Литмир - Электронная Библиотека

Zatem pisał to, gdy już zobaczył na własne oczy, że to nie syn, lecz córka. A jednak radość wcale się nie zmniejszyła. Nie należał do typowych ojców, których satysfakcjonuje tylko syn-następca. Był na tyle otwarty, by wiedzieć, że dziewczynka również spełni jego ambicje.

…każda dziewczynka, tylko nie ta. Znowu stanęła mu przed oczami gospodyni z mazurskiej wsi. Nie rozumiał tego, co zrobiła. Ale rozumiał uczucie, które nią kierowało. Przypomniał sobie twarze ludzi zza płotu. Byłyby równie, a może bardziej podekscytowane, gdyby to dziecko mieszkało w domu, a nie w stajni. Gdyby tamtejsi ludzie codziennie je oglądali. I gdyby mówili, że to pewnie “kara boska”.

“Co innego, gdy ludzie tylko wiedzą, a całkiem co innego, gdy jeszcze widzą. Widzieć Myszkę… nie, to nie jest przyjemne ani estetyczne…”

Odruchowo przeglądał komputerowy notatnik, szukając w nim śladu własnych uczuć sprzed ośmiu lat. Nie znalazł niczego. Tak jak zamknął się w gabinecie przed Ewą i córką, tak zamknął się wtedy przed samym sobą i ani jedna zapiska w komputerowym pliku nie zdradziła niczego, co wówczas czuł. Za to wszystko pamiętał.

Pamiętał poczucie straszliwej klęski, gdy lekarz wyjaśnił mu, na czym polega DS. Pierwszy, instynktowny lęk przed reakcją znajomych i przyjaciół: “Będą mi współczuć… Nie chcę współczucia… Nienawidzę litości…” Nie bał się szyderstwa. Umiałby na nie odpowiedzieć. Ale wiedział, że w swoim środowisku natrafi wyłącznie na rozumiejące współczucie. Najbardziej bał się współczucia.

Pamiętał słowa szpitalnego pediatry: “To dziecko będzie od was wymagać nieustającej opieki i czułości. Musicie mu oddać swój czas i całych siebie”. Już wtedy wiedział, że go na to nie stać. Chciał oddać wszystko, ale dziecku o sprawnym, zdrowym ciele i normalnym umyśle.

“Nie, nieprawda”, przypomniał sobie. “Wierzyłem, że będzie mieć umysł nadzwyczajny, a nie normalny, bo przecież było moim dzieckiem… Miało być doskonałe”.

Przypomniał sobie słowa specjalisty defetyka (tak nazywano w tym szpitalu lekarza zajmującego się wrodzonymi defektami u dzieci):

– Jeśli nie stać pana, by dać temu dziecku miłość, lepiej, żeby je pan tu zostawił. Takie dziecko wymaga poświęcenia.

Nie stać go było na poświęcenie. Podpisał papiery i przekonał Ewę do słuszności swojej decyzji. “Podjęliśmy tę decyzję oboje!”, pomyślał gniewnie.

A potem nagle, z dnia na dzień, nawet nie wyjaśniając, skąd jej się to wzięło, Ewa podarła dokumenty i oświadczyła, że wraca do domu razem z Myszką.

Nie, nie z Myszką. Jeszcze nie wiedzieli, jakie imię otrzyma to ułomne stworzenie, i czy w ogóle je nazwą. Miało pozostać w tym szpitalu anonimowo. Bezimienne. Niczyje.

Dopiero w kilka dni później, już w domu, Ewa, nie pytając go o zdanie (wcale tego nie chciał), nadała dziewczynce imię Marysia. Skąd wzięło się dziwne zdrobnienie “Myszka”, nie wiedział. Nie wiedział też, dlaczego Ewa zmieniła zdanie i postanowiła zabrać dziecko do domu. Podejrzewał, że ona sama tego nie wiedziała.

“Więc to już osiem lat”, pomyślał. Osiem lat ruiny ich małżeństwa, którego nawet nie można było rozwiązać. Mężczyzna, który porzuca żonę z ułomnym dzieckiem, traci dobrą opinię. Nie wolno mu było tracić dobrej opinii, jeśli chciał utrzymać dobrą reputację wśród ludzi z branży.

