Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jestem zawiedziony – odezwał się Alhassan. – Nie dość, że mają tu jak w szpitalu, to jeszcze nie ma komitetu powitalnego. Beznadziejna sprawa.

– Widziałeś kiedyś coś takiego?

– Hę?

– Spotkałeś się z taką technologią?

– A co ja jestem, znawca kosmosu?

– O ile wiem, jesteś na tym świecie od dobrych kilku wieków.

– Ale kiblowałem na zadupiu znanego wszechświata – odparł i wzruszył ramionami. Ellyse nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż otworzyły się drzwi prowadzące na korytarz. Zasadniczo można było powiedzieć, że ściany się rozsunęły.

Przez lukę przeszedł mężczyzna, który nawiązał z nimi kontakt.

– Witam na Yorktown, chorąży…

Urwał, gdy zobaczył Dija Udina. Mimo że Ingo Freed pochodził zasadniczo z innej cywilizacji, Nozomi bez trudu zinterpretowała wyraz jego twarzy. Uniósł brwi, mimowolnie otworzył usta, a potem cofnął się niemal niezauważalnie. Czerwone ślepia patrzyły na Alhassana z przerażeniem i nienawiścią.

– Co jest, do cholery? – zapytał Dija Udin.

Zanim Ellyse zdążyła się zastanowić, Stephen Ingo Freed wyciągnął niewielkie urządzenie i wcisnął przycisk na boku. Broń mogła się różnić od tej, którą znała Nozomi, ale była równie uniwersalna jak mimika.

Wiązka pomknęła w ich kierunku i trafiwszy Dija Udina prosto w pierś, rozeszła się pajęczyną po całym jego ciele. Alhassan wywrócił oczami i padł bezwładnie na podłogę. Ellyse uniosła ręce, sądząc, że będzie następna.

– Kim wy jesteście? – zapytał Ingo Freed.

– My…

– Ściągnęliście tutaj to… to coś? Na Ziemię?

Wycelował w nią broń, a potem pociągnął za spust.

ROZDZIAŁ 2

1

Dija Udin obudził się z bólem głowy, który normalnie wywoływała mieszanka whisky, piwa i wina. Bywało, że na początku dwudziestego wieku budził się tak co rano. Szczególnie gdy mieszkał w Seattle – prohibicja była doskonałym pretekstem do wzmożonego picia, w którym nie przeszkadzał mu nawet islam. Największy kac z tamtych czasów nie był jednak w stanie równać się z tym, jak teraz się czuł. Z trudem podniósł powieki i powiódł wzrokiem wokół. Dostrzegł, że w niewielkim pomieszczeniu znajduje się z nim Ellyse.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał.

Wyglądała lepiej niż on – jakby pomieszała tylko whisky i piwo.

– Nie wiem.

– Odpłynęłaś zaraz po mnie?

– Nie ma sensu sięgać po eufemizmy – odbąknęła. Była nabuzowana, naprawdę nabuzowana. Dija Udin potrafił rozpoznać naprawdę nabuzowaną kobietę. Był to element instynktu samozachowawczego, który mu zaprogramowano. – Strzelili do ciebie, a potem do mnie. I dzięki temu wiemy dokładnie, kto wpędził nas w to bagno.

Alhassan wzruszył ramionami.

– Wybacz – powiedział. – Czasem takie rzeczy mi się przytrafiają.

– Skąd ci ludzie w ogóle cię kojarzą?

– A ja wiem? Pierwszy raz w życiu widziałem te czerwone gały.

Ellyse przez moment milczała, rozglądając się po celi. Podobnie jak w hangarze, ściany były tutaj jednolite. Nie rokowało to najlepiej w kwestii ucieczki.

– Najpewniej spotkali któregoś z moich braci – odezwał się pod nosem Dija Udin.

– Ilu was jest?

– Całkiem sporo.

Westchnęła, nie drążąc tematu. Musiała wiedzieć, że byłaby to jedynie strata czasu.

– I nie wiesz, dlaczego jeden z was mógłby kontaktować się z załogą Yorktown?

– Nie mam pojęcia.

– Więc pomyśl nad tym.

– Staram się, ale czuję, jakbym oberwał naprawdę porządnym obuchem. Trudno mi zebrać myśli.

– Postaraj się – odparła przez zęby.

Dija Udin z trudem się podniósł, a potem usiadł obok niej. Kręciło mu się w głowie, a w uszach szumiało. Uznał, że chyba nie jest jeszcze na etapie kaca. Dopiero trzeźwiał.

– Obawiam się, że nawet w pełni sił nic nie wymyślę – powiedział. – Jak się być może orientujesz, byłem przez kilkaset lat w kriostazie i sporo mogło mnie ominąć.

Ellyse obróciła się do niego.

– Zastanów się – powiedziała. – Co zrobiliby twoi ludzie, gdyby dowiedzieli się, że Diamentowi wygrali proelium, a kilka ziemskich statków zbiegło z pola walki?

