Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Łże – powiedziała. – Zdrajca chce nas omamić. A wy mu pozwalacie.

Ellyse zrobiła krok do przodu.

– Dajmy mu wytłumaczyć, o co chodzi – zaproponowała.

Dija Udin spojrzał na nią, przypominając sobie, jak beretta rozłupała jej czaszkę. Nie, nie beretta. Było to jego dzieło – i w dodatku specjalnie się nim wówczas nie przejmował. Nie był stworzony do odczuwania winy czy żalu. A poza tym nie miało znaczenia, co spotkało tamtą Nozomi. Owa linia czasu przepadła, z obecnego punktu widzenia nigdy nie istniała. Ellyse stała tutaj, patrzyła na niego i czekała na wyjaśnienia.

A mimo to on widział jedynie śmierć w jej oczach.

Załoganci sprzeczali się przez kilka chwil, po czym Jaccard uniósł dłoń i ukrócił dalsze dyskusje.

– Masz szansę, by to wszystko wytłumaczyć – powiedział.

– Najpierw koncha na ryj Lindberga, potem wyjaśnienia.

Nie musiał długo ich przekonywać. Jakiekolwiek motywy mu w ich mniemaniu przyświecały, nie mogli mieć wątpliwości co do tego, że maska uratuje Skandynawowi życie. A w zasadzie mu je przywróci, bo już był martwy.

Tylko chwilę trwało, nim to sobie uświadomili. Potem Alhassan został sam, zamknięty w celi, którą wciąż potrafił otworzyć.

Czekał jednak cierpliwie, aż wrócą. Wiedział, że przybędzie im wtedy jeden członek załogi.

I tak też się stało – po niecałej godzinie do pomieszczenia wszedł Jaccard, a za nim Håkon i cała reszta. Ellyse trzymała mocno jego dłoń, uśmiechając się promiennie. Gideon sprawiał wrażenie, jakby nie dowierzał, a Sang… cóż, Sang wyglądała, jakby mimo wszystko miała zamiar zabić zdrajcę.

– Miło cię widzieć, Dija Udin. Szczególnie w celi.

To rzekłszy, Skandynaw ją otworzył.

– Dzięki, sukinsynu.

– Mogłeś sam to zrobić.

– Hę?

– Namieszałeś w komputerze pokładowym, by samemu otwierać celę.

– Skąd wiesz?

– Posiadacze mi powiedzieli.

– Co?

– Przestaniesz z tymi monosylabami?

Dija Udin spojrzał na niego spode łba, nieprzekonany, czy przyjaciel mówi prawdę. Mogli samodzielnie odkryć zmiany w systemie, które wprowadził, a cała ta gadka…

Nie, to nie miało sensu. Koncha z przyszłości przed momentem zrobiła z Lindbergiem to samo, co wcześniej z nim.

– Wychodzisz czy spodobało ci się życie w zamknięciu?

Alhassan zrobił krok w przód, wbijając wzrok w oczy Lindberga.

– Wiesz wszystko to, co ja? – zapytał go.

– Obawiam się, że tak.

– Więc dzielimy wszystkie wspomnienia z ostatniego czasu?

– Niestety.

– A zatem pora umierać – odbąknął Dija Udin, kręcąc głową. – Moje życie już nigdy nie będzie takie samo.

Alhassan spojrzał na resztę załogantów, dochodząc do wniosku, że zanim tu przyszli, Skandynaw zdążył wyłuszczyć, co się stało. Jeśli posiadł wiedzę z konchy, musiał poznać także każdy pojedynczy element planu. Wiedział, że może ufać Dija Udinowi – bo sam uczestniczył w przeprogramowaniu go.

– Chodź – rzucił Lindberg. – W mesie podobno dają zimne piwo.

– Bzdury.

Astrochemik wzruszył ramionami.

– Chodź tak czy inaczej. Pogadamy.

Wszyscy ruszyli korytarzem.

– Zdajesz sobie sprawę, że mój umysł podpowiada mi, że przeżyłem z tobą dwa życia? – burknął Alhassan. – Mam trochę dosyć wszystkiego, co się z tobą wiąże.

– Z wzajemnością.

– Więc może po prostu w milczeniu rozejdziemy się każdy w swoją stronę i dożyjemy naszych dni w spokoju?

– Ostatecznie tak zrobimy.

– Ale?

– Musimy zastanowić się, co dalej.

– Dalej? – żachnął się Dija Udin. – Ja na nic więcej się nie piszę.

– Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało, jesteś zaprogramowany, by pomagać.

– Gówno prawda.

– Koncha, Posiadacze i ja twierdzimy inaczej.

– Moja misja dobiegła końca. Mam teraz skorzystać z wolnej woli. A moją wolną wolą jest to, by znaleźć się jak najdalej od ciebie, przebrzydły naukowcu.

Lindberg uśmiechnął się i nie odpowiedział. W milczeniu przeszli do mesy, a potem zajęli miejsca przy największym stole. Kennedy znajdował się na orbicie i przez iluminatory doskonale widoczna była Ziemia.

