Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gdy ich statek znalazł się w cieniu Wenus, oboje odetchnęli z ulgą. Nic nie świadczyło o tym, że zostali wykryci.

– Nie wiem, jaka technologia jest obecnie na orbicie – odezwała się Ellyse.

– Ja też nie. Miałem wtedy, czy raczej mam teraz, cztery lata.

– Trzeba to ustalić.

– Jak?

– Mamy na pokładzie zaawansowaną technologię – odparła, wskazując na ciąg znaków widocznych na ekranie. – Problem polega na tym, że nie wiem, jak użyć części z tych systemów.

– Próbuj.

– Będę próbować – odparła stanowczo. – Ale jeden błąd może sprawić, że nas wykryją.

– W najgorszym wypadku uciekniemy. Mamy napęd nadświetlny, prawda?

– Mieć a używać to dwie różne kwestie.

– Mimo wszystko, skoro udało ci się posterować tą krypą na Wenus, z pewnością uda ci się ustawić także inny kurs.

– Może.

Ellyse zamilkła, na powrót poświęcając całą uwagę systemom statku. Lindberg zdołał wyświetlić odczyty z sensorów. Ziemia zdawała się pulsować wszystkimi rodzajami sygnałów – radiowymi, promieniowaniem AKR, w końcu impulsami z satelitów. Wołała w kosmos, by ją odnaleźć.

Håkon analizował odczyty przez godzinę, dostając porządnego oczopląsu. Dopiero po kolejnej Ellyse zdawała się wreszcie opanować główne systemy.

– W porządku – powiedziała, przeciągając się. – Mam sterowanie napędem.

– Świetnie.

Wiadomość może rzeczywiście była dobra, co nie zmieniało faktu, że nadal nie wiedzieli, co począć. Spojrzeli na siebie i po raz pierwszy od długiego czasu żadne z nich nie uciekło wzrokiem.

– Mamy szansę wszystko zmienić, Håkon – odezwała się Nozomi.

– Co?

Nie taki był plan, przeszło mu przez myśl.

– Jesteśmy w przeszłości, możemy…

– Nie ma mowy.

– Stanowimy obcy, burzący konstrukcję element. Znaleźliśmy się tu przez wyrwę w czasoprzestrzeni, przez wyjątek w zasadach rządzących wszechświatem. Możemy zmienić przyszłość.

– Nie – odparł stanowczo. – Wszystko natychmiast się zawali, nie rozumiesz?

– Rozumiem tyle, że możemy uratować całą naszą rasę.

– Nie sądzę.

– Zapobiegniemy misji Ara Maxima.

– Nie.

– Sprawimy, że ludzkość nie rozsieje się pośród gwiazd.

– Wiesz, jakie będą konsekwencje? – zapytał, obracając się do niej. – Zastanów się nad tym, co proponujesz.

– Cały czas się zastanawiam.

– Więc powinnaś wiedzieć, że to doprowadzi do takiego samego ludobójstwa, jakie zarzucałaś mnie.

– W jaki niby sposób? – zapytała ze spokojem w głosie.

– Terra nigdy nie powstanie – odparł. – Jeśli nie wyruszymy na misję Ara Maxima, nigdy nie…

– W porządku – ucięła. – Wiem, do czego zmierzasz. Nielinearnie rzecz biorąc, to taka sama zbrodnia.

Zamilkła, najwyraźniej przyjmując, że ta myśl jest warta choćby refleksji. Oczywiście jedno z drugim miało tylko tyle wspólnego, że ludzka kolonia na Terze przestawała istnieć – choć motywy i sposób doprowadzenia do tego były zupełnie inne.

Nozomi wstała ze swojego miejsca i przeszła się po kilkumetrowym pokładzie. Skandynaw stanął obok krzesła.

– Nie mam już na to siły, Håkon.

– Wiem.

– Mam dość temporalnych zawiłości i panującej wszędzie śmierci.

Podszedł do niej i zobaczywszy, że nie ma zamiaru go odepchnąć, objął ją. Początkowo nie poruszyła się, ale po chwili przylgnęła do niego, jakby potrzebowała ratunku.

– Wszystko, co zrobiliśmy od rozpoczęcia proelium, kończyło się czyjąś śmiercią – dodała. – Chcę wyjść z tego błędnego koła.

– Możemy to zrobić.

– Jak?

Wskazał na sygnały z Ziemi.

– Możemy się gdzieś osiedlić, niezauważeni i anonimowi – powiedział. – Nie będziemy nikomu przeszkadzać, na nic nie wpłyniemy.

– Ale ci wszyscy ludzie, którzy zginęli…

– Zginą prędzej czy później – odparł.

