Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale…

– Co?

– Sądzisz, że istnieje jeszcze jakaś szansa? Że możemy jeszcze wszystko zmienić?

Ellyse obróciła się do niej gwałtownie.

– Nie – odparła stanowczo. – Jeśli spróbujemy dokonać zmian w linii czasu, wszystko przepadnie. Cały plan z Rah’ma’dul może się zawalić, jeśli przypadkowo usuniemy choćby jeden niewielki element.

Channary Sang przez moment trwała w milczeniu.

– Ale jakie to ma znaczenie? – zapytała, wyłączając obraz z kamery. – Wszystko i tak doprowadziło do zniszczenia Ziemi. Jeśli zmienimy bieg zdarzeń i zapobiegniemy naszej ucieczce z proelium, nigdy nie zjawimy się na orbicie. Nigdy nie przykujemy uwagi Ingo Freeda i nigdy nie ściągniemy tu Dija Udina.

Ellyse otworzyła usta, ale się nie odezwała. W natłoku wszystkiego, co się działo, nie pomyślała o tym w ten sposób. Od początku trwali w przekonaniu, że ISS Challenger jest ostatnią nadzieją ludzkości – tak jednak nie było. Gdyby nie wrócili do domu, życie pod powierzchnią Ziemi rozwijałoby się dalej.

– Jakkolwiek to absurdalne, masz rację – odparła, patrząc na Sang.

– Wiem.

– Choć to, co proponujesz, jest samobójstwem.

– Raczej poświęceniem – odparła słabo. – I chyba nie ma się nad czym zastanawiać. Załoga Kennedy’ego i statków Ara Maxima to nic w porównaniu z liczbą ludności, która żyje w Amalgamacie.

Ellyse spuściła wzrok. Oczywiście, miała rację. Dotychczas jej celem było uratowanie Håkona, ale teraz wszystko nabrało zupełnie nowego wymiaru.

– Nie sądzisz? – zapytała Channary, poszukując wsparcia.

Nozomi skinęła głową.

– Musimy spróbować – dodała. – Ale nie wiem, czy to, co proponujesz, jest w ogóle możliwe…

– Teoria samospójności Nowikowa?

– Otóż to. Jeśli dobrze interpretujemy wszystko, co miało dotychczas miejsce, nie jesteśmy w stanie niczego zmienić. Wszystko już się wydarzyło i wydarzy się po raz kolejny.

– No tak – przyznała Sang. – Miejmy więc nadzieję, że źle interpretujemy.

Milczały przez kilka chwil, starając się oczyścić myśli ze wszelkich wniosków, które płynęły z ucieczki z Rah’ma’dul. Potem Nozomi potrząsnęła głową i zabrała się do roboty. Wprowadziła odpowiedni algorytm, po czym rozpoczęła poszukiwania planety. Channary przyglądała się temu przez chwilę, aż w końcu stwierdziła:

– Dija Udin będzie wiedział, że zmierzamy do planety z tunelem.

– Wiem.

– I nie martwi cię to?

– Bynajmniej.

– To może przypomnę ci, że Diamentowi, którzy zaatakowali Terrę, mieli napęd nadświetlny. Mogą w okamgnieniu nas ująć.

– Nie, jeśli nie wiedzą, gdzie szukać. Kosmos to spore miejsce, Sang.

– Zachowaj takie uwagi dla siebie.

– Poza tym Alhassan jest przekonany, że nie mamy możliwości wykrycia tunelu, ani tym bardziej sterowania nim. Nie stanowimy zagrożenia, a przynajmniej nie w takim stopniu, by nas poszukiwać. Ostatecznie wyślą za nami pościg, ale jak mieliby nas znaleźć? Nie namierzą nas w przestrzeni kosmicznej.

– Mogą czekać na planetach z tunelami.

– Pewnie – odparła z uśmiechem Nozomi. – Ale zapewniam cię, że wybiorę taką, która oddalona jest od Ziemi co najmniej o kilkaset lat świetlnych. Myślisz, że poczekają na nas tak długo?

Channary otworzyła usta, ale się nie odezwała. Powoli na jej twarzy zaczął pojawiać się uśmiech.

ROZDZIAŁ 3

1

Kennedy wszedł do systemu Epsilon Coronae Borealis, oddalonego o dwieście trzydzieści lat świetlnych od Ziemi. Znajdowało się tutaj kilka gwiazd, z których największa była pomarańczowym olbrzymem o niemal dwukrotnej masie Słońca. Wokół niej orbitowało parę planet o różnej wielkości, znacznie oddalonych od centrum układu. Największa z nich była siedmiokrotnie większa od Jowisza, mniejsze przywodziły na myśl Ziemię lub Wenus.

Systemy pokładowe rozpoczęły procedurę wybudzania załogi z diapauzy – z jednym wyjątkiem. Komora, w której leżał Håkon, nadal pozostawała aktywna. Z dwóch pozostałych po chwili podniosły się Ellyse i Channary.