Urodziny Myszki… Już ósme, ale po raz pierwszy sobie o nich przypomniał. Dlaczego? Dlaczego właśnie dziś, w urodziny córki, przypłynął do niego tamten obraz spokojnej mazurskiej wsi…?

Nacisnął dzwonek na biurku i weszła jego asystentka.

– Co kupiłaby pani w prezencie ośmioletniej dziewczynce? – spytał.

Asystentka nie namyślała się długo. Spojrzała na niego wyrozumiale i z szacunkiem. (Wszyscy wiedzieli, że ma niedorozwinięte dziecko, choć nikt go nie widział i nie zdawał sobie sprawy ze stopnia upośledzenia; wiedzieli, że solidarnie trwa przy żonie i dziecku).

– Osobiście kupiłabym jej lalkę Barbie. Nie znam dziewczynki, która by nie pokochała tej lalki. Jest doskonała – odparła asystentka z miłym uśmiechem.

– Więc proszę kupić najpiękniejszą i najdroższą Barbie, jaką pani znajdzie – polecił.

– Kupiłabym jeszcze Kena – podpowiedziała sekretarka, Adam zaś kiwnął głową. Nie wiedział, kto to jest Ken, ale to nie miało znaczenia.

Najpiękniejsza lalka Barbie miała długie blond włosy i doskonałe rysy twarzy, które zastygły w grymasie – pomiędzy erotycznym wydęciem ust a półuśmiechem. Ubrana była w suknię balową z szeleszczącej tafty. Ken był szatynem ubranym we frak, o ujmującej twarzy i gładko zaczesanych włosach. Adam przyjrzał się tej eleganckiej parze i pomyślał z ironią, że on i Ewa byli kiedyś do niej podobni (Ewa była blondynką, on miał włosy takie jak Ken). Nagle przypomniał sobie charytatywny bal, na którym byli przed narodzinami Myszki. O ironio, to był bal na rzecz niepełnosprawnych dzieci. Ewa miała suknię w tym samym pąsowym kolorze co Barbie. On miał na sobie frak. Pierwszy frak w swoim życiu. Był z niego bardzo dumny; bardziej niż z trzech markowych fraków i dwóch smokingów, które wisiały dziś w jego szafie.

“Ładna lalka”, pomyślał, patrząc jeszcze raz na Barbie. “Nic dziwnego, że wymyślono jej męża. To nie jest lalka, to mała kobietka…”

Przywiózł pudło do domu. Wieczorem Barbie z Kenem zostali położeni w holu, w kącie, w którym najczęściej bawiła się Myszka. I leżeli tam teraz, jakby wyczekując zaproszenia na bal.

Adam odruchowo nasłuchiwał kroków córki. Czekał wyjątkowo długo. W końcu się zjawiła.

Mimo uszczelnionych drzwi gabinetu Adam odróżniał lekkie kroki Ewy od ciężkiego stąpania Myszki. Dziewczynka wydawała też nieartykułowane dźwięki, które go irytowały. Mruczała w dziwaczny i monotonny sposób. Mówiła chrapliwie i bełkotliwie, co urażało jego wrażliwe na dźwięki uszy. Adam kochał muzykę. Umiał bezbłędnie zanucić frazy z dzieł ulubionych kompozytorów. Ale gdy ich słuchał, pomrukująca za drzwiami córka była przykrym dysonansem.

– Koooo… ppp… – usłyszał ten denerwujący głos, gdy uchylił drzwi, aby sprawdzić, czy znalazła nowe lalki. Rozszyfrował większość dźwięków wydawanych przez to stworzenie, a jednak nie odgadł, że tym razem jest to pierwsza sylaba słowa “Kopciuszek”. Nie wiedział, że Ewa przez długie lata czytywała Myszce właśnie tę bajkę. Nie pojął, że Myszka, patrząc na obie lalki, w pierwszej chwili uznała, że widzi Kopciuszka idącego z księciem na bal. Kopciuszka po czarodziejskiej przemianie przez wróżkę.

