Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ev’radat i inni Yan’ghati nie mogli poruszać się swobodnie po korytarzach tylko dlatego, że były nieustannie obserwowane.

– Tak, tak, pamiętam.

– Ale techniczną zdolność korzystania z Terminala mieli – kontynuowała Ellyse. – Na Håkona i konchę czekali tylko po to, by przeprowadził ich niezauważenie na odpowiednią planetę.

Nozomi podniosła się i skinęła na towarzyszkę. Ruszyły do hangaru, gdzie niedługo po posadzeniu Kennedy’ego przenieśli z Jaccardem ciała.

– Pytanie, jak zamierzasz ich użyć.

– Jeszcze nie wiem.

– Ale potrafisz jakoś… wejrzeć w nich?

– Tego też nie wiem. Nie miałam czasu, by spróbować.

– Czuję, że nadchodzi fala pesymizmu.

– Chyba u ciebie.

– Żebyś wiedziała, że u mnie. Do tej pory zdawałaś się mieć wszystko pod kontrolą, a teraz dotarłyśmy do momentu, gdy zaczynasz improwizować.

– Nie martw się na zapas.

Dotarły do hangaru. Diamentowi leżeli w równych rzędach niczym powalone posągi. Ellyse pochyliła się nad jednym z nich i dotknęła brylantowej osłony. Pod nią znajdowały się bryły, w których załamywało się i niknęło światło z pokładowych lamp.

– Co teraz?

– Rozwalimy jednego.

Channary uniosła brwi.

– Teraz zaczynasz gadać do rzeczy.

Przeniosły pierwszego z Diamentowych do medlabu, a potem zaczęły rozbierać go na części pierwsze z pomocą laserowego skalpela. Posiliły się naprędce awaryjnymi racjami żywnościowymi, jakby czas naglił.

– Teraz mnie naszło – odezwała się Sang. – Sprawdziłaś, co jest na tej planecie?

– Brak jakichkolwiek sygnałów, jeśli o to ci chodzi.

– Miałam na myśli bardziej precyzyjne badanie.

– Będzie na nie czas – odparła Ellyse. – Teraz powinno interesować nas jedynie tyle, że nie ma tutaj nikogo, kto mógłby wykryć naszą obecność.

– No tak – odparła Sang i wróciła do krojenia Diamentowego.

Sekcja trwała przez kilka godzin i nie przyniosła pożądanych efektów. Ciała obcych zdawały się zbudowane w zupełnie nielogiczny sposób. Nie było żadnych łączeń ani spoiw, a jednocześnie bryły przylegały do siebie szczelnie. Musiały ulegać silnemu wzajemnemu przyciąganiu.

Po mozolnej sekcji obie załogantki doszły do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli odpoczną. Czas w istocie przecież nie naglił – cokolwiek wydarzyło się po ich ucieczce z Ziemi, miało miejsce niemal trzysta lat temu.

Z tą świadomością pracowały spokojnie dzień za dniem. Poddawały Diamentowych wszystkim badaniom, jakie mogły wymyślić. Naświetlały ich ciała promieniowaniem, badały skład każdej odkrojonej części ciała, wystawiały je na impulsy elektromagnetyczne i podłączały bezpośrednio do komputera.

Dopiero po tygodniu udało im się osiągnąć przełom. Jeden z Diamentowych po podłączeniu do komputera wygenerował słaby impuls.

– Ożeż kurwa, to żyje – zauważyła Channary, natychmiast odrywając od niego ręce i cofając się.

– Nie sądzę.

– To spójrz na monitor!

– Spokojnie – odparła Nozomi. – To tylko coś w rodzaju powidoku. Jego umysł działa podobnie do ludzkiego. Ich odpowiednik dendrytów przyjmuje impulsy od pozostałych neuronów i przekazuje je do jądra komórki, a potem…

– Okej, okej – przerwała jej Sang. – Wierzę ci na słowo, że to nie żyje… o ile jesteś pewna.

– Jestem.

Channary zbliżyła się do zwłok.

– Coś nam to daje?

– Bardzo wiele – odparła Nozomi. – Najwyraźniej można pobudzić umysł tego Diamentowego, by zachowywał się tak, jakby żył.

– Nie brzmi to najlepiej.

– Ale może pomóc w otworzeniu tunelu.

– Jak?

Ellyse wzruszyła ramionami.

– Naprawdę? – zapytała z powątpiewaniem Channary. – To jest twoja odpowiedź?

– Nie mam lepszej. Liczę na to, że gdy umieścimy jednego z nich przy wejściu do korytarza i aktywujemy mechaniczne procesy w ośrodkowym układzie nerwowym, zaskoczy jakaś procedura awaryjna z Terminala.

– I sam się włączy.

– Taką mam nadzieję.

– Jest alternatywa?

