– Tego sprzętu z Yorktown – uzupełnił astrochemik.
Major pokiwał głową.
– Ziemskiej technologii ufać nie mam zamiaru, skoro sprowadziła na nas zgubę.
Przez moment panowała cisza.
– Weźmy oddech, a potem zabierajmy się do roboty – odezwał się w końcu Loïc. – Mamy parę spraw do załatwienia.
Po tym gigantycznym niedomówieniu wszyscy obrócili się ku iluminatorom. Przez kilka chwil trwali w milczeniu, a Lindberg poczuł, jak Ellyse bierze go za rękę. Spojrzał na nią i się uśmiechnął. Wygląda pięknie, a w jej oczach nie było tej rezerwy, do której jego starsze alter ego musiało przywyknąć na Grenlandii.
– Jedno mnie zastanawia – odezwała się. – Skąd wiedziałeś, co powiedzieć Ingo Freedowi?
Uniósł brwi.
– Zacytowałeś mu jakiś ustęp z Biblii, prawda?
Håkon skinął głową. Zdążył dawno o tym zapomnieć.
– Skąd go znałeś?
– Dobre, kurwa, pytanie – wtrącił Dija Udin. – A co ważniejsze, jakim cudem użyłeś go wtedy, kiedy było trzeba?
– Koncha mną sterowała.
– A kto sterował konchą?
– To jeszcze lepsze pytanie – odparł Skandynaw, uśmiechając się pod nosem.
– Posiadacze?
– Najpewniej.
– Więc mają wgląd w naszą marną płaszczyznę egzystencji?
– Na to wygląda.
– Ale skoro mogli przekazywać ci jakieś podświadome komendy za pomocą la’derach, równie dobrze mogli ostrzec nas przed tym, co nadchodziło. Nie potrzebowali ciebie ani mnie, żeby zmienić linię czasu.
– Twierdzisz więc, że to nie oni?
– Na tym poprzestańmy – wtrącił Jaccard. – Jeśli jest we wszechświecie coś, co stoi ponad tymi istotami, nie chcę o tym wiedzieć. Jest mi dobrze w moim małym zakątku świata.
Nie czekając na odpowiedź, major odwrócił się i skierował do wyjścia. Håkon przez moment się zastanawiał, ale ostatecznie uznał, że ludzkość podobne problemy roztrząsała, od kiedy człowiek nauczył się myśleć. Tego dnia kilka osób na orbicie okołoziemskiej z pewnością nie zrozumie wszystkiego, co skrywała głębia wszechświata.
Gdy Ellyse się do niego przysunęła, przestał rozpatrywać ten temat. Objął ją ramieniem, a potem spojrzał przed siebie, na tę stronę Ziemi, która obecnie pozostawała w cieniu.
– Więc co teraz? – zapytała Nozomi.
– Zaczniemy odbudowę.
– I będziemy rozmnażać się jak króliki – wtrącił Alhassan.
Skandynaw obrócił ku niemu głowę.
– Wiesz, co mnie zastanawia bardziej niż istota wszechrzeczy? – spytał.
– Nie. I nie wiem, czy chcę wiedzieć.
Håkon uśmiechnął się półgębkiem.
– To, czym ty, do cholery, jesteś.
– Sam zbyt często zadaję sobie to pytanie, sukinsynu – odparł Dija Udin, a potem skrzyżował dłonie na karku i odchyliwszy się, wyłożył nogi na stół. Spojrzał na planetę powoli wyłaniającą się z cienia i pomyślał, że czeka ich ciekawa przyszłość.
POSŁOWIE
Echo z otchłani leżało w mojej szufladzie od listopada 2014 roku, kiedy to skończyłem nad nim prace. Zamierzałem wydać tę książkę od razu, ale ówczesny wydawca się nie palił, a ja nie miałem za bardzo kiedy zasiąść do ostatecznej redakcji. Potem kolejne powieści domagały się uwagi i nie pozwalały mi wrócić do tej – ostatecznie uznałem, że poczekam na moment, aż wrócą do mnie prawa do Chóru zapomnianych głosów, żeby wydać razem jeden i drugi tom z moim obecnym wydawcą. Moment, czyli jakieś pięć lat.
