Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wejdź tu.

– Nie.

– Wchodź! Mam jeszcze sporo śliny.

– Poczekam.

Odpowiedziała mu cisza. Skandynaw oparł się plecami o ścianę i odchyliwszy głowę, zamknął oczy. Wiedział, że czeka go trudna przeprawa. Teraz prowadzili jedynie grę wstępną, swoistą zabawę, ale gdy przyjdzie co do czego, będzie ostro.

– Nie zamierzam odbierać ci życia, Dija Udin – odezwał się po chwili Håkon.

– Więc co chcesz zrobić?

– To, co planowałem od samego początku.

– Czyli?

– Przeprogramować twój głupawy umysł.

– Powodzenia.

Koncha od samego początku napełniała go przekonaniem, że musi to zrobić. W jakiś sposób przewidziała kolej zdarzeń – nie zdołała tylko uświadomić mu, że odkupienie grzechów przez Dija Udina zdarzy się w przeszłości, nie przyszłości.

Od dawna próbowała mu coś powiedzieć. Kiedy wybudził Alhassana po powrocie na Ziemię, był przekonany, że ma to związek ze startem Kennedy’ego. Wiedział, że coś więcej jest na rzeczy, ale nie rozumiał co. Teraz dopiero pojął, że wówczas nie potrafił jeszcze odpowiednio zinterpretować tego, co próbowało dobić się do niego z innej płaszczyzny egzystencji. Nie chodziło o start Kennedy’ego, ale misji Ara Maxima. To ten moment był kluczowy dla całego wszechświata.

Lindberg osunął się po ścianie, nadal z zamkniętymi oczami. Czekał, aż Posiadacze nawiążą połączenie. Obserwowali rozwój wydarzeń, więc było to tylko kwestią czasu.

Ledwo usiadł, pojawili się. Mrok opadł przed oczami Håkona, a po chwili wynurzyły się z niego niewyraźne postacie. Poczuł znaną dezorientację i jego umysł potrzebował chwili, by zaskoczyć na odpowiednie tory.

– Ująłeś zdrajcę – odezwał się Hallford.

– Tak, ale to dopiero początek. Za wcześnie na świętowanie.

Widma zaszumiały jak wierzby na wietrze. Lindberg poczuł się niekomfortowo.

– Zajmiemy się resztą.

– Słucham?

– Wystarczy, że umieścisz la’derach na stałe na twarzy zdrajcy. My zajmiemy się resztą.

– Musicie mi wybaczyć, ale nie…

– Miej wiarę, Håkon.

W kontaktach z tymi istotami często pojawiały się takie żądania. Były niepokojące, bo kazały Skandynawowi sądzić, że całe to mroczne gremium ma coś wspólnego z religią. Ostatnim, czego by chciał, było odkrycie, że ma do czynienia z tworami, które ludzkość zna od pokoleń.

Kołatało mu się w głowie pytanie o to, kim są pozostali Posiadacze. Wiedział, że widma je słyszą, a mimo to Gideon nie zająknął się na ten temat słowem.

– Musisz stopniowo przyzwyczajać go do la’derach.

– Wiem.

– Nie masz jednak wiele czasu.

– To też wiem. Za dwa tygodnie Dija Udin musi stawić się na przylądku Canaveral.

– Bierz się do pracy.

Wrócił do świata żywych. Towarzyszyły temu ból głowy i nudności – coraz bardziej dokuczliwe. Tym razem szarpnął nim spazm, ale zdołał nie zwymiotować. Podniósł się ociężale z podłogi.

– Te, porywacz – odezwał się Alhassan. – Rzygasz tam?

– Nie.

– Może masz zamiar paść trupem? Rozwiązałoby to kilka moich problemów.

– Jeszcze nie teraz – odparł Lindberg, po czym sięgnął do szafki kuchennej, gdzie trzymał konchę. Wyjął ją i ruszył w kierunku pokoju. Przed progiem zatrzymał się i po chwilowym zastanowieniu założył ją.

Było to cudowne uczucie. Krew w żyłach zaczęła szybciej płynąć, wzrok się wyostrzył, płuca wypełniły się powietrzem, a mięśnie stały się bardziej zbite.

Wrócił do Dija Udina z przekonaniem, że uda mu się wypełnić misję.

– Ożeż kurwa… – powiedział Alhassan na widok maski. – Idź precz.

– Spokojnie.

– Przepadnij w piździec!

– Uspokój się, Dija Udin. Będzie mniej bolało.

– Ratunku!

Skandynaw zatrzymał się przed nim i spojrzał na niego z góry.

– Nie martw się – powiedział. – Już raz to przerabialiśmy. Wiem dokładnie, co robić.

16

Ten sam scenariusz powtarzał się przez kilka kolejnych dni – Håkon zakładał swojemu jeńcowi konchę na kilka chwil, a potem dawał mu odetchnąć. Dija Udin wył wniebogłosy, spływając potem i rzucając się na boki. Dopiero teraz przytwierdzenie krzesła do podłogi naprawdę się przydało.

