Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zamachnęła się, jakby chciała uderzyć go w twarz. Håkon machinalnie zerwał się z siedziska, gotów do obrony. Szybko jednak powściągnął emocje.

– To nie tak…

– Jesteś ćpunem – rzuciła.

Nie odzywał się, bo nie było sensu zaprzeczać. Poniekąd miała rację, ale nie czuła tego, co on. Nie miała kontaktu z tym, do czego dopuszczała go koncha.

– Zabiłeś tych wszystkich ludzi, Håkon. Zamordowałeś ich z zimną krwią.

– Nikogo nie zabiłem.

Chciał złapać ją za rękę, ale go odtrąciła. Przez moment mierzyli się wzrokiem, a on miał wrażenie, że teraz go spoliczkuje. Zaraz potem Ellyse odwróciła się i przeszła na tył. Usiadła na łóżku i schowała twarz w dłoniach.

Lindberg opadł ciężko na fotel przy panelu i zwiesił głowę.

Nie miała racji, oczywiście, że nie miała. Potrzebował konchy… ale nie dlatego, by zaspokoić głód związany z używaniem jej. Była mu niezbędna, bo mogła wszystko zmienić. Nie przeszłość, ale przyszłość. Wciąż rozbrzmiewało mu to w głowie – i wciąż decydował się, by w to wierzyć.

– Ellyse…

– Nie odzywaj się do mnie.

– La’derach nigdy jeszcze mnie nie…

– Proszę, nie mów nic.

Zamilkł, wychodząc z założenia, że tak będzie lepiej. Przynajmniej na jakiś czas.

Nie tak miało wyglądać ich spotkanie po długiej rozłące, pomyślał. Nie miał okazji na dobre się nad tym zastanowić, bo aktywował się centralny wyświetlacz. Pojawił się na nim ciąg znaków, których Skandynaw nie potrafił rozczytać.

– Ellyse…

Kątem oka dostrzegł, że stanęła już obok niego. Usiadła na swoim miejscu, a potem przesunęła palcem po ekranie.

Po chwili dane na wyświetlaczu znikły, a zastąpił je obraz z kamery dziobowej. Håkon obserwował, jak otwiera się przed nimi śluza. Pojazd uniósł się nieznacznie i ruszył w kierunku otwartej przestrzeni.

Gdy opuścili hangar, znów pojawił się ciąg znaków, a potem nastąpił rozbłysk. Nic nie poczuli, ale musieli przesłonić oczy przed zbyt jasnym światłem.

Skandynaw przypuszczał, że wygaśnie, gdy tylko znajdą się w załamaniu czasoprzestrzennym, ale pomylił się. Jaskrawe światło towarzyszyło im przez cały czas, kiedy statek znajdował się poza znaną im rzeczywistością.

Wszechświat skurczył się do ich dwojga – niemal literalnie – co nie stwarzało odpowiednich warunków do pogodzenia się. Dni mijały im na milczeniu lub burkliwych wymianach zdań.

Załatwianie się było niemałym problemem. Obcy najwyraźniej nie potrzebowali toalety, więc Lindberg i Ellyse sami musieli zbudować coś, co zapewniało namiastkę prywatności. Jedynym nadającym się elementem wystroju wnętrz były łóżka, więc co dzień rano demontowali jedno i robili z niego parawan. Z resztą radził sobie dezintegrator pokładowy – najwyraźniej urządzenie uniwersalne w każdej cywilizacji.

Czas dłużył im się niemiłosiernie. Håkon miał wrażenie, że znajdują się w wyrwie wszechświata już całe wieki. Czasem myślał o tym, jak wszystko to wyglądałoby, gdyby nie zabrał konchy. Czas z pewnością pędziłby jak szalony.

Raz po raz wymieniali ze sobą ukradkowe spojrzenia, ale nie odzywali się słowem. Kilka razy Lindberg próbował zacząć rozmowę, ale Nozomi zbywała jego próby milczeniem.

Momentami zaczynał myśleć, że może miała rację. Rozsądek kazał sądzić, że rzeczywiście stał się ludobójcą. Zaraz potem jednak nachodziło go niezachwiane przekonanie o tym, że la’derach o wszystko zadba. Musiał tylko jej zaufać.

Kiedy Håkon powoli poddawał się obawie, że coś poszło nie tak i na zawsze utkną w miejscu poza czasem i przestrzenią, w końcu nastąpił przełom. Najpierw przed nimi pojawiły się czarne kropki, potem pojazdem zatrzęsło. Kiedy oboje dopadli do urządzeń sterowania, statkiem rzucało już do tego stopnia, że mieli wrażenie, jakby jakaś siła miała rozerwać go na strzępy.

– Coś jest nie tak! – Nozomi starała się przekrzyczeć huk, który dochodził nie wiadomo skąd.

