Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Coraz gorzej ze mną – powiedział, podnosząc się.

– Nie. Coraz lepiej.

– Słucham?

– Jesteś coraz bliżej nas.

– Was, czyli śmierci.

– Tak.

Håkon powiódł wzrokiem po otaczających go cieniach. Przestały go okrążać, wydawały się względnie niezainteresowane jego obecnością. Przemknęło mu przez głowę, że istoty te mogą być zmęczone. Z pewnością walka z umysłem Dija Udina kosztowała je trochę sił.

– Udało się? – zapytał Skandynaw.

– Tak.

– Więc co teraz?

– Ciąg zdarzeń ulegnie zmianie. Naprawimy wszystko, co zostało zniszczone.

– W jaki sposób?

– Nie musisz się o to martwić.

– A jednak chciałbym wiedzieć.

– Chciałbyś wiedzieć znacznie więcej – zauważył Hallford. – I jeśli masz poznać odpowiedzi, proponuję, byś zrobił to, zanim Dija Udin wyruszy w drogę.

Zanim Lindberg zdążył o cokolwiek zapytać, połączenie zostało zerwane. Na powrót znalazł się w domku letniskowym przy Lake Jesup. Tym razem zwymiotował wprost do konchy, jednocześnie osuwając się na podłogę.

– No pięknie – usłyszał głos Alhassana. – Ja już na pewno więcej tego nie założę.

Lindberg zerwał maskę z twarzy, rozbryzgując wokół wymiociny.

– Ohyda – skwitował muzułmanin. – Myślisz, że można to myć? Powinna być wodoodporna, skoro wytrzymała tyle w piachu, nim Reddington ją odkopał, ale… sam nie wiem.

Håkon wsparł się na rękach i spojrzał na niego z niedowierzaniem. Potem otarł rękawem usta, czując nieprzyjemny, kwaśny posmak.

– Zbladłeś – zauważył Dija Udin.

– Co ty powiesz?

– Przekonali cię, że jestem po waszej stronie?

– Tak.

– Świetnie. Możemy ponownie się zbratać. Jak już porządnie wyszczotkujesz zęby.

– Nie mam zamiaru się z tobą bratać.

– To chociaż mnie rozwiąż – odparł Alhassan, potrząsając spętanymi rękoma. – Tylko nie kieruj ku mnie tych swoich wyziewów.

Skandynaw z trudem wstał, a potem obszedł Dija Udina.

– Musisz skończyć z tymi wyprawami na tamten świat – dodał muzułmanin. – Chyba że masz zamiar zrobić jedną, a porządną.

– Obawiam się, że los ma to w planach.

– Płakać nie będę.

Lindberg odwiązał go, a potem odsunął się o krok. Wiedział, że Posiadacze musieli mieć pewność, że nie wywinie żadnego numeru, a mimo to Håkon nie czuł się bezpiecznie. Zbyt wiele zależało od Alhassana.

– Co tak spozierasz? – bąknął Dija Udin. – Nawróconego nigdy nie widziałeś?

– Wiesz, co masz robić?

– Wiem doskonale – odparł, przechodząc do kuchni. – Napić się.

– Miałem na myśli dalszą perspektywę.

Alhassan zatrzymał się, a potem obrócił do Skandynawa.

– Wiem, co mam robić – powiedział poważnym, nie swoim głosem. – I żałuję, że nie będziesz mógł zobaczyć zmian, których dokonam. Stracisz całą wiedzę o tym, co się wydarzyło.

Lindberg wskazał na krzesło.

– Siadaj – powiedział, a potem wyciągnął z lodówki dwa piwa. – I opowiadaj, krok po kroku, co zamierzasz zrobić.

Opróżnili jeszcze kilka butelek, nim Dija Udin skończył. Gdy jego głos przebrzmiał, Håkon miał przekonanie, że wszystko da się jeszcze naprawić – doprowadzić do formy, jaka miała istnieć, nim zaczęli igrać z oszukiwaniem śmierci. To był moment, w którym wszystko poszło źle. Gdyby zginął na Tristan da Cunha, nigdy nie doszłoby do ciągu zdarzeń, który doprowadził do zmian w linii czasu. Śmierć najwyraźniej nie lubiła być oszukiwana.

17

Dija Udin przechadzał się po pokładzie Accipitera z przedziwnym uczuciem. Był tu po raz pierwszy, ale doskonale znał każdy korytarz, a część z nich przywodziła mu na myśl krwawą łaźnię. Mimo że śmierć załogi była dopiero przed nim, doskonale pamiętał widok ich porozrywanych ciał, wnętrzności spływających po podłodze i smród ekskrementów.

Za pomocą konchy Posiadacze wtłoczyli w niego wszystkie wspomnienia Håkona. Były jak fantomat, który wyświetlało się do znudzenia od dzieciństwa. Można było cytować wypowiedzi wszystkich postaci, pamiętało się nawet ich intonację.

