Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Śniadanko. Pani profesor mówiła, że mam się starać regularnie odżywiać. Pożywiłam się dwoma tostami. Jeden z serkiem Radamer, a drugi z dżemem produkcji mojej mamuni. Lekkie i smaczne. Kawka. Też smaczna.

W ogóle jakoś lepiej dziś świat wygląda.

A ten bukiet pana Janka na stoliku – pycha. Różnokolorowe irysy i tulipany, wesołe i wiosenne.

– Tak, kochanie – powiedziałam głośno i bezosobowo, bo cały czas brałam pod uwagę możliwość, że to jednak będzie córeczka. – Życie generalnie jest w porządku. Ludzie też, chociaż czasami trudno z niektórymi wytrzymać. Ale poradzimy sobie, kotek. Poradzimy sobie!

Do pracy wychodziłam o ósmej trzydzieści, co zdarza mi się tylko wówczas, gdy mam umówione zdjęcia albo montaż.

Mój samochód stał pod drzewem, obsypany kolorowymi liśćmi. Słońce świeciło mu w same szyby. Będzie w środku ciepło.

Swoją drogą ślicznie dziś wygląda moja dzielnica w tych kolorowych liściach!

No po prostu same przody!

Zajechałam do firmy, postawiłam auto na wewnętrznym parkingu i natychmiast poleciałam kupować gazety. Kupiłam wszystkie dzienniki.

Było. Wszędzie było. Najbardziej ekspresyjny artykuł napisał taki jeden hunwejbin, niejaki Trapiec Leszek, którego zdecydowanie nie lubię, bo mi się już kiedyś naraził jednostronnym podejściem do problemów. Jak złapał temat za nogi, to trzymał kurczowo, na wszelki wypadek nie próbując porządniej dokumentować, bo jeszcze by się mogło okazać, że problemu tak naprawdę nie ma i wierszówka może przepaść.

Tytuły były przepiękne, co jeden to lepszy: Duńskie kutry na naszych łowiskach! Rybacy zablokują porty i Kto jest wrogiem polskich rybaków? oraz najlepszy, cholernego Trapca: Biznesmen czy gangster?

Z pisaniny kolegów prasowców wynikało, że niejaki Tymon Wojtyński, mąż córki jednego z byłych dygnitarzy wojewódzkich, właściciel prywatnego przedsiębiorstwa rybackiego, wyczarterował duńskie kutry, które podstępnie wpłynęły na nasze wody i łowią szprotki w ramach naszych polskich limitów połowowych. A potem odstawiają je do duńskiej mączkarni. Szprotki są duże i piękne, do puszki, a nie na mączkę. Duńskie kutry są duże i pazerne, a polscy rybacy niedługo nie znajdą w Bałtyku ani jednej rybki, przez co zginą z głodu już niebawem, oni i ich rodziny. A ten łobuz i gangster Wojtyński powinien dać pracę polskim rybakom, jak już jest taki kapitalista wyżarty. Tu następowały ekspresyjne opisy willi Wojtyńskiego i jego ekskluzywnych samochodów. Oraz zapowiedź, że jeżeli po Wszystkich Świętych nadal będzie grabił nasze łowiska, to rybacy zablokują wejścia do portów w Świnoujściu, Kołobrzegu i Ustce…

Artykuły zdobiły kiepskie fotografie kutrów na morzu i kilka byle jakich zdjęć gangstera w towarzystwie miejscowej elity (pewnie miało to dać do myślenia ludziom, że niby trzyma z VIP-ami, to w razie czego będą go kryć).

No, faktycznie, po co on czarterował duńskie kutry, kiedy miał pod nosem pełno naszych? Nie mógł to dać zarobić naszym chłopcom? I dlaczego łowi takie ładne, duże szprotki? Osobiście bardzo lubię wędzone szprotki i jestem przeciw temu, żeby jacyś Duńczycy przerabiali je na mączkę.

Coś to za prosto wygląda. Trzeba będzie pogadać z facetem, dziś przecież ma się u mnie zjawić. Chociaż może niekoniecznie. Lepiej będzie dzisiaj go łagodnie spławić i jak najszybciej pojechać do niego, do Świnoujścia. Przy okazji zobaczę, jak wyglądają te jego skarby sezamu.

Wyprztykałam jego numer na komórce.

– Panie Tymonie, bardzo pana przepraszam, nie mogę się z panem dzisiaj spotkać. Niespodziewane przeszkody natury prywatnej. Ale nie chciałabym zostawić sprawy odłogiem ani chwili dłużej, niż muszę. Jutro i pojutrze w zasadzie święta. Czy w czwartek będzie pan uchwytny w Świnoujściu? Powinnam tam jechać jeszcze w innej sprawie, to sobie połączę dwa wyjazdy.

– Czytała pani?

– Czytałam. Bardzo efektowne. Może trochę za efektowne. Musimy porozmawiać, potrzebuję więcej informacji.

– Dobrze. Będę na panią czekał. Gdzie pani sobie życzy przyjechać? Firmę mam w zasadzie w domu, ale możemy się spotkać gdziekolwiek.

W domu ma firmę! Doskonale, nie muszę kombinować, jak by tu zobaczyć ten jego dom.

– Przyjadę do pana do domu. Proszę mi podać adres.

Umówiliśmy się na dwunastą. Zdążę spokojnie zasięgnąć o nim języka u paru znajomych osób. Takie nieoficjalne drogi są czasem bardzo pożyteczne.

Zresztą mogę języka zacząć zasięgać już, za pomocą telefonu. Zadzwoniłam przede wszystkim do jednego takiego rybaka, bardzo porządnego człowieka, ale go nie zastałam. Więc spróbowałam do Emanuela, w końcu na jego wernisażu poznałam pana W.

Najpierw pogadaliśmy sobie trochę o bunkrach – mają się świetnie, remont idzie do przodu jak przeciąg, wiosną będzie otwarcie, dostali papiery na te bunkry na dwadzieścia lat. Rewelacja…

Potem zapytałam go po prostu o gangstera.

– Bzdura, Wikuś, straszna bzdura. Czytałem dzisiaj w gazetach. Słuchaj, ja ci wiele nie powiem, bo się na rybołówstwie nie znam, ale powiem ci o Tymonie: to jest świetny człowiek. Nie wyobrażam sobie, żeby mógł robić jakieś machloje kosztem kolegów. Nie on! Przecież jeszcze niedawno był prezesem tego ich stowarzyszenia armatorskiego! Tu coś śmierdzi, ty to sprawdź.

– A te jego powiązania? Mafia rodzinna?

– Nie wydaje mi się. Żonaty jest rzeczywiście z córką byłego wojewody, ale to jeszcze z czasów PRL. Poza tym będzie się z nią rozwodził, coś słyszałem, od lat są w separacji. Ale więcej nic konkretnego ci nie powiem. Słuchaj, zadzwoń do Józefka Śpiewaka, to jest taki rybak, oni kiedyś łowili w parze, Józefek Wojtyńskiego dobrze zna, a to przy okazji mój przyjaciel, powołaj się na mnie.

– Masz do niego numer?

– Notuj…

Ale rybaka Józefka w domu nie było. Może poszedł na cmentarz, sprzątać groby.

Wszystkich Świętych na karku. Zawsze szliśmy na groby dziadków całą rodziną. Muszę przemyśleć, co zrobię z tym fantem.

20
{"b":"87899","o":1}