Литмир - Электронная Библиотека

– Neeee baaa…ć – powiedziała nagle Myszka i w tej samej chwili strach spłynął z Ewy jak woda. Niemal czuła, jak zsuwa się po niej coraz niżej i niżej, i wreszcie kryje się koło jej nóg, gdzieś w szparach podłogi.

– Myszka, ale napędziłaś mi strachu – powiedziała z wyrzutem, a jej ręka sięgnęła do kontaktu. Jak mogła go wcześniej nie znaleźć? Przecież był w tym samym miejscu. – Coś się stało?

– Neeeee – odparła dziewczynka. Rozbłysła żarówka i strych znowu stał się miejscem zwykłym i bezpiecznym.

Ewa podsunęła sobie stary taboret, wspięła się i otwarła okno w dachu.

– Wywietrzymy – wyjaśniła. Miała klaustrofobiczne odczucie, że nadal unosi się tu duszny, dławiący zapach strachu. Jej i Myszki. A przecież musiało to być złudzenie. Myszka krzyczała bez powodu, skoro teraz jest tak spokojna.

Do pomieszczenia wdarło się świeże wieczorne powietrze. Nad ich głowami, w prostokącie okna, zamigotały gwiazdy.

– Jak ładnie – westchnęła Ewa. Wieczorną ciszę przerwał nagle dźwięk dobiegający sprzed domu. Cichy pisk. Nie, nie pisk… Płacz?

– Coś płacze przed domem? Chodź, sprawdzimy – powiedziała Ewa, podając rękę Myszce.

Zeszły po schodach i wyszły przed dom. Właśnie zapalały się kolejne uliczne lampy, a wraz z nimi kuliste ogrodowe światła, rozjaśniając mrok trawnika.

Coś niewielkiego uciekało przed nimi, wraz z cieniem uchodzącego mroku, który niechętnie ustępował miejsca sztucznemu światłu. Coś małego, co przed chwilą płakało. Nie, to nie był płacz…

– Koooo…t – powiedziała Myszka i jej twarz rozjaśnił nagły, ufny uśmiech.

– Kici… kici… – zawołała Ewa półgłosem i z cienia wyłonił się mały, piszczący kociak. Szedł niepewny, wystraszony i kogoś szukał. Kogo? Matki? Bezpiecznego miejsca? Domu?

– Daaaa… – powiedziała Myszka tonem nie znoszącym sprzeciwu. Tak mówiła wtedy, gdy bardzo czegoś chciała. Tak mówiła, gdy w razie odmowy gotowała się do okropnego krzyku, którym potwierdzała bezwzględność żądania (“reakcje dzieci z DS bywają nieprzewidywalne, lecz na ogół bardzo gwałtowne”).

– Kici, kici… – wyszeptała znowu Ewa, a mały kociak szedł ku nim powoli, na sztywnych, wyprężonych z niepokoju łapkach, aby w ostatniej chwili otrzeć się miękko o stopy Myszki.

Dziewczynka przykucnęła i pogładziła go. Kociak zamruczał. Ręka Myszki dotykała go tak delikatnie, że Ewa się zdziwiła. “Ten kot nauczy ją, czym jest dotyk”, pomyślała i schyliła się, by wziąć stworzenie na ręce. Ale Myszka była szybsza. Ruszyła w stronę otwartych drzwi, wołając kociaka:

– Oć, oć… Oć, oć…

Kociak szedł za nią z gracją, ocierając się o jej nogi, to wybiegając przed nią, to przystając, by poczekać, aż się z nim zrówna.

We troje weszli do kuchni: Ewa, Myszka i kot. W kuchni już ktoś był. Adam. Rzucił im szybkie spojrzenie, ale nic nie powiedział, skupiony na wykonywanej czynności. Smarował tosty pastą z łososia. Nie widział kota. Świadomie nie patrzył w dół, by nie patrzeć na Myszkę. “Zawsze tak robi. Patrzy ponad jej głową”, pomyślała Ewa.

Kot wyczuł zapach jedzenia i gwałtownie, wbijając drobne, lecz ostre pazury, wspiął się po jego nodze.

