej rodzinie.
Tym niewinnym żarcikiem rozwścieczyłam własnego pryncypialnego tatusia.
– Moja droga! Ja ciebie zupełnie nie rozumiem! Dziecię to jest Obowiązek – powiedział to wielką literą – a nie przyjemność. Nie rozrywka. To jest Odpowiedzialność. Nie poradzisz sobie sama. Nie wychowasz go właściwie. Żądam od ciebie, żebyś nam powiedziała, kto jest ojcem twojego dziecka, a ja z nim porozmawiam. Nie będzie się wymigiwał od odpowiedzialności. Nawet jeżeli moja własna córka nie ma jej w ilości wystarczającej.
Odechciało mi się żartów.
– Tato – powiedziałam miękko – nie musisz się tak denerwować od razu. Wybacz, ale ci nie powiem, kto to taki. To moja sprawa, jego i naszego dziecka, a właściwie mojego dziecka. W każdym razie na pewno nie twoja. Tobie musi wystarczyć, że być może będziesz miał wnuczkę…
– Wnuczkę to ja bym chciał mieć, ale nie od niezamężnej córki! – ryknął tato. – To jest szczyt cynizmu, postarać się o dziecko, żeby mieć je bez ojca! Jak zabawkę! A kiedy ci się zabaweczka znudzi, to co z nią zrobisz? Oddasz do domu dziecka? No, na to nie pozwolimy! Ale twoim obowiązkiem jest zapewnić mu normalną rodzinę!!!
Zesztywniałam mniej więcej w połowie przemówienia.
– Przeholowałeś, tato. – Starałam się, żeby mój głos brzmiał spokojnie i chłodno. – Twoje stwierdzenia są nieuprawnione; tak to się mówi w twoim prawniczym slangu? Nie postarałam się o dziecko dla zabawy. Nie spodziewałam się, że ono się pojawi, ale skoro już jest, nie będę uganiać się za jego ojcem tylko po to żeby miało pełną rodzinę. Wolę, żeby miało niepełną, za to kochającą. Ja sobie poradzę z utrzymaniem nas dwojga. A na pewno nie będę prowadziła żadnych wojen w jego imieniu. Na razie chyba was pożegnam, bo zaczynam się źle czuć. Nic poważnego Krzysiu, boli mnie trochę głowa. Przedyskutujcie sobie beze mnie, tylko pamiętajcie, że ja zdania nie zmienię. Przepraszam was za zmarnowanie takiego pięknego jubileuszu, ale myślałam, że się po prostu ucieszycie.
– Odprowadzę cię na górę – oznajmił stanowczo Krzyś i mimo moich protestów poszedł za mną. Rodzina zabierała się właśnie do dyskusji.
– Krzysiu drogi – powiedziałam słabo. – To miło z twojej strony, ale chyba sam rozumiesz, że ja się teraz muszę po prostu wypłakać. I wcale nie chcę, żebyś patrzył, jak mi puchną oczka. Więc idź sobie…
– Zaraz pójdę. Tylko chcę ci powiedzieć, że masz absolutną rację. Nie wiem, co na to powie moja żona i cała wasza rodzina, ale na mnie możesz liczyć. Myślę zresztą, że oni się też zreformują z czasem. W końcu jesteś już duża. Wiesz, co robisz.
– Ale ojciec myśli, że ja specjalnie chciałam mieć dziecko… Cholera, jestem cyniczna, ale przecież nie do tego stopnia! Przecież mnie teraz będzie trudniej niż kiedykolwiek. Czy on tego nie rozumie? Ja tak naprawdę nie wiem, co ze mną będzie, czy uda mi się utrzymać pracę… Kurza twarz ścierką nakryta! Idź już, Krzysiu!
– No dobrze, ja już idę, ty sobie popłacz, a potem weź prysznic i porządnie się wyśpij. Najlepiej zapuść sobie do spania jakieś łagodne szkockie balladki. No, pa.
Szkockie balladki! Trafił w dziesiątkę. Rozryczałam się jak szalona. Co za koszmarna rodzina! Jeden szwagier przytomny człowiek. Aha, siostrzeniec też. Czemu ten Krzysiek ożenił się z Melą, nie ze mną? No tak, miałam trzynaście lat, a ona dziewiętnaście. Boże! Wyprowadzę się i będę miała spokój. Albo zamknę – nie, zamuruję – wewnętrzne przejście między górą i dołem naszego domu. Nie będę z nimi utrzymywała kontaktów! Może z Krzysiem i Bartkiem. Reszta może się wypchać. Jak to mówił Bartuś? Na drzewo, banany prostować. Dam sobie radę, choćbym miała pęknąć.
Ulżyło mi. Zrobiłam sobie prysznic. Okłady ze świetlika na oczy – ledwo mi te oczy było widać, zawsze puchnę przy płaczu, to nie w porządku. Amelia płacze bez dodatkowych efektów i cały czas wygląda estetycznie. Starsza siostra. Piękniejsza. Mądrzejsza. Prawniczka, jak ojciec, dlatego się dogadują. Nałożyłam na twarz moje kosztowne francuskie kremy. Oraz popsikałam się ulubionym zapachem Givenchy III. Ostatnio przeczytałam, że oni ten zapach robią od lat dwudziestych! I tyle lat przetrwał, żeby mi sprawić przyjemność… Włączyłam sobie te szkockie ballady. Piękne, bardzo piękne. Przeważnie smutne. Ale nie takie smutne do płaczu, tylko łagodnie melancholijne. Uśpiły mnie.
Poniedziałek, 30 października
Normalnie nie wstaję z własnej woli o siódmej rano, ale dzięki wczorajszej awanturze położyłam się spać przed Wiadomościami.
I od razu przypomniał mi się Wojtyński z jego szprotkami. Dzisiaj już musi być w gazetach.
Ubrałam się ze szczególną starannością, wykonałam makijaż klasy światowej i zaczęłam wyglądać jak lala. Z wyjątkiem może drobnych śladów opuchnięć przy powiekach. Ale tusz Bourgeois (dobrze, swoją drogą, że go wczoraj zmyłam, jak tylko zaczęłam ryczeć) zrobił mi rzęsy na pół kilometra. Za to go lubię. Lancòme mi się też tak podobał, nawet może nieco bardziej, tylko żeby nie był taki drogi.