20

Patrząc na zebranych, Håkon doświadczał pewnego dysonansu poznawczego. Z jednej strony widział ich wszystkich zaraz przed tym, jak wsiadł na pokład promu i odleciał z Alhassanem na powierzchnię. Z drugiej strony w głowę wtłoczono mu nowe wspomnienia, które wiązały się ze śmiercią wszystkich, którzy siedzieli przy stole.

– Ittoqqortoormiit… parszywa osada – mruknął.

Skierowali na niego wzrok.

– Zawszony koniec świata – poparł go Dija Udin.

Spojrzeli na siebie niepewnie. Obaj dzielili wspomnienia Håkona Lindberga – tego, który wraz z Ellyse przeżył dobrych kilka lat na Grenlandii. Lindberga, który odwiedził zaświaty… który wniknął w nie głębiej niż ktokolwiek wcześniej.

Obaj wiedzieli też, że miejsce, w którym istnieli Posiadacze, było czymś więcej, niż gotowi byli przyznać. Håkon przekonał się, że trafiają tam nie tylko ci, którzy za życia nosili konchę. Był to wielopłaszczyznowy świat, a widma stanowiły jedynie wierzchołek góry lodowej.

Lindberg spojrzał na Dija Udina. Jego pełen niepokoju wzrok kazał mu sądzić, że przyjaciel ma takie same odczucia.

– W porządku – odezwał się astrochemik, tocząc wzrokiem po zebranych. – Czas ustalić, co zamierzamy zrobić.

– Jak ostatnio sprawdzałem, ja tutaj dowodziłem – odezwał się Jaccard.

Håkon skinął głową i uniósł dłonie.

– Tak tylko mówię.

– Waszą wiedzę zachowajcie dla siebie – dodał Loïc z uśmiechem. – Cokolwiek wydaje wam się, że wiecie, niech to zostanie między wami. Możecie spotykać się co wieczór przy kuflu piwa i opowiadać sobie te historie.

Obaj się wzdrygnęli.

– A tymczasem mamy bardziej palące problemy – perorował dalej Jaccard. – Jak rozumiem, ograliśmy zarówno organizatorów proelium, jak i Diamentowych.

Dija Udin i Håkon kiwnęli zgodnie głowami.

– Pozostaje nam ten…

– Ingo Freed – podsunął Lindberg.

– Tak. Prędzej czy później się tutaj zjawi, a w dodatku jest ta kobieta… – Loïc znów urwał, rozkładając bezradnie ręce.

– Meaza Endale – tym razem pomógł mu Dija Udin. – Wyjątkowo smukła niewiasta.

– Wbrew pozorom Amalgamat nie stanowi problemu – wtrącił Håkon. – Bardziej niepokojący są Padlinożercy.

– Więc roboty przed nami sporo – odparł Jaccard. – Na początek chcę wiedzieć, co proponujecie.

– Myślałem, że to ty jesteś dowódcą – bąknął Alhassan.

– Dowódcą, który pyta was o zdanie.

Dija Udin już otwierał usta, ale Lindberg go wyręczył.

– Amalgamat to nasza jedyna szansa – powiedział. – Nie jest to idealny ustrój, a Endale nie jest wymarzonym przywódcą, ale niczego lepszego nie dostaniemy. Z Padlinożercami będziemy rozprawiać się systematycznie. Mając do dyspozycji sześć statków, szybko ich spacyfikujemy.

– Ot tak?

– Są oportunistami, nie będą stawiać się, jeśli najpierw trochę im pogrozimy, a potem zaproponujemy korzystne warunki.

Jaccard potarł skronie, a potem kiwnął głową.

– Co z tym Django Freedem? – zapytał.

– Ingo Freedem. Zanim się tu zjawi, zdążymy ukryć wszelkie ślady naszej obecności. Nie zorientuje się, że na Ziemi zaszły jakiekolwiek zmiany, i nie będzie miał powodu, by w ogóle wchodzić na orbitę.

– To raczej życzeniowe myślenie – zaoponował Alhassan. – Znam tego skurwiela.

– Ja też.

– Ale nie ciebie męczył jak skundlonego psa.

– Ciebie też nie.

– Formalnie rzecz biorąc, nie, ale…

Jaccard uniósł ręce, wstając ze swojego miejsca.

– Wystarczy – powiedział. – Przed nami trudna droga, ale wygląda na to, że nie kończy się przepaścią. Jeśli odpowiednio to rozegramy, powinniśmy zapewnić ludzkości drugie życie.

– Pod ziemią? – zapytała z powątpiewaniem Sang.

– Widzisz inną możliwość? Z tego, co mówią ci dwaj, terraformacja to niezbyt udany pomysł. A nie mamy do dyspozycji tego… – znów urwał i zwrócił wzrok na Lindberga.

72
{"b":"690736","o":1}