– Auuu! – wrzasnął Adam i strząsnął z siebie stworzenie, energicznie podrywając się ze stołka. Kociak, odrzucony kopnięciem, zatoczył w powietrzu łuk i wydając z siebie dziecięcą skargę, opadł na wykafelkowaną podłogę. Uderzył głową o szafkę i znieruchomiał.

Myszka też znieruchomiała. Ewa wydała stłumiony okrzyk, lecz zaraz umilkła, patrząc z przestrachem na córkę. Lada moment spodziewała się przeraźliwego wrzasku, tego nieludzkiego wycia, wobec którego była bezradna i pełna winy, gdyż nie umiała mu przeciwdziałać. Lecz Myszka tkwiła w miejscu jak słup soli, z otwartą buzią, wpatrzona w nieruchome, a przed chwilą tak pełne gracji ciało kociaka. Strużka śliny ciekła jej po brodzie. Z nosa kapało. Jej oddech przypominał sapanie małej lokomotywy.

“Ona zaraz coś zrobi…”, przeraziła się Ewa. “Zrozumie, że kociak nie żyje, i zrobi coś strasznego… Pierwszy raz widzi śmierć. I to tak głupią i niepotrzebną śmierć. Gdybym zostawiła tego kota tam, na trawniku, nie byłoby tego nieszczęścia. Może byłby głodny, aleby żył. Człowiek to nieodpowiedzialna istota, wszelkie żywe stworzenia powinny schodzić mu z drogi…”

Nagle przypomniała sobie cytat z Genesis. I ten, i inne miała w pamięci od czasu, gdy przez dwa długie lata codziennie czytała Myszce Księgę. Wciąż znała każde zdanie z tych śpiewnych, rytmicznych strof. Teraz, ku własnemu zdumieniu, coś nakazało jej powiedzieć głośno i wyraźnie:

– “I panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebieskim, i nad wszelkim zwierzem na ziemi…”

– Neee… neeee… oć, oć – powiedziała nagle Myszka.

Adam stał zesztywniały, z tostem w ręce. Ewa, jak aktorka na scenie, wypowiedziała swoją kwestię i też znieruchomiała. Bezwładne szarobure ciało kota leżało na zimnej podłodze. Z głowy stworzonka wyciekała strużka krwi.

– Oć… oć… – powtórzyła Myszka, patrząc nie na kociaka, ale gdzieś w górę, nie wiadomo gdzie. Na sufit? Ewa widziała tylko białka jej wzniesionych do góry oczu.

“Kogo ona woła? I dlaczego tak dziwnie wygląda?”, zaniepokoiła się. “A może taki jest początek epilepsji? Dzieci z DS miewają epilepsję… Może ona doznała wstrząsu i stanie się coś strasznego?”

Nagle w całym domu zapadła cisza. Ewa pomyślała, że to nie jest zwyczajna cisza, taka, w czasie której słychać życie, choć żaden dźwięk nie jest głośniejszy od bzyczenia muchy. Cisza zawsze jest żywa. I trwa na tyle długo, by ją usłyszeć, i na tyle krótko, by się nie niepokoić. Cisza, która teraz zapanowała, była całkowicie martwa. Jak kot.

Nagle dało się słyszeć głębokie, ciężkie westchnienie. Ewa pomyślała, że to ich dom odetchnął ciężko, z namysłem, tchnieniem tak silnym, że drewniane okiennice zatrzeszczały, trzasnęły jakieś drzwi, a powiew wiatru, nie wiadomo skąd, wpadł do kuchni, owijając jej spódnicę wokół nóg, wichrząc włosy Myszki i gładką fryzurę Adama.

– Przeciąg – stwierdził obcym głosem Adam, a wiatr zakręcił się po kuchni, jeszcze raz zburzył czuprynę Myszki i ucichł.

Myszka zaśmiała się grubym, pogodnym głosem. Jej twarz rozjaśnił uśmiech.

– Oć… oć… – powtórzyła, ruszając w stronę kociaka.

Zwierzę poruszyło się. Najpierw niemrawo uniosło głowę, zostawiając smużkę krwi na kafelkach, potem powoli usiadło. Patrzyło na nich uważnie, oczami skośnymi i zielonkawymi jak u Myszki. Pośliniło jedną z łapek i zaczęło starannie myć zakrwawiony pyszczek.

