– Ustawiłaś lalki! Stoją! Jak pięknie! Mądra Myszka… dobra Myszka… – powtarzała Ewa, Adam zaś nagle zjeżył się w sobie, z trudem panując nad niezrozumiałym wybuchem gniewu.
“Ona ją traktuje jak nierozumne zwierzątko! A przecież w środku, tam gdzie nikt nie potrafi zajrzeć, tkwi istota, która ma swoje uczucia i myśli, swój świat i własny język, który być może jest językiem Boga…”
Po chwili opanował się. Własna reakcja rozśmieszyła go, ale też zażenowała. Nie wiedział, skąd się wzięła. Pewnie z tego Mahlera, i z mniemania, że ludzie wrażliwi na muzykę są wrażliwi w ogóle. Myszka była co najwyżej wyjątkiem potwierdzającym regułę. Ewa wie, co robi, gdy traktuje ją jak zwierzątko.
“Nie będę się w to wtrącał, muszę być konsekwentny”, pomyślał, choć nadal czuł drobną, ostrą drzazgę urazy do Ewy i do całego świata, który traktował z góry takie istoty jak jego córka. I do samego siebie – ponieważ to akceptował.
Usiadł w fotelu, odwracając się plecami do drzwi, za którymi był dom stworzony dziewięć lat temu dla żony i dziecka. Zrzucił na ziemię książki o genach i o szansach tworzenia idealnych ludzi; o przyszłym społeczeństwie, w którym nikomu nie zabraknie żadnego chromosomu, ani nikt nie będzie miał o jeden za dużo. Wszystko będzie idealne.
Książki spadły z hukiem na podłogę, a on wszedł do Internetu, by połączyć się ze swoją firmą.
“Liczby… Tylko liczby są pewne. Język Boga jest językiem matematyki”, pomyślał z przekonaniem.
Myszka siedziała w kucki na strychu i kiwając się miarowo, śpiewała. Potęgę muzyki, która – tak jak taniec – zdolna była wyrazić wszelkie uczucia, odkryła przypadkiem, słuchając w holu, jak tata puszcza swoje płyty i taśmy. Mama ich nie lubiła. Wolała rytmiczne melodie z radia. Tata zawsze głośno puszczał ulubione kompakty. Przez drzwi jego gabinetu muzyka prześlizgiwała się odrobinę stłumiona, lecz piękna i przejmująca. Myszka słuchała jej i śpiewała.
Teraz na strychu, patrząc na rozwieranie się czarnych zasłon, Myszka śpiewała Wagnera. Zasłony podchwyciły melodię i już po chwili nuciły razem z nią – delikatnie, drżąc i falując, co do Wagnera nie pasowało. Ale Myszka wiedziała, że zaraz otworzy się przed nią potężna, nieskończona przestrzeń, z ziemią i wodą, z nocą i dniem, z gwiazdami, z księżycem i słońcem – i tutaj Wagner był jak brakujący element. Obraz, ruch, dźwięk.
*
Myszka nie zdziwiła się, gdy tę majestatyczną melodię podchwyciła woda i wyrzuciła w górę radosną fontannę. Jedną… drugą… trzecią… dziesiątki fontann… setki. Potem spoza opadających melodyjnie strug wody zaczęły wyłaniać się wielkie, miękkie, ciemne cielska. I zaśpiewały razem z Myszką, tańcząc na rozkołysanych falach.
– Wieloryby! – zawołała. – On stworzył wieloryby i ani trochę się nie pomylił! Są dokładnie takie jak w telewizorze!
Kilka dni temu Myszka oglądała film o wielorybach. Kamery pokazały pełen życia podmorski świat, skryty przed wzrokiem człowieka. Od razu pojęła, że także tutaj, na górze, woda ożywiła się, dając mieszkanie nie tylko wielorybom, ale milionom stworzeń: małym i dużym rybom, splątanym ośmiornicom, wijącym się wodnym wężom, futrzastym fokom, wąsatym morsom.
“I tym razem On się nie pomylił, bo wszystko wziął z mojej głowy”, pomyślała.
– TO JEST DOBRE – oświadczył grzmiący Głos bez cienia wahania i Myszka była pewna, że nie musi Mu przytakiwać. On wiedział.
Myszka zaś miała pewność, że to nie koniec. To się dopiero zaczynało. On miał dziś wielką moc i chęć stwarzania. Myszka wyciągnęła rączki wysoko, jak najwyżej, i ufnie czekała. Coś miało spłynąć z góry. Z nieba.
I spłynęło. Nie. Nie spłynęło, ale sfrunęło. Stada ptaków. Setki. Tysiące. Ich skrzydła śpiewały. Ich gardła śpiewały. Myszka śpiewała. Wszystko śpiewało Wagnera, a stwarzanie trwało i trwało.