Alhassan krzyczał, obrażał go, groził… a potem błagał, by przestał go torturować. Ostatnim razem, gdy Lindberg stosował tę technikę, przyjaciel wyśpiewał mu wszystko, co chciał wiedzieć. Wtedy Skandynaw osiągnął cel, więc ostatecznie przerwał te męczarnie – tym razem nie mógł tego zrobić.

Po nieco ponad tygodniu Dija Udin przyzwyczaił się do konchy. Tak jak przy podawaniu małych dawek trucizny robi to organizm ludzki.

– Żyjesz, sukinsynu? – zapytał go Håkon.

– Będziesz palił się w piekle… twoja skóra będzie obracała się w popiół, a potem odrastała… i tak do końca świata…

– Nie sądzę, bym trafił do islamskiego piekła.

– Jest tylko jedno…

Lindberg pochylił się nad jeńcem.

– Dobrze się czujesz?

– Na tyle dobrze, żeby ubić cię jak knura, gdy tylko mnie…

Håkon przytknął mu konchę do twarzy. Tym razem nie rozległ się krzyk ani nawet zduszony wyraz protestu. Dija Udin siedział bez ruchu, akceptując to, co się stało. Astrochemik odczekał chwilę i gdy stwierdził, że wszystko jest w porządku, wyprostował się.

– Wyruszasz w ciekawą podróż, Alhassan.

– Goń… się…

– Kiedy wrócisz, będziesz już zupełnie innym człowiekiem.

– Nie… jestem… czło…

Urwał, a jego głowa opadła w tył.

Håkon przypuszczał, że do jego umysłu dobrali się teraz Posiadacze. Było coś niebezpiecznego w dopuszczaniu Dija Udina do tamtego świata, ale skoro byli przekonani, że nie stanowi dla nich niebezpieczeństwa, Lindberg nie miał zamiaru o tym wspominać.

Czekał, obserwując dawnego przyjaciela.

Ten raz po raz miewał skurcze mięśni, ale prócz tego się nie poruszał. Håkon próbował nawiązać z nim kontakt – bezskutecznie. Mijały godziny i nic się nie działo. W umyśle Alhassana zapewne trwała heroiczna walka o utrzymanie dawnego programowania – a gdzieś na styku tego świata z innym grupa Posiadaczy robiła wszystko, by przełamać ten opór.

Lindberg nie wiedział, co dokładnie planowali. Przypuszczał jednak, że gdy Dija Udin się obudzi, linia czasu znajdzie się na najlepszej drodze ku zmianie. O ile oczywiście Alhassan zdoła wrócić do świata żywych.

Kilka godzin później uniósł głowę. Håkon siedział przy ścianie naprzeciw, popijając piwo. Ledwo Dija Udin drgnął, Skandynaw się podniósł. Podszedł do niego i wyciągnął ręce, by zdjąć mu konchę.

– Sam się pozbędę tego barachła – burknął Alhassan. – Jak tylko rozwiążesz mi ręce.

– Zrobię to, jak tylko…

– Oj, daj sobie, kurwa, spokój.

Ściągnął la’derach, po czym przyjrzał się obliczu Dija Udina. Nie widać było na nim śladu maski.

– No, szybko – dodał Alhassan. – Zamień z nimi parę zdań, upewnij się, że wszystko jest okej, a potem mnie wyswobodź. Mam kilka rzeczy do zrobienia i nie zalicza się do nich patrzenie na twoją gębę, której mam już serdecznie dosyć.

Håkon zbliżył konchę do twarzy. Wiedział dokładnie, czego może się spodziewać. Widział to w oczach przyjaciela.

– Wiedziałeś, że ta banda strzyg obserwowała, jak grzmociliście się z Ellyse?

– Co? Skąd…

– Wiem teraz więcej, niż mógłbyś przypuszczać.

– Jak?

– Wyposażyli mnie w twoje wspomnienia, sukinsynu.

– Ale…

– Przestań dukać, zakładaj ten pokrowiec na ryj i miejmy to za sobą.

– To znaczy, że jesteś…

– Mniej więcej tym samym cudownym Dija Udinem, którego znasz – uciął. – A teraz możemy brać się do roboty? Sprzykrzyło mi się tkwienie tu jak kretyn.

Håkon kiwnął głową, a potem założył la’derach. Stracił zupełnie inicjatywę, ale było to do przewidzenia. Nie miał tylko pojęcia, że Posiadacze zaufają Alhasannowi na tyle, by przekazać mu całą jego wiedzę.

Gdy znalazł się w kręgu cieni, poczuł dezorientację znacznie większą niż dotychczas. Rozejrzał się, nic nie rozumiejąc. Dopiero gdy z szeregu widm wyłonił się Gideon, Lindberg zrozumiał, gdzie jest.

69
{"b":"690736","o":1}