– Wsparliby Diamentowych. A ci znaleźliby wszystkich i wybili co do jednego. Nikt nie wysyłałby im na spotkanie któregoś z moich braci.

Nozomi skinęła głową, po czym przeniosła wzrok na przeciwległą ścianę. Trwała tak przez moment, jakby analizowała i odrzucała kolejne scenariusze, poszukując tego właściwego.

– Nie szarp się – powiedział Alhassan. – I tak nic nie wymyślisz.

– Możliwe, że mieli swojego Dija Udina? – zapytała, ignorując go.

– Z pewnością nie takiego jak wy. Dija Udin jest jedyny w swoim rodzaju.

– Pytam poważnie.

Przestał się szczerzyć, wychodząc z założenia, że tak będzie mu łatwiej do niej dotrzeć.

– Nie bierzesz pod uwagę rzeczy oczywistej – odparł. – Ci ludzie pojawili się już po zakończeniu proelium. Opuścili Ziemię, gdy ta stawała się niezdatna do życia. Żadna z prastarych ras nie mogła się nimi interesować.

– A jednak kojarzą twoją zakazaną facjatę.

– Może widzieli mnie w jakichś fantomatach grozy.

– I znienawidzili na tyle, żeby od razu walić do ciebie z broni, bez zadawania pytań?

Dija Udin wzruszył ramionami. Ellyse jeszcze przez chwilę gdybała w najlepsze, po czym zamilkła jak grób. Drzwi do celi otworzyły się bezszelestnie i pojawił się w niej Ingo Freed. Spojrzał na Alhassana z obrzydzeniem, po czym skinął na Nozomi.

– Pójdziesz ze mną, chorąży.

Ellyse spojrzała na Dija Udina, a potem podniosła się i ruszyła za kontradmirałem.

– Cokolwiek ona usłyszy, ja też powinienem – zaoponował Alhassan, z trudem wstając. Mężczyzna zatrzymał się w progu i zacisnął pięści. Dija Udin uświadomił sobie, że facet robi wszystko, by nie zabić go na miejscu. Czymkolwiek podpadł im jeden z jego braci, najwyraźniej należało to do spraw dużego kalibru.

– Postawię sprawę jasno – odezwał się Stephen. – Jeśli usłyszę jeszcze choćby słowo z twoich ust, rozerwę ci szczękę. Rozumiesz?

Alhassan nie musiał widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że ponownie odmalowała się na niej nienawiść. W milczeniu czekał, aż dwójka ludzi opuści karcer, a potem z ulgą wypuścił powietrze i opadł na podłogę.

Miał nadzieję, że Ellyse wytłumaczy im sytuację. Wyjaśni, że jest on tylko jedną z wielu podobnych mu jednostek i nie może ponosić odpowiedzialności za to, co robią inni.

– Dacie coś do jedzenia? – zapytał, tocząc wzrokiem wokół.

Nikt mu nie odpowiedział. I nikt nie odpowiadał przez następne godziny, które były dla niego katorgą. Z każdą upływającą minutą utwierdzał się w przekonaniu, że Nozomi nie uda się przekonać kontradmirała.

Wstał i zaczął przechadzać się po niewielkim pomieszczeniu. Szukał obiektywu, z którego na niego spoglądają, ale szybko uznał, że to bez sensu. Równie dobrze mogli siedzieć za którąś ze ścian i analizować jego zachowanie.

– Banda niecywilizowanych prostaków – powiedział, obracając się wokół. – Mam prawo do humanitarnego traktowania!

Jak przy każdej poprzedniej próbie, tak i teraz nikt mu nie odpowiedział. Dija Udin sklął swoich oprawców pod nosem, po czym usiadł przy ścianie i zwiesił głowę. Nie było niczego, co mógłby zrobić. Pozostawało liczyć na to, że Nozomi uda się dokonać cudu.

2

Ellyse poprowadzono długim, wąskim korytarzem na mostek. Gdy tylko otworzyła się gródź, widziała już, że tutejsze centrum dowodzenia nie może bardziej różnić się od tego, które znała z ISS-ów. Kennedy’ego od Accipitera i reszty dzieliło pół wieku, ale przy tych systemach robił wrażenie eksponatu muzealnego. Każdy z załogantów miał przed sobą holograficzny interfejs, fotele zdawały się ich oplatać. Konsoli właściwie nie było, wszystko zdawało się sterowane siłą umysłu. Parę pulpitów znajdowało się pod ścianami, ale były całkowicie zaczernione, pewnie nieaktywne.

– Siadaj – polecił Ingo Freed, wskazując wolne miejsce przy jednym z nich.

– Podłączycie mnie do wykrywacza kłamstw czy od razu do jakiegoś systemu tortur?

24
{"b":"690736","o":1}