– Taaa…! – zawołała Myszka, klaszcząc w dłonie, i wszystkie ptaki zatańczyły na niebie. Tysiące skrzydeł różnych rozmiarów wygrywało w powietrzu tę samą melodię. I tańczyły. Myszka miała ochotę przyłączyć się do nich, ale więziła ją podłoga strychu – i własne ciało. I mama, której nie wolno było opuścić. I tata, który mógł pewnego dnia przystanąć w biegu i nie miałby przy kim. Gdyby nie to, Myszka pofrunęłaby ku ptakom. Być może On by na to pozwolił.
Ptaki wirowały pomiędzy niebem a ziemią, a potężny Głos odezwał się bez wahania:
– TO JEST DOBRE.
Tymczasem ziemia cierpliwie czekała. Niebo i woda otrzymały życie, ale ziemia była jałowa. Myszka wystraszyła się, że o niej zapomniał.
– Zieee… ceeee… – szepnęła cichutko, ale On sprawiał wrażenie, że sif waha. Bał się zaludnić ziemię? Przydarzyło Mu się zbyt wiele pomyłek? We wszechświecie krążyły światy, którym dał życie i które Go teraz przerażały?
– Zieee… – wyszeptała Myszka jeszcze raz, prawie błagalnie, lecz odpowiedział jej tylko trzepot ptasich skrzydeł.
Myszka pomyślała, że On chyba gdzieś poszedł. Może ogląda dno oceanów i mórz? Sprawdza, czy wszystko stworzył jak należy? A może fruwa w pobliżu ptaków, owiewając je swym oddechem i dzieląc na gatunki? Przydzielając im różne, kolory piór, różne głosy i zdolność do lotu? A tak chciała widzieć, jakie życie tym razem stworzy na ziemi…
Już wiedziała, że się nie doczeka. Poczuła się zmęczona i smutna. Wstała gwałtownie, zapaliła żarówkę i w jednej chwili rozległą, nieskończoną przestrzeń ograniczyły ściany strychu. Na babcinych meblach spoczywał miękki kurz. I jeszcze coś…
Myszka podeszła do starego kredensu. Na jego blacie coś różowiało. Wyciągnęła rączkę i zacisnęła.
– Myszka, siedzisz tu i siedzisz… Ile czasu tak można… Chodź, obejrzymy sobie coś w telewizji – powiedziała mama za jej plecami.
Myszka w milczeniu oglądała znalezioną rzecz.
– Ptasie pióro – powiedziała mama bez zdziwienia i podniosła głowę do góry, patrząc na dach. – Okno jest nieszczelne lub pióro wpadło, gdy wietrzyłam. Albo zawsze było – dodała po namyśle i wyciągnęła rękę: – Pokaż.
Myszka zacisnęła rączkę w pięść.
– Nie chcesz pokazać? – zdziwiła się mama. – Przecież nie zabiorę. Oddam…
Dziewczynka powoli, powolutku rozchylała dłoń. Teraz obie nachyliły się nad piórem.
– Różowe? – zdziwiła się mama. – Pióro flaminga? Ale skąd…?
– Mooo – powiedziała Myszka.
– Oczywiście, że twoje – zgodziła się mama i zeszły na dół.
Na dole mama zapomniała o różowym piórze flaminga, które nie wiadomo skąd spadło na strych. Myszka pomyślała sobie, że wprawdzie ona także wciąż zapomina, ale o mniej ważnych rzeczach. Mama zapominała niekiedy o tych najważniejszych.
W telewizorze Ewa chciała obejrzeć kolejny odcinek telenoweli, ale Myszka tak długo marudziła, aż Ewa znalazła kanał National Geographic.
Po rozległych przestrzeniach Afryki spacerowały, skradały się lub biegły z tupotem różnorakie zwierzęta. Myszka wpatrywała się w ekran tak długo i intensywnie, póki jej oczy nie zmęczyły się na tyle, że same się zamknęły. Nim zasnęła, pomyślała sobie, że teraz musi oglądać dużo, bardzo dużo różnych rzeczy. Inaczej nie będzie umiała Mu pomóc. Oboje będą się mylić i gdy On spyta, ona nie odpowie. On wprawdzie nikogo nie pytał, lecz słyszał wszystko.
“Słonie, żyrafy, antylopy, zające, krety, borsuki”, myślała, zasypiając. “Krowy, konie, psy, koty, wilki… Wilki? I lwy? Tygrysy? Pantery?”
Zaniepokoiła się. Wolałaby, żeby On stworzył jakiś odrębny i odległy świat Via zwierząt, które zabijają inne, ale nie była pewna, czy to możliwe.
Zasypiała. Śniły jej się zwierzęta oglądane w programach telewizyjnych, w książkach z obrazkami, w ogrodzie zoologicznym. Baraszkowały wesoło, bawiły się ze sobą, były pogodne i przyjazne. Jadły marchewkę, banany i trawę. Nikogo nie zabijały.
I stał się wieczór, dzień piąty.