– Nawigator? – zapytał jakiś wysoki mężczyzna, zatrzymując go na korytarzu.

– Niestety. Parszywa robota, w dodatku nudna. Nie dość, że…

– Pomieszczenie kriogeniczne jest tam – przerwał mu żołnierz, wskazując kierunek.

– Sen jeszcze mnie nie morzy.

– Za godzinę wszyscy mają znajdować się w diapauzie.

ISS Accipiter opuszczał już Układ Słoneczny wraz z innymi statkami misji Ara Maxima. Kamery orbitalne śledziły każdy ich ruch, dopóki okręty nie wyszły z zasięgu. Teraz dopełniano ostatnich procedur kontrolnych, a potem wszyscy zapadną w kriogeniczny sen – w zamierzeniu na kilkadziesiąt lat, w rzeczywistości większość na zawsze.

Było coś przyjemnego w tym, że Dija Udin jako jedyny zdawał sobie z tego sprawę.

– Masz jakiś problem? – zapytał żołnierz.

– Żeby to jeden.

– W takim razie…

– Na szczęście żaden nie wiąże się z tą misją – odparł Alhassan i poklepawszy mężczyznę po plecach, udał się w wyznaczonym kierunku. By załadować wirusa, który rozejdzie się potem po wszystkich statkach, musiał jedynie położyć się do snu odpowiednio wcześnie.

Jeśli wszystkie będą znajdowały się w zasięgu komunikacji podświetlnej, program rozniesie się po ich komputerach pokładowych jak pył na wietrze. Misja Ara Maxima w jednej chwili stanie się ostatnim wielkim przedsięwzięciem ludzkości.

Posiadacze zastanawiali się, czy nie powinni tego zmienić. Ostatecznie jednak doszli do wniosku, że wszystko musi rozegrać się dokładnie tak, jak poprzednio. Dija Udin nie wiedział dlaczego. Coś wydarzyło się w odległej przyszłości – coś wykraczającego poza ramy tej galaktyki. I aby ponownie mogło zaistnieć, ciąg zdarzeń musiał zostać odtworzony.

Alhassan położył się w kapsule do diapauzy i powiódł wzrokiem wokół. Nikt z tych ludzi się już nie obudzi. Jedynymi ocalałymi będą on i Håkon.

Zamknął oczy, a potem szyba nad nim się zasunęła.

Wszystko potoczyło się identycznie z tym, co pamiętał. Zbudził się, gdy wyły systemy alarmowe, a czerwone światło zalewało pomieszczenie. Z trudem wyszedł z komory, a potem dostrzegł dowódcę, który słaniał się na nogach, łapiąc się za głowę.

Przypomniał sobie, że we wspomnieniach Lindberga ten człowiek umarł, upadając na osłonę jego komory. Trzeba było to powtórzyć.

Zdezorientowany oficer rozejrzał się panicznie, nie dostrzegając, że jeden z załogantów przeżył i skrył się za kapsułą. Potem dowódca popędził na korytarz, a Dija Udin natychmiast ruszył za nim.

Nie spieszył się. Doskonale wiedział, gdzie zaraz będzie mógł go odnaleźć. Po drodze udał się do zbrojowni, skąd zabrał standardową berettę. Tak wyposażony, poszedł dokonać dzieła.

Zaatakował kapitana od tyłu, rzucając ciało na osłonę kabiny. Strzał w potylicę skutecznie usuwał niebezpieczeństwo, że ofiara przeżyje. Krew i mózgowie bryznęły na ścianę, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Wpasowywało się w ogólny obraz.

Pozwolił, by ciało oficera osunęło się po osłonie, po czym otworzył kriokomorę Lindberga. Ten wypadł z niej, przywodząc na myśl noworodka. Alhassan przez moment patrzył na niego z góry.

– Przestań się toczyć jak poparzony – powiedział.

Gdy Dija Udin się nad nim pochylił, dostrzegł, że Håkon próbuje coś powiedzieć.

– Nie szarp się, wszystko jest w porządku – zapewnił go, a potem spojrzał na swoją plakietkę z imieniem i nazwiskiem na piersi. – Dija Udin.

18

Powtórzenie wydarzeń okazało się nie lada wyzwaniem. Mimo że Alhassan znał każdy krok, który powinien postawić, wszystko zdawało się działać na jego niekorzyść.

Przemknęło mu przez głowę, że być może wszystko, co robi, jest dokładnym wypełnieniem tego, co już się stało. Wszak we wspomnieniach Lindberga kapitan Accipitera też padł na osłonę komory – ale dlaczego Alhassan miałby go wówczas zabijać? Teraz zrobił to tylko dlatego, że faceta nie było w poprzedniej linii czasu.

Długo się nad tym zastanawiał, ale nie udało mu się dojść do żadnej sensownej konkluzji.

70
{"b":"690736","o":1}