– Z drugiej strony – ciągnął beznamiętnie lekarz – większość dzieci z najcięższą postacią downa nie żyje długo. I jeszcze ta mała ciemna plamka… Wiele zachowań pana córki wskazuje na to, że ta plamka ma większe znaczenie, niż przypuszczamy. Dzieci z downem osiągają większe postępy adaptacyjne niż pana córka. Osobiście wróżę temu dziecku krótkie życie…
Adam wiedział, że lekarz szuka w jego twarzy śladów ulgi. I Adam poczuł tę ulgę, lecz jego nieruchoma twarz nie zdradziła żadnych uczuć. Był dumny z tej powściągliwej reakcji – i dopiero gdy wyszedł, uświadomił sobie, że nie okazał także żalu lub trwogi na myśl o przedwczesnej śmierci córki. “Tak czy owak, zdradziłem się”, pomyślał gniewnie.
Zastanowił się, co odczułaby Ewa, gdyby wiedziała, że Myszka rzeczywiście będzie żyła krótko: żal czy ulgę? A może jedno i drugie?
“Ileż takie dziecko wyzwala emocji i uczuć, jaką walkę człowiek musi stoczyć sam z sobą i jakież to szalone kłębowisko myśli”, stwierdził gniewnie, a ten gniew jak zwykle skierował ku córce.
*
Myszka przypomniała sobie o strychu dopiero wówczas, gdy przyśnił się jej kolejny sen o wspinaniu na górę. Wcześniej miała tyle uciążliwych zajęć i ciekawych rozrywek, że o nim nie myślała. Mama zaczęła prowadzić ją do pani, która cierpliwie ćwiczyła z nią wymowę. Nie wiadomo po co. Myszka w środku mówiła dobrze; a środkowy głos był chyba ważniejszy? Jednak mama chciała, żeby dziewczynka umiała powiedzieć choćby jedno całe zdanie równie poprawnie jak inne dzieci, właściwie akcentując wyrazy, to łącząc je, to oddzielając. To było męczące. W dodatku zdanie, które z mozołem ćwiczyły, nie podobało się Myszce i powtarzając w kółko, szybko je znienawidziła. Za każdym razem wyrazy same dzieliły się nie tak, jak powinny, a sylaby uciekały przed nią i nie sposób je było dogonić.
– Maa naiiii…emaaaaa…siaa… Koa ta…koa maaa…
– Mam na imię Marysia… mam na imię Marysia – powtarzała cierpliwie pani, ale głosem tak znudzonym, że dziewczynka zaczynała ziewać. Nie miała na imię Marysia, tylko Myszka. Następne zdanie też nie było prawdziwe:
– Kocham tatę i mamę – ciągnęła pani tym samym głosem, a jej “ę” i “ą” jęczało, zawieszone w przestrzeni pokoju do ćwiczeń, i marzyło o tym, by ktoś je uwolnił. Ale Myszka wciąż gubiła kolejne sylaby, “ę” i “ą” były zaś dźwiękami nieosiągalnymi. I już nie wiedziała, kogo kocha, a kogo nie.
– Powiesz to zdanie tacie na urodziny – powtarzała mama, a dziewczynka denerwowała się już na samą myśl, że cokolwiek ma powiedzieć tacie, a zwłaszcza zdanie, które wydawało się jej bez sensu.
Zawsze gdy mówiła do taty – nawet tak krótkie słowa jak “dzie doooo” – widziała w jego oczach szczególny rodzaj lęku. Bał się jej. Wydawało się to niemożliwe, a jednak jej się bał. Dlatego uciekał. Nigdy nie szedł normalnym krokiem, lecz prawie biegł przez hol, jak pan z reklamy. I unikał patrzenia w jej oczy. I zagryzał wargi, gdy Myszka coś mówiła, wprawdzie na zewnątrz bełkotliwie, lecz w środku doskonale. Ale tata na pewno nie słyszał tego, co było w środku. Mamie niekiedy to się udawało.
Myszka zauważyła tatę, gdy stał, zaczajony, i obserwował ją przez szparę w drzwiach. Myślał, że ona go nie widzi, że jej skośne, opuchnięte oczy są równie ułomne jak całe ciało – a przecież te oczy widziały więcej, niż sądził. Jej myśli wprawdzie biegły w różne dziwne strony, jak gnane wiatrem nasionka, lecz zawsze jakaś, jedna czy druga, spadała na miękką glebę jej umysłu – i rozkwitała. Czy on tego nie czuł?