– Obawiam się, że nie – odparła Nozomi, patrząc na odczyty na monitorze. – Ale to zaawansowana rasa i jeszcze bardziej zaawansowana technologia. Wydaje mi się prawdopodobne, że zadbali o jakąś procedurę awaryjną.

– Albo o wysłanie SOS do pozostałych.

– Taka możliwość też istnieje – przyznała Ellyse.

Niczego nie mogła być pewna, ale nie było innej metody.

Channary Sang przygotowała łazik, a Nozomi zajęła się ładunkiem. Ułożyła na nim Diamentowego oraz cały przenośny sprzęt, który będzie potrzebny do stymulowania jego mózgu. Potem przyniosła pojemnik z konchą.

Gdy wszystko było gotowe, pozostało posadzić Kennedy’ego na planecie, a potem modlić się o to, by metoda prób i błędów przyniosła jakiś rezultat.

Ellyse na powrót zasiadła za sterami, po czym uznała, że ostatni raz upewni się, czy nie napotkają na powierzchni żadnej niespodzianki. Wprawdzie kilkakrotnie przeprowadzała skanowanie, ale potrafiło ono wychwycić jedynie technologię – nie ludzi. Jeśli na planecie istniała jakaś nierozwinięta cywilizacja, Nozomi by jej nie wykryła.

– Zróbmy jeszcze przelot wokół równika, zanim go posadzimy – zaproponowała.

– Wyłapałaś coś?

– Nie, ale chcę być pewna.

– W porządku – odparła Sang, spoglądając na wyświetlacz. – Gdzie jest tunel?

Ellyse zaznaczyła na mapie właściwe miejsce. Znajdowało się na jednym z trzech dużych kontynentów, nieco na północ od równika. Teren był górzysty i przywodził na myśl Alpy lub Pireneje. Szczyty i zbocza były pokryte śniegiem, a temperatura wynosiła trzydzieści pięć stopni Celsjusza na minusie. Nie był to przyjazny teren.

– Możesz ustalić dokładną lokalizację? – zapytała Sang, zbliżając obraz z kamery.

– O tyle, o ile.

– Hm?

– Błąd wynosi plus minus pięć kilometrów, więc…

– Pięć kilometrów? – ofuknęła ją Channary. – W tym terenie nie przejdziemy nawet pięciuset metrów! Widzisz te zawieje?

– Widzę.

– I zamierzasz coś z tym zrobić?

– Tak.

– Więc może mnie oświecisz?

– Jak tylko dasz mi dojść do słowa.

Spojrzała na nią znacząco, a Sang odebrała niezwerbalizowaną sugestię, by ostudzić nieco swój temperament. Skinęła głową do Nozomi.

– Posadzimy Kennedy’ego w tej dolinie – powiedziała Ellyse, wskazując miejsce pomiędzy trzema wysokimi szczytami. – Potem udamy się wahadłowcem w rejon, gdzie powinien być tunel.

– I?

– Będziemy oceniać wizualnie, gdzie konkretnie może się znajdować.

– Słucham? – zapytała nerwowo Sang. – Liczysz na to, że będzie tu jakiś terminal, jak na Rah’ma’dul?

– Nie, oczywiście, że nie.

– Więc?

– Po prostu odpowiadam głupio na głupie pytanie.

Channary spiorunowała ją wzrokiem, ale zaraz potem lekko się uśmiechnęła i wróciła do analizowania obrazu z kamery. Kennedy przelatywał nad cieplejszą, równinną strefą. Powierzchnia porośnięta była tutaj żółtą roślinnością, spod której trudno było cokolwiek wyłowić. Jeśli istniały tu jakieś rozwinięte formy życia, nie opuszczały gęstych lasów.

Sprawdziwszy pas równikowy, Ellyse posadziła okręt we wcześniej ustalonym miejscu. Potem załogantki skierowały się do promu i gdy zajęły swoje miejsca, spojrzały na siebie badawczo.

– Jesteś pewna? – zapytała Sang.

– Bynajmniej.

– Więc ruszajmy raczej szybciej niż później.

– Pełna zgoda – odparła Nozomi, włączając silniki.

2

Szybko przekonały się, że zawierucha śnieżna skutecznie uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek. Ellyse z trudem obniżała pułap, mocując się z wolantem. Warunki nie były tak tragiczne jak nad Tristan da Cunha, ale daleko było im do idealnych.

– Nie rozlecimy się? – spytała Sang.

– Raczej nie.

– Nie żeby miało to wielkie znaczenie. I tak niczego nie znajdziemy.

Ślad po spolaryzowanych atomach był dość słaby i Ellyse trudno było ustalić, skąd rozchodziła się fala, którą w wyższych warstwach atmosfery mogła wychwycić bez trudu. Im niżej, tym bardziej zagięta się stawała, więc nie sposób było wskazać jej źródła.

55
{"b":"690736","o":1}