Patrzył przez wąską szparę w drzwiach. Jego córka stała nad lalkami leżącymi na podłodze w eleganckich, szeleszczących opakowaniach. Wpatrywała się w nie z usilną uwagą, która zmarszczyła jej grube brwi i jeszcze bardziej zdeformowała nawisłe nad oczami powieki. Wreszcie kucnęła i ostrożnie dotknęła połyskliwego opakowania. Gdy wzięła je do rąk, Adam zamknął drzwi. Prezent trafił we właściwe ręce.

Przelotnie wzruszył się własnym gestem.

*

Myszka rozerwała przejrzystą folię i wyrwała lalki z kolorowego pudła. Rwanie, ciągnięcie, darcie na strzępy – to były czynności, które wykonywała najchętniej. Gdy lalki znalazły się w jej rękach, wysiłkiem woli zmusiła się, by nie podrzeć od razu ich ubranek (“dzieci z DS mają naturalny odruch niszczenia”). Najpierw chciała im się przyjrzeć. Oglądała je w skupieniu, biorąc każdą do rąk i przysuwając do krótkowzrocznych oczu (“dzieci z DS często cierpią na wady wzroku – krótkowzroczność, astygmatyzm, dalekowzroczność; równie często zdarza się im katarakta”).

Bliższe przyjrzenie się Barbie zniweczyło przekonanie Myszki, że do holu zstąpił zminiaturyzowany Kopciuszek po czarodziejskiej przemianie. Kopciuszek nie mógł mieć takiej twarzy. Ta twarz nie spodobała się Myszce, mimo że trochę przypominała mamę. Jednak mama śmiała się, płakała, krzywiła, a lalka miała piękne, ale obce i doskonale nieruchome oblicze. Myszka obejrzała teraz Kena. Tak, pasował do tej lalki.

“Mama i tata?”, pomyślała. “Pan i pani z telewizora”, poprawiła się zaraz.

Postanowiła, że sprawdzenie, co w nich jest w środku, zostawi na inną porę. Lalki nie uciekną. Są tu. Obie. I na razie niech sobie leżą. Na nią czekał.strych. Usilnie starała się nie zapominać o strychu lub przekazać tę pamięć mamie.

Mama pamiętała za nią wiele rzeczy. To dobrze. Ale o strychu już sama nie mogła zapomnieć.

*

“Stych” stał się słowem-kluczem w rozmowach Ewy z Myszką. W zamian za obietnicę pójścia na “stych” Myszka była gotowa zrobić wiele rzeczy, do których Ewa wcześniej nie mogła jej zmusić. Zgadzała się nawet na znienawidzone ćwiczenia wymowy zalecone przez logopedę, które, zdaniem Ewy, i tak niewiele dawały. Myszka posługiwała się jedno-, najwyżej dwusylabowy-mi słowami, których znaczenia Ewa czasem się domyślała, lecz było to za mało, by wysłać ją do szkoły. Nawet specjalnej.

Ewa, tak jak Adam, choć z innych przyczyn, nienawidziła określenia: “szkoła specjalna”. Adam wstydził się, że jego dziecko mogłoby tam chodzić, Ewie było żal Myszki. Adam odruchowo myślał o reakcji znajomych, Ewa wierzyła głęboko, że we wnętrzu tej małej dziewczynki drzemie coś, co szkoła zniszczy. Nieodwracalnie. Dlatego Ewa usiłowała nie myśleć o przyszłości, gdyż przyszłość przerażała ją. Adam o niej myślał i widział tylko jedną możliwość: zakład opieki dla upośledzonych umysłowo. Dożywotnie miejsce dla takich istot jak Myszka.

Pewnego poranka Adam i Ewa zderzyli się ze sobą w kuchni. Ona wstała wcześniej niż zwykle i robiła Myszce kakao. On zaspał i wstał później. Myszka plątała się między nimi, usiłując schodzić ojcu z drogi. Czuła, że mu przeszkadza; że on nie lubi, gdy zmniejsza się między nimi odległość, że unika jej dotyku. I że mama się przy nim zmienia.

– Jak długo chcesz przy niej tkwić? – usłyszała nagle głos ojca.

Mama nie odpowiedziała. Myszka wystraszyła się, że skoro mama milczy, być może pytanie skierowane jest do niej, a ona nie rozumie jego sensu i nie umiałaby odpowiedzieć. Na szczęście ojciec mówił dalej, nie czekając na niczyją odpowiedź.

18
{"b":"87879","o":1}