Wiem, brzmi to właściwie jak rezygnacja, ale w świecie książkowym zazwyczaj myśli się długoterminowo i taka perspektywa nie jest specjalnie odległa. Wystarczy uzbroić się w cierpliwość, ewentualnie nie myśleć o upływającym czasie. Zresztą czymże on jest, jeśli nie li tylko umowną koncepcją, która…
Dobra, dobra. Mieliśmy już do czynienia z filozofią temporalną na kartach powieści – i myślę, że tyle wystarczy. To jednak prawda, że każdy pisarz na początku swojej drogi musi nauczyć się wyjątkowej cierpliwości. Szczególnie kiedy ma całkiem niemało powieści poupychanych w szufladach.
Moje aż się uginają. Oprócz Echa z otchłani jest tam przynajmniej sześć skończonych historii z gatunku fantastyki i dwie napoczęte, ale nigdy niedomknięte. (Nie pytaj, ile mam kryminałów, thrillerów i innych). Co jakiś czas te widma szepczą, przypominają mi o sobie, domagają się zredagowania (czy raczej przepisania) i chcą, żebym do nich wrócił. To dość kuszące, bo pisanie każdej z tych książek wspominam jako niesamowitą zabawę – owszem, była to ciężka praca, ale najprzyjemniejsza, jaką można wykonywać w tej galaktyce.
Problem polega na tym, że nie mam konchy ani dostępu do Terminala. Mawia się, że twórczy żywot jest krótki – nawet jeśli trwa kilkadziesiąt lat. I to święta prawda. Bez względu na to, na jakim jest się etapie pisarskiej kariery, autorowi nieustannie towarzyszy poczucie, że nie zdąży przelać na papier wszystkiego, co mu się w głowie zrodziło. A zatem to zawsze wybór na zasadzie ryzyka – nie wiadomo, czy daną książkę się skończy, czy nie. Czy wyśle się ją w świat, na półki księgarń, czy schowa się ją do szuflady i nigdy nikomu nie powie o jej istnieniu.
Są oczywiście takie historie, przy których to ryzyko nie występuje lub jest minimalne. Tak było dla mnie od napisania pierwszego zdania w Echu z otchłani. Wiedziałem, że skończę tę powieść, bo losy Håkona i Dija Udina domagały się, by je dopowiedzieć. Poza tym uwielbiam manipulacje czasem i przestrzenią, a ten duet zawsze dawał mi gwarancję, że będę mógł właśnie w ten sposób się zabawić.
Mam nadzieję, że to igranie z zasadami rządzącymi wszechświatem było dla ciebie równie ciekawe jak dla mnie. I dziękuję Ci za kolejną wspólną podróż na pokładzie Kennedy’ego. Czy coś jeszcze przed nami? Nie wiem, to nie zależy ode mnie.
Dziękuję także Bartkowi Czarneckiemu za to, że jako pierwszy przeczytał tę książkę i dostarczył mi cennych uwag. Przeleżały pięć lat w wordowskim pliku, ale kiedy zabrałem się do redakcji, to właśnie od nich zacząłem. Wszystkie wprowadziłem (no dobrze, prawie wszystkie), choć dość często włączał mi się wewnętrzny Dija Udin, obdarzający Bartka wieloma barwnymi określeniami. To zawsze dobry znak – znaczy, że ten, kto przeczytał naszą powieść, zapewnił nam konstruktywną krytykę. Krótko mówiąc, że trafiliśmy na dobrego redaktora, który wzorowo wykonał swoją robotę. Tak było w tym wypadku, więc wszelkie błędy, przeinaczenia i potknięcia należy składać jedynie na barki autora.
Dziękuję jak zawsze moim Rodzicom, przyjaciołom i współpracownikom, bez których ta książka albo by nie powstała, albo leżałaby w szufladzie przez kolejnych pięć lat. A przede wszystkim dziękuję tym, którzy przeczytali Chór zapomnianych głosów i przez te wszystkie lata domagali się kontynuacji.
To dla Was jest ta książka.
Remigiusz Mróz
30 września 2019 roku
Rah’ma’dul
SPIS TREŚCI
ROZDZIAŁ 1
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
ROZDZIAŁ 2
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
ROZDZIAŁ 3
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
POSŁOWIE
Polecamy również