Lindberg zaparł się o swoje stanowisko. Jednostką poniewierały nieznane siły, a on miał wrażenie, jakby wraz z Ellyse doświadczali niemożliwego do przetrzymania przez ludzkie ciało przeciążenia.

W końcu wyszli z załamania czasoprzestrzeni.

Białe światło przestało zalewać wnętrze statku i Håkon potrzebował chwili, by cokolwiek dojrzeć. Oczy tak przyzwyczaiły się do blasku, że trudno było przestawić się na czerń kosmosu, która roztaczała się przed nimi.

Wciąż siedział przy głównym pulpicie, a mimo to potrzebował chwili, by zrozumieć, gdzie jest. Ellyse w tym czasie już starała się coś ustalić.

– Gdzie nas wyrzuciło? – zapytał.

– Sprawdzam.

Była to najdłuższa wymiana zdań, jaką przeprowadzili od kilku dni. Lindberg obserwował, jak Nozomi obsługuje obcy system, który został przystosowany do jej umiejętności.

Przez moment analizowała dane, a potem zamarła.

– Co jest? – zapytał Skandynaw.

Ellyse wbijała pusty wzrok w jakiś punkt na ekranie.

– Co się dzieje? Gdzie jesteśmy?

– Niedaleko Ziemi, Håkon…

– Więc co jest nie tak?

– Wyrzuciło nas w przeszłość.

– Jak daleko?

Pytanie było pozbawione sensu, bo punkt odniesienia w ich przypadku stał się już zupełnie abstrakcyjny – najpierw kilkaset lat upłynęło na podróżach do i z Rah’ma’dul, a potem drugie tyle, gdy Nozomi i Sang leciały na planetę z tunelem.

– Ellyse?

– Jesteśmy… trzydzieści dwa lata przed startem misji Ara Maxima.

Lindberg poczuł, jak jego brwi się unoszą.

– Co takiego? – zapytał, patrząc na wyświetlacz. – Do cholery… oni to zaplanowali?

– Nie sądzę.

– Musimy stąd wiać – powiedział. – Zaraz ktoś nas wykryje.

Potrząsnęła głową, a potem aktywowała kontrolę układu sterowania. Zmieniła kilka ustawień, które Håkonowi niewiele mówiły, i… nic się nie stało. Statek nie poruszył się ani o milimetr.

– Coś nie tak? – zapytał.

– Jak widzisz.

Nozomi gorączkowo wprowadzała zmiany do komputera pokładowego, a Lindberg obserwował obraz z głównej kamery. W oddali widoczna była Ziemia, odbijająca światło Słońca. Z tej perspektywy przypominała kulę wielkości piłki tenisowej, ale nie mogło być wątpliwości, że to ona.

– Musieli nas tu skierować, ale po co? – odezwał się bardziej do siebie niż do niej. – Może uznali, że dzięki temu nigdy im już nie zagrozimy? Wrócimy do domu, a potem spokojnie dożyjemy swoich dni… z pewnością zdążymy, nim przyjdzie zagłada. Misja Ara Maxima jest w powijakach…

– Bądź cicho.

Skinął głową, a potem skupił się na tym, co robi Ellyse. Po chwili statek drgnął, choć nie w tym kierunku, który chciała nadać mu Nozomi.

– Myślałem, że opanowałaś te systemy.

– W teorii.

– Ta teoria wydaje się daleka od praktyki.

– Zamknij się.

– Mówię tylko, że może lepiej się zastanowić, zanim przypadkowo wystrzelimy jakiś ładunek w kierunku Ziemi.

– Ten statek nie ma uzbrojenia – odparła pod nosem. – A ja dotychczas uczyłam się wszystkiego na sucho. Nie miałam jak sprawdzić pewnych rzeczy, prawda?

– No tak.

– Więc siedź cicho i poczekaj chwilę.

– Obawiam się, że satelity na orbicie okołoziemskiej nie będą czekać.

Wiedział, że nie poprawia sytuacji, ale gadał, co mu ślina na język przyniosła – byleby znów nie zapanowała cisza. Nie było to przesadnie mądre, trudno jednak było się powstrzymać.

Szczęśliwie statek ruszył we wskazanym kierunku.

– Schowaj nas za czymś.

– Obrałam kurs na Wenus.

– Jest teraz blisko? Bo nie wiem, czy aby…

– Jest tam, gdzie być powinna. Im bliżej Słońca, tym lepiej – ucięła. – Promieniowanie ukryje nas przed skanowaniem satelitów.

– O ile ta łajba jest gotowa je znieść.

Nozomi spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Przed chwilą zniosła dużo więcej.

– Zgoda, ale nie możemy być pewni, że jest przystosowana do…

– Jest.

Lindberg nie miał zamiaru polemizować. Patrzył na oddalający się glob i dopiero teraz zreflektował się, że przeniesienie się w przeszłość uniemożliwia im sprawdzenie, czy cały plan się powiódł. Zaklął w duchu.

63
{"b":"690736","o":1}