Ewa westchnęła głośno i z niedowierzaniem. Myszka tymczasem pogłaskała kota i powiedziała nagląco:

– Jeeś…

Ewa szybko nalała mleka na talerzyk. Adam stał w milczeniu, z tostem w ręce, nie podnosząc go do ust. Nagle wzruszył ramionami i wyszedł. Jego krokom towarzyszyło donośne mlaskanie kota. Myszka uśmiechnęła się, mrużąc grube powieki, i sięgnęła rączką po resztkę łososiowej pasty. Przykucnęła i niewprawnie zaczęła wyciskać tubkę na podłogę obok zwierzęcia. Kociak porzucił mleko i przywarł różowym językiem do równie różowej papki o kuszącym zapachu.

– Żyje… To niemożliwe… – wyszeptała Ewa.

Wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że życie jest tak kruche; że w jednej chwili pełne ruchu i wdzięku stworzenie przemieniło się w nieruchomą pustą skorupę. “Więc TO tak wygląda”, pomyślała. Ale to nie wyglądało tak, skoro kot żył.

– Jak mu dasz na imię? – spytała. – “Ten, kto wyznacza imię, jest dawcą życia i ma wpływ na jego bieg” – bezwiednie zacytowała Księgę.

– Mia…? – spytała Myszka, a Ewa kiwnęła głową. Mia było imieniem równie dobrym jak każde inne. I łatwym do wypowiedzenia.

– Twój kot, twój wybór – powiedziała do córki.

– On daa… – oznajmiła Myszka. “Ona chyba myśli, że Adam dał jej kota”, zdziwiła się, ale nie chciała tego prostować.

*

Adam otworzył okno i wyrzucił tosta. Stracił apetyt. Nie chciał zrobić krzywdy temu zwierzęciu ani nikomu. Nie zauważył kota. Nawet gdyby po podłodze łaził nie kot, ale na przykład krokodyl, też by go nie zauważył.

– …bo nie chciałeś widzieć swojej córki – szepnął do siebie półgłosem. – I dlatego, że nie chciałeś jej widzieć, obecność kota cię zaskoczyła i zareagowałeś tak brutalnie. Przyznaj się…

Przyznał się. Nie chciał jej widzieć. Nie chciał okazywać, że ją dostrzega. Nie chciał, by odezwała się bezpośrednio do niego – jak do ojca. One obie weszły do kuchni tak niespodziewanie… Myślał, że dawno poszły już spać. Pazurki, wczepione znienacka w nogę, zadały mu ból, odruchowo chciał się go pozbyć…

“Mogłem go zabić. To cud, że go nie zabiłem. Ale ta wariatka nie musiała recytować Biblii!”, pomyślał ze złością.

Kot na szczęście żył. Kiedyś, gdy budował ten dom dla swojej rodziny, z nadzieją, że zapełni się dziećmi – pierwszym… drugim… może trzecim? – Adam planował, że będą w nim również zwierzęta. Zawsze uważał, że pełna, prawdziwa rodzina powinna składać się także z kota lub psa. Lub jednego i drugiego. W ich dużym domu zwierzęta miałyby dużo swobody – i były zaplanowane, jak zresztą wszystko. Wszystko poza Myszką.

Nagle powrócił do niego biblijny cytat, który Ewa wyrecytowała z jakąś dziwną, natchnioną interpretacją:

“I panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebieskim, i nad wszelkim zwierzem na ziemi…”

Czy Bóg rzeczywiście tak to zaplanował? Czy Bóg w ogóle planuje? Planowanie pasuje raczej do księgowego niż do Boga, pomyślał kpiąco. Bóg pewnie eksperymentuje. Albo wie.

– Boga nie ma – powiedział głośno i gniewnie ku otwartemu oknu. – Lecz jeśli jest, nie powinien oddawać zwierząt pod panowanie ludzi.

“A ludzie? Czy można oddać ludzi we władanie ludziom? Co w ogóle można im powierzyć, nie obawiając się, że zniszczą, popsują, skrzywdzą?”, zamyślił się.

Coraz częściej myślał o sprawach, które dawniej go nie interesowały lub którymi nie chciał się interesować.

“Głupieję z tego wszystkiego”, pomyślał z irytacją.

24
{"b":"87879","o":1}