Jeśli czegokolwiek nauczył się podczas swoich podróży w czasie, to właśnie tego. Najbanalniejsza prawda w historii ludzkości stała się dla niego prawdziwa. Życie jednostek czy całych społeczeństw było tylko niewyraźnym rozbłyskiem w mrokach historii. Dla wszechświata jedna cywilizacja znaczyła tyle, co dla niego ziarno piasku na wietrze. Z tej perspektywy trudno było przejmować się tym, gdzie i w jakim okresie zakiełkowało życie, a gdzie zniknęło.

Wiedział, że Ellyse prędzej czy później także to sobie uświadomi. Potrzebowała tylko czasu… którego mieli pod dostatkiem.

11

Ostatecznie uznali, że nie pozostaje im nic innego, jak przeżyć swoje życie najlepiej, jak było to możliwe. Nie mieli już wpływu na to, co się wydarzy – sami zapisali przyszłość wszystkich, którzy niegdyś wyruszą na misję Ara Maxima.

Możliwości osiedlenia nie było wiele. Istniała tylko jedna planeta, której historię znali na tyle dobrze, by jej przypadkiem nie zmienić. Wybrali najbardziej odludne miejsce na Ziemi, a potem wprowadzili koordynaty do komputera pokładowego.

Dotarcie tam zajęło im tylko ułamek sekundy. Znikli w miejscu początkowym i pojawili się u celu. Niewykryci przez żadne radary, niezauważeni przez satelity. Statek opuścił zagięcie czasoprzestrzenne na terytorium Grenlandii, nieopodal miasteczka Ittoqqortoormiit – jednego z najbardziej odludnych miejsc na globie. Stale przebywało tam raptem pięciuset ludzi, a na każdego mieszkańca przypadało średnio niemal czterysta kilometrów kwadratowych powierzchni. Było gdzie żyć.

Håkon i Ellyse ukryli niewielki statek u zbocza jednego ze wzniesień, przysypując go ziemią. Nie było to najlepsze rozwiązanie, ale stanowiło jedynie tymczasowy środek. Gdyby nawet któryś Grenlandczyk się tu zapuścił, zapewne uznałby pojazd za podniebną taksówkę albo kuter głębinowy.

Zostawiwszy środek transportu, ruszyli na poszukiwania domu. Nie mieli grosza przy duszy, ale było to bez znaczenia – Håkon doskonale pamiętał największe wydarzenia sportowe tej dekady. Mimo że sam był wówczas kilkulatkiem, znał je z opowieści ojca.

Stary Lindberg jako zagorzały kibic aeropiłki nieraz stawiał pieniądze na Greåker Idrettsforening, wspominając, że w jednym z sezonów sprawili ogromną niespodziankę, powodując ból głowy wielu bukmacherów.

Jeśli Lindberga nie myliła pamięć, pamiętny mecz z Rosenborgiem miał odbyć się za dwa tygodnie, tuż nad stolicą Federacji Skandynawskiej. Wystarczyło, że postawią trochę uniwersalnej waluty, a będzie ich stać na jeden z domów w okolicy.

– Mogliśmy osiąść na Tristan da Cunha – odezwała się Ellyse, gdy szli do miasteczka. – Byłaby to jakaś dziejowa sprawiedliwość.

– Mogliśmy.

– Ale ciągnęło cię na północ.

– Bo tutaj nikt nikomu nie wchodzi w drogę. I jeśli ktoś chce być sam, reszta to szanuje.

– Niezła mentalność – zauważyła Nozomi. – Więc jak będę miała cię dość, wystarczy, że powiem?

Wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął. Ich relacje nieco się poprawiły, ale nadal trochę brakowało im do tego, jak wyglądały wcześniej. Håkon przypuszczał jednak, że z każdym rokiem będzie coraz lepiej. Szczególnie że pierwotnie Ellyse sama chciała zapobiec proelium – a zatem dokonać zmian, przez które nie narodziłoby się znacznie więcej osób niż w wersji przyjętej przez Lindberga.

– Na razie nie polecam ci mieć mnie dosyć – odparł. – Przynajmniej dopóty, dopóki jesteśmy goli jak pasternak i nie dorobimy się na zakładzie.

– Przyjmujesz, że mamy co postawić. A nie mamy.

– Będziemy mieli.

– Tak?

Skinął głową, a potem wskazał na wioskę w oddali.

– Na pewno szukają tam rąk do pracy.

– Przy czym? – zapytała Nozomi, wodząc wzrokiem dookoła. – Tutaj nic nie ma.

– Tu nie, ale w morzu tak.

– Cały połów mają z pewnością zautomatyzowany – zaoponowała. – Może i jesteśmy w przeszłości, ale to nie czasy, kiedy szło się do pierwszej lepszej rybackiej wioski i pytało, czy można wyszorować pokład.

– Zapewniam cię, że kultywują tutaj jeszcze dawne zwyczaje.

– Nie sądzę.

– Złapię jakąś robotę, zarobię trochę, a potem postawimy wszystko na Greåker.

64
{"b":"690736","o":1}