Tata właśnie stał w cieniu stelaża z kwiatami i patrzył na nią. Robił to często. Niezwykle często. Myszka nigdy w życiu nie powiedziałaby mu: “Maaa nai…emaa-aa… I kooa ta…”, ale pomyślała sobie, że dla niego zatańczy.
“Jeśli zatańczę, nie będzie uciekać. Musi stać i patrzyć”, pomyślała.
Myszka wierzyła, że taniec wyraża wszystko to, czego słowa nie potrafią. Widywała w telewizorze tańce kobiet z mężczyznami, które mówiły o tym, że ich ciała chcą być ze sobą blisko, jak najbliżej. Zdarzało się jej oglądać programy geograficzne, w których ciemnoskórzy ludzie, półnadzy, przepasani przez biodra strzępem materiału, tańcem wyrażali swoją radość z powodu deszczu, upolowania zwierzyny, zebrania plonów. W jednym z tych filmów widziała przebranego w skóry szamana, z groźną maską na twarzy, i wiedziała, że czarownik wzywa tańcem groźne moce, których nie jest w stanie pokazać żaden telewizor. I czuła, że one przyjdą na jego wezwanie. Miała świadomość, że taniec umie prosić, przepraszać, wołać, przyzywać, wyrażać radość i miłość, agresję i nienawiść. Czuła, że taniec ma samospełniającą się moc. Większą niż słowa.
Postanowiła udać, że nie widzi oczu taty w szparze drzwi, i zatańczyć dla niego, prosząc tańcem, by nie biegł tak szybko, żeby czasem przystanął. Blisko niej. Choćby na chwilę.
Myszka wiedziała, co jej przeszkadza w tańcu. Nie tylko ciało. (Ciało mamy, choć większe, wydawało się lżejsze, a nogi i ręce najwyraźniej słuchały jej poleceń; mama niewątpliwie umiałaby zatańczyć, lecz nie wiedziała o tym lub nie chciała wiedzieć). W tańcu przeszkadzało ubranie. Nie należało do ciała i krępowało je.
Było czymś obcym. Niektóre ubrania były mniej obce, inne bardziej, i właśnie to obce ubranie, tak zwane “wyjściowe”, jak mówiła mama, Myszka miała na sobie. Żeby zatańczyć, musiała je zdjąć.
Czując na sobie uważne spojrzenie taty, zaczęła się rozbierać. To była trudna sztuka. Czasy, gdy dziewczynka cierpliwie uczyła się sznurować buciki, należały już do przeszłości. Niedawno nauczyła się samodzielnie wkładać i zdejmować sweterek, spodnie, majtki. Najtrudniejsze było wyplątywanie się z rękawów, co zawsze trwało długo, bo sweterek lub bluzka okręcały się wokół twarzy, dusiły, były złowrogo nieprzyjazne, przerażały – ale po pewnym czasie Myszka także i tę sztukę opanowała. Była z tego dumna i chciała się przed tatą pochwalić.
Powoli zaczęła zdejmować ubranie. Ku swojej radości stwierdziła, że idzie jej wyjątkowo sprawnie. Nawet mama byłaby zadowolona, patrząc teraz na Myszkę……golutka i szczęśliwa stanęła na wyprostowanych nogach i wyciągnęła do góry rączki. Podskoczyła. Czuła, że jest teraz wiotka i lekka jak łodyga kwiatu i że naprawdę odrywa się od podłogi. Wprawdzie wiedziała, że odrywa się tylko w środku, lecz była przekonana, że tata to dostrzeże.
Powoli, powolutku zaczęła tańczyć. Unosiła nogi i wyrzucała je w bok, wznosiła rączki coraz wyżej i wyżej, przeginała ciało, naśladując trawę na wietrze. Zastanawiała się, czy tata czuje to, co ona: czy wie, że Myszka tańczy przepięknie i lekko, a tylko jej ciało trzyma ją na podłodze holu; miała nadzieję, że tata widzi, iż ona fruwa jak motyl, choć ciałem jest przywiązana do ziemi. Była tak napięta, zastanawiając się, czy tata to wie, że nagle poczuła silne parcie na pęcherz.
Ciepła mokra struga zaczęła spływać po nogach, zbierając się w kałużę u bosych, platfusowatych stóp.
Znowu stało się coś, o co mama zawsze na nią krzyczała, coś, co mama nazywała czymś “bardzo brzydkim” lub “małym nieszczęściem”.