Obie kaszlnęły kilkakrotnie, patrząc na siebie niepewnie.

– Już? – zapytała Sang.

Nozomi z trudem opuściła kapsułę, po czym zrobiła krok i wsparła się o ścianę. Spojrzała kontrolnie na komorę, w której leżał Håkon. Wszystko było w porządku.

– Najwyraźniej – odparła, po czym obie wzięły pigułki energetyczne i ruszyły do maszynowni.

– Jesteś pewna, że zdołamy wykryć ten korytarz? – zapytała Sang, przeciągając się.

– Nie jestem. Wszystko zależy od tego, jak dawno był aktywowany. Rezydualne ślady mogły zwyczajnie zaniknąć.

Ellyse nie miała pojęcia, jak długo po ostatnim połączeniu z Terminalem będzie w stanie wykryć obecność korytarza. Przypuszczała, że efekt w polu magnetycznym utrzyma się jeszcze trochę, ale tunele istniały od niepamiętnych czasów i możliwości było zbyt wiele.

Przeszły do maszynowni, a potem Nozomi zajęła swoje miejsce. Wszystko wokół sprawiało wrażenie, jakby dopiero wczoraj wyruszyły z Ziemi.

– Sprawdź najpierw, czy nikogo tu nie ma – zaproponowała Sang.

– Właśnie to robię.

Nozomi wyświetliła obraz z kamer na kadłubie i włączyła radary. Nie spodziewała się żadnych nieproszonych gości, bo systemy wczesnego ostrzegania do tej pory biłyby na alarm.

– Jesteśmy tylko my – powiedziała po chwili.

– Obyś miała na myśli tylko najbliższą okolicę.

– Co?

– Nic. Pomyślałam o tym, że możemy być jedynymi ocalałymi z gatunku ludzkiego. I przypuszczam, że taki stan może trwać od niemal trzystu lat.

Ellyse skinęła głową.

– Tylko tyle masz do powiedzenia? – bąknęła Sang.

– A co byś chciała usłyszeć?

– Nie wiem, cokolwiek.

– Może na Terze ktoś przeżył – odparła Nozomi bez przekonania.

– Wątpliwe. Diamentowym wcześniej nie zależało na zniszczeniu tamtego świata, ale gdy tylko Dija Udin przekazał im wieści, zapewne załatwili sprawę od ręki.

– O ile Terra nie stawiła oporu.

– Może i stawiła, ale co z tego?

– Sama chciałaś jakiegoś pocieszenia.

– Nie pocieszenia, tylko wymiany myśli.

– Więc je wymieniłyśmy.

Sang usiadła na stanowisku obok i obie zamilkły, zajmując się swoimi sprawami. Ellyse wprowadziła do systemu zmiany, które wcześniej przygotowała. Wszystko, co powiedziała niegdyś Jaccardowi, zdawało się przynosić rezultat – każdy element algorytmu zostawał przyjęty przez system, a sensory stopniowo zmieniały spektrum analiz. W końcu Nozomi skończyła ich modyfikację i wzięła głęboki wdech.

– Dobra – powiedziała. – Wszystko ustawione, czas poszukiwać spolaryzowanych atomów.

– I to zadziała?

– Oby – odparła, aktywując skaner. Na ekranie natychmiast wyświetlił się ciąg znaków, a potem kolejny i jeszcze jeden. Zaczęły napływać tak szybko, że obraz przewijał się już w tempie, za którym ludzkie oko nie było w stanie nadążyć.

– I? – zapytała Sang. – Wynika coś z tego?

– Poczekaj.

Podczas gdy emitory Kennedy’ego bombardowały powierzchnię planety odpowiednimi cząstkami, Ellyse łyknęła pigułkę energetyczną. Najchętniej zwilżyłaby czymś usta, względnie wrzuciła coś do żołądka, ale obie chciały najpierw sprawdzić, czy nie odbyły tej podróży nadaremno.

Szybko okazało się, że nie. Sensory wykryły rezydualne promieniowanie po wiązce elektronów. Nozomi spojrzała z zadowoleniem na Sang i nie musiała dodawać nic więcej.

– Brawo – odparła Channary. – Przybliżyłyśmy się o krok do pięknej śmierci. Co teraz?

– Czas odwiedzić naszych towarzyszy.

– Co?

– Tych, którzy lecą z nami, od kiedy trafiliśmy na okręt Ev’radata.

– Masz na myśli te trupy na mostku?

Ciała Diamentowych nie ulegały rozkładowi. Jeszcze na planecie Nozomi upewniła się, że znajdują się w identycznym stanie jak wtedy, gdy doszło do abordażu.

– Tak. Ale nie znajdują się już na mostku.

– Nieważne. Co nam po nich? – zapytała Sang.

– Ta rasa potrafi kontrolować tunele, prawda?

– Niby tak.

54
{"b":"690736","o":1}