– Brzydka Myszka… bardzo brzydka Myszka – powtarzała mama surowo, gdy dziewczynce przytrafiały się “małe nieszczęścia”, a zwłaszcza wtedy, gdy działo się to na oczach obcych. A tata był obcym bliskim.
Gwałtownie przestała tańczyć, ze strachu straciła oddech, a potem zaczęła krzyczeć. Krzyczała grubym, chrypliwym głosem, a jej krzyk przechodził stopniowo w przerażające wycie. Wycie zwierzątka, które wpadło w sidła i już wie, że nie ma ucieczki.
Zanim w poszukiwaniu ratunku przebiegła przez hol, do mamy, usłyszała, że drzwi gabinetu zamknęły się głośniej niż zwykle, jakby ktoś trzasnął nimi z rozmachem.
– Boże, Myszka… Znowu się rozebrałaś. I znowu TO zrobiłaś. A tak prosiłam. Nie rozbieraj się, Myszka. Nigdy się nie rozbieraj, to tak brzydko – westchnęła mama bezradnie i pośpiesznie zaprowadziła ją do łazienki.
Myszka nie rozumiała, dlaczego rozbieranie się jest brzydkie. Brzydkie było załatwianie się pod siebie, ale zdejmowanie ubrania? Była przekonana, że nie tylko ona jest bez niego ładniejsza. Ładniejsza też była mama, którą oglądała kiedyś pod prysznicem (mama krzyknęła wtedy gniewnie i nie wiadomo czemu zasłoniła się ręcznikiem). Ładniejszy był tata, gdy w rozwianym szlafroku przebiegał przez hol z łazienki do swego pokoju. Ładniejsze były panie i panowie w telewizorze. Myszka lubiła oglądać ubrania, ale uważała, że ubrania powinny być osobno, a ludzie osobno. Ubrania były do zabawy, można je było miąć, targać, drzeć. Wkładane na ludzi, coś ludziom odbierały.
Od tego niefortunnego dnia Myszka już nie próbowała zatańczyć dla taty. A taniec nie zawsze dawał jej radość. Z polecenia lekarza mama zapisała Myszkę na gimnastykę specjalną, którą także natychmiast znienawidziła. To nie była gimnastyka, którą dziewczynka czasem widziała w telewizji: panie w kusych strojach machały nogami, bardziej tańcząc niż ćwicząc, w rytm wesołej muzyki. Myszka przed telewizorem też próbowała klaskać jak one i wyrzucać rytmicznie nogi i ręce, choć wiedziała, że tak pięknie jej się nie uda. Ale to było zabawne.
Na sali gimnastycznej, dokąd mama zaprowadziła Myszkę, nie było zabawnie. Słychać było głośne, męczące sapania innych dzieci. I nie tylko dzieci. Byli tu też dorośli, równie ociężali jak ona, nie umiejący poradzić sobie z równoczesnym wymachem nóg i rąk. Widok dorosłych przeraził Myszkę. Do tej pory wierzyła, że jeśli teraz tańczy jedynie w środku, to gdy dorośnie, będzie tańczyć naprawdę.
– Jak będę duża, to zatańczę? – pytała mamy, ale z jej ust słychać było tylko sylabę “taaaaa”, a widok innych dużych, którzy nie umieli tańczyć, przyprawiał ją o lęk. Ale mama gorliwie kiwała głową, gdy Myszka, sapiąc, usiłowała podskoczyć do rytmu. Ktoś mamę nauczył, żeby zawsze kiwała głową, nawet wtedy, gdy Myszka wiedziała, że to co robi, robi źle. “Mama kłamie”, pomyślała po raz pierwszy w życiu.
“Już zawsze będę ciężka”, mówiła sobie i marzyła o chwili, w której mogłaby stać się tak lekka jak dziewczynka z sąsiedniego domu, którą widywała jeżdżącą na rowerze, na desce, na łyżworolkach. Ta dziewczynka była jak motyl, którego Myszka rozgniotła niechcący na szybie. Motyl, fruwając, mienił się tęczowo, tańczył w powietrzu, trzepotał skrzydełkami i był tak śliczny, że Myszka zapragnęła go pogłaskać. Ale gdy zbliżyła do niego grubą i niezgrabną rączkę, owad zamienił się w bezkształtną kleistą masę. Myszka rozpłakała się bezradnie.